Archiwum bloga

poniedziałek, 31 maja 2021

Sara





 Pamięci Sary Brenner, Cerli Kleinman i jej syna Dawida.





 

SARA

Szukałam długo i wytrwale. Od słowa do słowa, dokumentu do dokumentu, wspomnienia do wspomnienia, od śladu do następnego śladu. To było jak układanie puzzli. Dzisiaj miałam dodać brakujący element. On był ostatnim  ogniwem historii, którą zbierałam przez długie miesiące, przeglądając  archiwa, szukając we wspomnieniach, przyjeżdżając do miasteczka M., odczytując inskrypcję na nagrobku, który okazał  najważniejszym „dokumentem”.

Wszystko zaczęło się od listu, który dawno  temu znalazła moja babka. Niepokój towarzyszył mi przez cały ten czas. Był we mnie. Nie chciał odejść. Dlaczego? Przecież ona, oni, nawet nie byli moimi krewnymi.  A jednak musiałam  wiedzieć.  Nie rozumiałam dlaczego, ale czułam, że … muszę.

Był jednym z tych ocalałych, którzy prawie przez całe życie milczeli. Jego milczenie, nie było ucieczką przed bólem (tak „uciekała” jego żona Frieda). Po prostu uważał, że skoro nie przeżył getta, obozu, to nie powinien opowiadać, że jego głos pośród tak wielu głosów Holokaustu, nie ma znaczenia. Na spisanie wspomnień namówili go córka i zięć. Napisał. Jako jedyny, mógł mi opowiedzieć o niej coś więcej. O Sarze. Zdążyłam. Na szczęście zdążyłam.

Siedział przede mną w swoim australijskim mieszkaniu. Granatowy sweterek, koszula z kołnierzem. Staruszek. „Tyle przeżyć, tyle nieszczęścia, a taka pogodna twarz” – pomyślałam.

Półuśmiech i radosne ogniki w oczach.

Taki był. On, Mark.

 

 

Rok wcześniej

 

Z okna pociągu zobaczyłam drogę. Wyglądała jak asfaltowy patchworkowy dywan. Łatana nie wiadomo od kiedy i nie wiadomo ile razy. Nieregularne plamy w różnych odcieniach, od szarości po  czerń.

Wysiadłam z pociągu na stacji Żegiestów Zdrój. To tutaj zaczynał się pieszy szlak w kierunku Pustej. Nigdy wcześniej nie szłam tym szlakiem. W pewnym momencie  z głównej drogi skręcił w lewo, i zobaczyłam w oddali duży, opuszczony budynek.  To musiało być tu.  Wszystko na to wskazywało. Przed budynkiem stała duża kamienna fontanna. Szłam dalej, patrząc z zaciekawieniem. Oczami wyobraźni zobaczyłam  spacerujących po deptaku kuracjuszy. Starannie ubranych. Panowie w kapeluszach, panie z przeciwsłonecznymi parasolkami w dłoni.

 W ścianę budynku  wmurowano tablicę, która informowała, że projektantem domu zdrojowego był słynny krakowski architekt Adolf Szyszko – Bohusz. Budynek wyglądał nieco upiornie, smutne było to jego opuszczenie wobec dawnej świetności jaką musiał kiedyś przeżywać. Z drugiej strony…przyciągał…inspirował. Miał w sobie jakąś tajemnicę, historię. Może nie było to do końca bezpieczne, przecież ten budynek był w ruinie, ale postanowiłam wejść do środka. Korytarz był brudny, pełen śmieci.  Było tam trochę starych sprzętów. Zobaczyłam schody i weszłam na piętro.

Pokoje. Tutaj kiedyś musieli mieszkać kuracjusze. Zaglądnęłam do jednego z nich. Też pełen był śmieci.

            Wyjęłam z plecaka kopertę, którą przekazała mi babka, która była kiedyś w tym sanatorium i właśnie tu, w szufladzie szafki, znalazła list. Nigdy nie wyjaśniła zagadki kim była kobieta do której był adresowany. Tuż przed śmiercią dała mi list i powiedziała: może ty spróbujesz. Może komuś można przekazać ten list? Komuś z rodziny. Koperta była pożółkła. Bałam się, że papier rozsypie mi się w dłoni. Na kopercie ktoś pięknym przedwojennym charakterem pisma  napisał:

Sara Brenner

Gdzieś tam w Mielcu

Nie miał jej adresu, ale liczył na to, że list do niej trafi…Nadawca miał na imię Antoni. Ani nazwiska, ani jego adresu na kopercie nie było.

Otworzyłam kopertę delikatnie i przeczytałam list po raz kolejny. Tu, w tym miejscu gdzie został odnaleziony. Pismo było wyraźne, piękne, każda litera postawiona z przedwojenną starannością, nie było miejsca na bylejakość. Pomyślałam: jest w tym piśmie szacunek do adresata.

                                                                                 

 

 

                                                                                              Żegiestów, 15 sierpnia 1939 roku

Dzień dobry Panno Saro,

Szalom

 

Pozwalam sobie napisać ten list do Pani, z nadzieją, że człowiek, który otrzyma go na poczcie, będzie wiedział na jakiej ulicy i pod którym numerem Pani zamieszkuje.

Wszak mówiła Pani, że Mielec nie jest dużym miastem, żywię więc nadzieję, że list mój Pani otrzyma.

Saro droga, wyjechała Pani tak nagle, łamiąc moje serce i czyniąc myśli me niespokojnymi. Pozostawiła mnie Pani w żalu, smutku i w tęsknocie. Cóż począć mam bez Pani?

Kiedy dobiegłem na kolejową stację, pociąg w kierunku Tarnowa już odjeżdżał.

Pokojowa powiedziała mi, że z samego rana przyjechał po Panią tatuś, że spakowała się Pani szybko i opuściliście sanatorium. Czy co bardzo złego się stało w Pani rodzinie może? Mam nadzieję, że jednak nie. Myślę o tem i myślę, w smutku się pogrążam, bardzo czuję się osamotniony i przeważa u mnie postawa pesymistyczna.

Wspominam spacery nasze długie nad Popradem. I rozmowy nasze. O takiej kobiecie jak Pani marzyłem zawsze. Piękność i rozum, Panno Saro.

Czy ja jeszcze kiedy Panią spotkam, czy już nie?

Tak bardzo jestem ciekaw co u Pani?

Czy bardzo Pani zaniepokojona wieściami o możliwej wojnie?

Czy może to było przyczyną tego nagłego wyjazdu?

A może to moja osoba? Może czem Panią obraziłem?

A może do tatusia Pani dotarło, że spacerujemy razem, że Pani z gojem spaceruje?

Proszę odpisz Panno Saro, bom bardzo niespokojny.

Proszę uniżenie.

Antoni

 

Uśmiechnęłam się. List zakochanego. Zrozpaczonego. Pełen miłości, szacunku. Szarmancki.

Nikt już dzisiaj takich listów nie pisze. Dzisiaj w ogóle nikt nie pisze listów. Listonosze w Mielcu nie muszą szukać żadnej panny Sary. Listy nie przychodzą. No i nie ma już panien Sar – pomyślałam ze smutkiem.

Odeszły. Nikt nie napisze już listu do żadnej Sary, Racheli, Ryfki z Mielca.

Ten list nie dotarł do Sary. Dlaczego nie został wysłany? Czy to przez wojnę, która wybuchła?

Sara Brenner. Kim była?

           

                                                                                 

Mark Verstandig popatrzył na mnie z uwagą. Przypatrywał się mojej twarzy badawczo. Czego w niej szukał? Jakiej prawdy? Czy chciał odczytać moje intencje, a może szukał semickich rysów, niedowierzając, że Polka mogła się wybrać w tak daleką podróż,  szukając odpowiedzi na pytania, które dotyczyły Żydówki z galicyjskiego sztetl.

Głośno przełknął ślinę i powiedział:

- Chce pani zatem czegoś ode mnie się dowiedzieć – mówił doskonałą polszczyzną.

Otworzyłam usta, miałam gotowe pytanie, ale on mówił dalej.

- Ja urodziłem się w 1912 roku, kiedy wybuchła wojna byłem  młodym mężczyzną. Można to tak powiedzieć, że w stosunku do wielu, byłem uprzywilejowany, bo pochodziłem z bogatej rodziny. Tylko czy można tak powiedzieć o Żydzie w czasie wojny? Czy pieniądze stanowiły rzeczywiście przywilej? Wie pani… czasem prowadziły do zguby. Zawsze mógł znaleźć się jakiś chętny na nie – zamyślił się, spojrzał najpierw na ogród za oknem, a potem na stojące na komodzie zdjęcie swojej żony – Zresztą widzi pani, przecież mnie i Friedę właśnie to one prawie zaprowadziły do grobu.

 - Była pani w Mielcu, tak? – uśmiechnął się. Czyżby wspomnienie rodzinnego miasta wywołało ten uśmiech? - Była tam niedawno moja córka. Nic nie zostało z żydowskiego miasta. Tak mi powiedziała. A było Żydów przed wojną w Mielcu sporo, sztetl. Połowa mieszkańców miasteczka to byli Żydzi. Prawie pięć tysięcy.

- Czytała pani Singera? – zapytał nie czekając na odpowiedź, zdążyłam jedynie skinąć twierdząco głową – To wie pani o czym mówię. Prawie wszystkie domy przy Rynku zamieszkiwali Żydzi. Nasz dom też znajdował się w Rynku. Stoi do dzisiaj. To był pierwszy w Mielcu dom z kanalizacją. Synagoga… była piękna. Z dwiema wieżami w mauretańskim stylu. My Żydzi, byliśmy z niej dumni. W środku znajdowały się malowidła, które namalował Izaak Fenichel, miejscowy artysta. To były sceny biblijne. Wielkie, piękne zwierzęta. Chodziło się do synagogi trochę jak do kina. Pierwsze tak wyraziste obrazy przedstawiające zwierzęta, jakie zapamiętałem. Fenichel mieszkał nieopodal synagogi, w małym domku. Też podobno do dzisiaj stoi, jak i nasz. Pewnie pani nie wie, bo i skąd, ale miał syna. Miał na imię Abraham, Abba. Przeżył wojnę. Był po wojnie znanym artystą. Przyjacielem Chagalla. Tylko kto dzisiaj w Mielcu o tym pamięta? Nie wiem czy ktoś taki jest… - znowu się zamyślił.

Nie przerywałam mu, czułam, że potrzebuje tej opowieści, pozwoliłam więc by się toczyła.   - - Przed synagogą graliśmy w piłkę. Niejedna szyba poleciała – I znowu uśmiech pojawił się na jego twarzy. Pomyślałam, że jest w tym uśmiechu charakterystyczny rys nostalgii. Taki jaki pojawia się tylko wtedy, kiedy wspomina się dzieciństwo. Było jednak w tym coś więcej - przecież on wspominał nie tylko dzieciństwo, on wspominał świat, którego już nie ma, który zniknął bezpowrotnie. Z jego zwyczajami, rytuałami, ubraniami, modlitwami, budynkami.

 – Moja matka nie raz musiała pokrywać koszty tych naszych nieudolnych piłkarskich prób. Wycieczki nad rzekę… ogromnie je lubiliśmy. W Mielcu płynie Wisłoka. Prawie jak Wisła, ale tylko z nazwy.  Był tam też oczywiście kościół, ale nam Żydom, nie wolno było na niego patrzeć. I tak patrzyliśmy, z ciekawości. Tak jak goje patrzyli na naszą szul. Wie pani, żydowskie dzieci nie bardzo miały dzieciństwo. Nauka zaczynała się już wieku 5 lat w chederze, szkole żydowskiej. A przecież była też szkoła publiczna, polska. Po ukończeniu chederu można było uczyć się w jesziwie. Dużo było biedy w tym naszym sztetl. Jak wszędzie w Galicji. Ja miałem szczęście, urodziłem się w bogatej rodzinie. Mogłem skończyć studia. Moja matka wymarzyła sobie, że zostanę rabinem. Któregoś dnia powiedziałem jednak, że nie będę już chodził do jesziwy i poszedłem do gimnazjum. Mój ojciec był przed wojną przewodniczącym kahału. Wie Pani co to kahał? – I znowu nie poczekał na odpowiedź – Gmina żydowska. Miał w związku z tym dużo obowiązków. To był taki dobry czas. Dobry, chociaż jak to przed wojną w Polsce, nie wszyscy nas kochali. Żydów znaczy. Mieliśmy w domu taką specjalną kuchnię, w której gotowało się wyłącznie na żydowskie święta. A ja? Wyglądałem jak typowy chasydzki chłopiec. Kiedy po wielu latach, tu w Melbourne, zobaczyłem chłopców z węgierskiej chasydzkiej wspólnoty Satmar, pomyślałem: wyglądają jak ja w dzieciństwie. Czarne spodnie, czarne skarpety i biała koszula. W lecie nosiłem czarny kapelusz. Kiedy byłem już w jesziwie,  nigdy nie wychodziłem z domu bez długiego czarnego płaszcza.

 

Zamyśliłam się. Gdzieś w tych jego wspomnieniach musiała być Sara. Sara, której tak długo szukałam.

Nie miałam doświadczenia w takich sprawach. Nigdy nie szukałam przodków, nie budowałam drzewa genealogicznego. Musiałam poprosić o pomoc. Ktoś doświadczony w temacie podpowiedział, abym dowiedziała się czy zachował się w Mielcu Spis Judenratu. Zachował się. W Spisie znalazłam dwie Sary Brenner. Jedna z nich mieszkała na  ulicy Kościuszki. Tylko co dalej? Nie bardzo wiedziałam. Znowu przyszli z pomocą bardziej doświadczeni. Podpowiedzieli na jakich stronach w sieci szukać informacji.  Znalazłam Sarę Brenner z Mielca. Miała kilkoro sióstr i braci. Były też informacje o rodzicach. Skąpe informacje. Niejasna data urodzenia, niejasna data śmierci. Ktoś kto uzupełniał ten wpis również miał niewiele informacji. Znowu utknęłam, chociaż  dane zawarte we wpisie dawały nadzieję, że to może być „moja” Sara. Pod tym samym adresem  przy ulicy Kościuszki mieszkały osoby, których nazwiska wcześniej znalazłam w sieci.

            Postanowiłam, że pojadę do Mielca, spróbuję znaleźć jakiś ślad, porozmawiam z lokalnymi badaczami tematu. Nikt tam jednak nie słyszał o Sarze Brenner. Dowiedziałam się tylko, że Leiber Brenner był synem właściciela cegielni. Pomyślałam, że skoro już jestem, obejrzę to co pozostało w Mielcu po Żydach. Może na jakiś ślad przy okazji natrafię? Cmentarz przy ulicy Jadernych nie przyniósł żadnych odpowiedzi w kwestii mojego śledztwa, masowe groby przy ulicy Wspólnej również. Na cmentarz przy ulicy Traugutta dotarłam kiedy zachodziło słońce. Przyglądałam się nagrobnym płytom. Było ich cztery. Napisy na dwóch były bardzo nieczytelne. To była dziwna chwila. Nagle zaczął śpiewać jakiś osamotniony ptak. Stanęłam nad jedną z płyt. Pierwsze nazwisko nieczytelne… drugie napisane mniejszymi literami…Oniemiałam  odczytując „ i siostra Sara Brenner”. Przed tym napisem było jeszcze jedno nazwisko. Nie potrafiłam jednak go odczytać. Zrobiłam zdjęcie nagrobka. Wyjechałam z Mielca.

Niełatwe było odszyfrowanie drugiego nazwiska. Napis był bardzo nieczytelny. Perla… Cerla… takie było imię. Długie nazwisko. Przypomniałam sobie jednak, że przecież w portalu, w którym znalazłam nazwisko Sary, były nazwiska jej sióstr. Sprawdziłam.

Cerla Kleinman. Tak. Pasowało.

Potem to było już trochę jak po nitce do kłębka. W jednej z książek dotyczącej mieleckich Żydów, znalazłam historię morderstwa Pani Kleinman. Czy chodziło o Cerlę? Nie wiedziałam. Autor powoływał się na wspomnienia Marka Verstandiga. Zamówiłam książkę Marka. Nie było w niej słowa o Sarze, ale była Pani Kleinman, córka Brennera. To już było coś.

Czy Mark znał też Sarę?

Właśnie miałam się dowiedzieć.

 

 - Pyta pani o Sarę Brenner…

Tak, ukrywała się razem z nami. Dlaczego zapomniałem o niej pisząc książkę? Trudna odpowiedź. Bo jak wytłumaczyć, że zapomniało się o jednej z osób? Nie wiem. Może jakiś psycholog czy psychiatra znalazłby odpowiedź na to pytanie. Po pierwszej rozmowie telefonicznej z panią,  przeglądnąłem stare dokumenty. Przecież wspominałem o Pani Brenner w paryskim protokole. Ukrywała się razem z nami.

Czy  znałem ją zanim nasze losy skrzyżowały się w chrząstowskiej kryjówce? Znałem. To było małe miasto.

Słabo jednak. Właściwie to tylko z widzenia. No i z plotek. Tak, bo ludzie zawsze znajdą sobie jakiś powód do obgadywania.

Ona była ode mnie znacznie starsza. Jak wyglądała? Pyta pani jakby o dwie różne osoby.

Sara sprzed wojny i Sara w czasie wojny. To była piękna dziewczyna, potem wciąż piękna kobieta. Do czasu. Wojna ma to do siebie, że nie wyróżnia nikogo. Są tacy, którzy wydają się nietykalni, ale w czasie wojny wcale nimi nie są. Bogaci i piękni… jakby to miało ich umieszczać pod jakimś ochronnym parasolem. Wtedy byliśmy wszyscy równi. Ten sam wyrok śmierci wydany na wszystkich. Na bogatego Verstandiga i biednego szewca z Sandomierskiej.  Może tylko pieniądze stwarzały Verstandigowi  większe możliwości  w kwestii ukrywania się, ale i też mogły doprowadzić do zguby. Pani chce żebym dalej opowiadał o Sarze. Wysoka, ciemnowłosa, duże oczy. Miała taki subtelny i ledwie dostrzegalny uśmiech. Tak ją zapamiętałem. Plotki. Tak, słyszałem plotki. Zakochała się jako nastoletnia dziewczyna w jakimś biednym chłopaku ze sztetla. Małżeństwo nie wchodziło w grę. Rodzice zaprotestowali, a ona pogrążyła się w rozpaczy. Nigdy nie wyszła za mąż. Każdy sziduch odrzucała. Wie pani co to jest „sziduch”? Swatanie.
 Zapadła na zdrowiu. Tego lata, przed wybuchem wojny też pojawiły się plotki. Była w  sanatorium. Stary Brenner miał  pieniądze. Było go stać. Doszły go słuchy, że chodzi na spacery z jakimś gojem. Podobno często. Że się ku sobie mają. Pojechał po nią i zabrał ją stamtąd. Tak to było w żydowskich rodzinach panienko. Miłość… towar deficytowy. Co innego się liczyło. Posagi, koneksje.

 

Teraz już wiedziałam z całą pewnością, że Sara z którą ukrywał się Mark, to ta sama Sara o której pisał w swoim liście Antoni.

 - Jej siostra była kilka lat starsza – kontynuował Mark -  Wyszła dobrze za mąż, za kupca Dona Kleinmana. Zginął w Płaszowie. Wspominałem, tuż przed wybuchem wojny stary Brenner przywiózł Sarę z sanatorium. Była znowu nieszczęśliwa, tylko jeszcze bardziej. Bo to nieprawda, że to co cię nie zabije, to cię wzmocni. Kiedy po raz kolejny  cierpi się z miłości, boli jeszcze dotkliwiej. Wyrywa serce. Tak, Sara miała wyrwane serce.  Bez wątpienia. Tak mówili ludzie w Mielcu. Potem tam w tej kryjówce niespecjalnie dbała o życie. Nie walczyła. Jeszcze przed deportacją Żydów z Mielca dowiedziała się, że ten jej Antoni zginął podczas jakiegoś bombardowania. Nie było w niej woli przeżycia.  To Cerla ją błagała… wciąż jej powtarzała: ja nie mam już tu nikogo, nikogo. Jesteście tylko Dawid i ty.

Pomyślałam: każdy przeżywał lub przeżyje utratę bliskiej osoby, ale to jest w ogóle nieporównywalne z sytuacją kiedy traci się całą rodzinę, całe dotychczasowe życie. Jak to w ogóle objąć myślami?

Mark kontynuował:

 

 - Wtedy przed wojną, nie miała zbyt wiele czasu na przeżywanie tego swojego nieszczęścia. Wojna była przecież tuż za rogiem. W krótkim czasie po wkroczeniu Niemców do Mielca została przez nich podpalona synagoga. Zna pani tę historię? To było tuż przed Rosz – Haszana, żydowskim Nowym Rokiem.

Żydzi się do niego przygotowywali. Myli się w mykwie, kobiety przyszły do rytualnej rzeźni.

Zaraz, proszę poczekać – powiedział.

Podszedł do regału z książkami, wyjął grubą księgę.

- To jest Mielecka Księga Pamięci, proszę posłuchać. Zaczął czytać. Głos mu drżał. Kilkakrotnie go zawieszał.

 

„ Jak pamiętam zapadł zmierzch, kiedy moja rodzina i ja zamknęliśmy dom, przemknęliśmy się przez podwórko i wspięliśmy się na strych sąsiadki, aby poczekać na nieznane wydarzenia. Miasto było niewiarygodnie ciche, mogliśmy słyszeć każdy krok żołnierzy. Nagle posłyszeliśmy grad z serii karabinów maszynowych i obawialiśmy się najgorszego. Po krótkiej przerwie poczuliśmy dym i zrozumieliśmy, że niedaleko nas pali się ogień. Wraz z nadejściem nocy ogień się wzmógł. Nadając nocnemu niebu niesamowitą jasność i przykrywając nas dymem. Od sąsiadów dowiedzieliśmy się, ze pali się łaźnia, rzeźnia i kilka okolicznych budynków, wszystko zostało podpalone. Nasza duża shul (synagoga) również stanęła w ogniu. Wkrótce potem usłyszeliśmy pukanie do bramy naszego podwórka. Stłumionym głosem ktoś zawołał do nas: „Otwórzcie, otwórzcie, wpuście mnie – tu jest rabin Mendel”. Szybko opuściliśmy drabinę i wpuściliśmy go do środka. Rabinowi towarzyszył jeden z asystentów, przebrany był za kobietę, w białym szalu okrywającym brodatą twarz. Powiedział nam o tragedii, która miała miejsce – że wszyscy w rzeźni i w łaźni zostali zgormadzeni na podwórku i po kilku godzinach popędzeni do ciasnej rzeźni. Następnie Niemcy skierowali karabiny maszynowe na ofiary. Niemcy polali naftą to co przed chwilą było żywymi ludźmi i podłożyli ogień.

Ogień palił się do godzin porannych, a my pozostaliśmy w naszej kryjówce. Szacowano, że 40 lub więcej osób zginęło tego dnia. Trudno jest ustalić dokładną liczbę, ponieważ wielu z nich było spoza miasta”.1

Kiedy skończył, długo milczał. W jego oczach pojawiły się łzy.

 - Trudno opisać co czuliśmy. Zaczęliśmy naprawdę bardzo się bać. Do 1942 roku jednak jakoś żyliśmy. Tuż przed deportacją, dostaliśmy wiadomość co ma się stać. Zdążyliśmy uciec do Połańca. Tak samo było z córkami Brennera. Cerla była z synem. Miał 12 lat kiedy to się stało – powiedział po chwili dłuższego milczenia - Od kryjówki do kryjówki. Jak zaszczute zwierzęta. Przyzwyczajanie się do nowego. Piwnicy. Jamy pod kuchenną podłogą. Do wiecznej ciemności, bo nawet te krótkie minuty kiedy można było wyjść na zewnątrz, to była przecież noc. Odór niemytych ciał… nie czuje się go już po jakimś czasie. Tęskni się do najprostszych rzeczy. Tych, które ma pani na co dzień, a pewnie nie dostrzega, do haustu świeżego powietrza, śpiewu ptaków o poranku, zapachu trawy, do tego by usiąść przy stole i razem z bliską osobą zjeść śniadanie, aby się już nie bać, by nie czuć tego nieustannego niepokoju, by myśleć o życiu, a nie o śmierci.  Bo przecież wola przetrwania była u nas ogromna, ale nad nami cały czas rozciągała się śmierć. Była nad nami i była wciąż gdzieś obok. W czasie pokoju każda śmierć znajomej osoby jest ciosem, jest zadawaniem sobie pytań. W czasie wojny tak jest tak tylko na początku. Potem ze zdumieniem wykreśla się z rejestru znajomych, przyjaciół kolejną osobę. Ze smutkiem ale i z pewnym rodzajem przyzwyczajenia. To się staje codziennym rytuałem.  Rutyna. Zmieniają się tylko okoliczności. Bełżec, Majdanek, rozstrzelany na ulicy, rozstrzelany w getcie, umarł z głodu, zadencjunowany, zmarł  z przepracowania i głodu w obozie pracy. Dziecko, starzec, kobieta, mężczyzna. Wszyscy. Już tak nie przygnębia widok wychudzonego żebrzącego dziecka. Przyzwyczajasz się. Straszne, prawda? U Korczaka w Chrząstowie, u którego skryliśmy się wspólnie z Cerlą i Sarą, głodowaliśmy. Trafiliśmy tam z kryjówki u Markowskich. Korczak miał gospodarstwo w pewnym oddaleniu od wsi, więc teoretycznie było bezpieczniej.  Zabrakło naprawdę niewiele czasu abyśmy wszyscy się uratowali.

Były tam z nami jeszcze dwie moje kuzynki: Mindel i Lea, córki mojej ciotki Debory Ostro. Ciotka też się z nami ukrywała, ale zmarła śmiercią naturalną. Pochowaliśmy ją w ogrodzie. Cerla była skoligacona z rodziną Ostro, jeden z jej braci był mężem jednej z moich kuzynek. Nasza kryjówka znajdowała się w dużym kamiennym budynku, w którym trzymano świnie i krowy. To była bardzo sprytnie urządzona kryjówka, a Korczak był samowystarczalnym rolnikiem, posiadał sporo mąki, więc nikt nie podejrzewał go o ukrywanie Żydów i zarabianie na tym.

Wie Pani ile nam zabrakło? A właściwie nie nam, bo przecież ja i Frieda przeżyliśmy. Im: Cerli, Sarze, Mindel, Lei i Dawidowi? Dwa miesiące. Za dwa miesiące od tej strasznej nocy wkroczyła do Mielca Armia Czerwona.

One były jeszcze takie  młode. Lea miała córeczkę Lanę. Wychowywała ją polska rodzina. Po wojnie musieliśmy złożyć wniosek w sądzie, bo Polacy  nie chcieli oddać Lany. Mąż Lei przeżył  dzięki Liście Schindlera. Wyjechał po wojnie wraz z córką do Ameryki.

Dawid…. Bardzo był cichy, wystraszony. Z nami mało rozmawiał.  Kurczowo trwał przy matce. Nawet w nocy kiedy wychodziliśmy na chwilę by zaczerpnąć trochę powietrza, nie oddalał się od niej na krok. Pewnie zginął trzymając ją za rękę. Nie wiem, nie widziałem. Słyszałem tylko strzały. Ich śmierć potwierdził następnego dnia Marcin Walas. To był człowiek, który nam pomagał.

Co musiał czuć ten chłopiec kiedy szedł prowadzony przez partyzantów z bronią w ręku? Czy mógł to jakoś pojąć? A może mógł? Może matka tłumaczyła mu, że musi się wystrzegać nie tylko Niemców? Niestety.

To była naprawdę dobra kryjówka, ale my byliśmy już tak bardzo zmęczeni. Drugi rok ukrywania się, przenoszenia się z miejsca na miejsce. W ciągłym strachu. Wie pani, mało ze sobą rozmawialiśmy… apatia, brak sił. Zresztą co zwykle jest tematem do rozmów między ludźmi? Myślała pani kiedyś o tym? Codzienność, wspomnienia, wrażenia, przeczytane książki, wysłuchana muzyka. A my? Codzienności nie mieliśmy, książek też nie, muzyki tym bardziej. Wspomnienia? Każde wspomnienie dni sprzed wojny bolało. Nie wspominaliśmy więc. Sara i Cerla były wyjątkowo ciche, chociaż ja przecież Cerlę sprzed wojny pamiętałem jako głośną i rozgadaną. W końcu była kupcową. Teraz głównie milczała.

Nie mieliśmy sił na to by podnosić się na duchu, nie wystarczało wyobraźni by sięgać do „ dawniej” ale przede wszystkim do „potem”. Nie wiedzieliśmy czy jest przed nami jakaś przyszłość. Bardzo trudno żyje się bez wizji przyszłości, bez marzeń.

Dawid od czasu do czasu zadawał pytania. O świat na zewnątrz, o religię.  Jak wytłumaczyć dziecku, że świat na zewnątrz jest nie dla niego? Że ktoś zdecydował, że  ma umrzeć tylko dlatego, że jest Żydem? Jak mówić dziecku o Bogu, kiedy wydawało się nam, że Bóg o nas wszystkich zapomniał i zostawił na pastwę losu.

Pamiętam jak Cerla dzieliła chleb pomiędzy siebie, Dawida, a Sarę. Sobie zostawiała zawsze najmniejszy kawałek. Dawid jadł, i zaraz potem mówił:

- Mamo jestem głodny.

Miała w dłoni swój kawałek, nigdy nie zjadała go od razu. Obracała go w palcach, przyglądała mu się. Czekała aż Dawid zje. Scenariusz się powtarzał, Dawid mówił: Mamo jestem głodny. Odrywała wtedy kawałeczek ze swojego chleba i dawała synkowi.

Obiecywała mu, że jak tylko będą wolni, naje się do syta. Opowiadała, że będzie siedział w ich kuchni przy Szerokiej i będzie jadł i jadł.

Tamta noc była ciepła. Koniec maja. 31 maja. Pachniało latem. Pomyślałem nawet: tak pachnie wolność.

Korczak przyszedł do nas i powiedział, że pod domem są partyzanci i chcą abyśmy wyszli. Powiedział: weźcie pieniądze, chyba chcą pieniędzy.

Pachniało ziemią, światem… wolnością, a ja pomyślałem: kto wie, może to właśnie dzisiaj przyjdzie nam zginąć?

Wie Pani, ja chciałem wcześniej dostać się do partyzantki. Chciałem walczyć, ale nie  przyjmowano Żydów. Moim kolegą z gimnazjum był Władysław Jasiński „Jędruś”, słynny  w tamtych stronach dowódca  Armii Krajowej. Na własną rękę wystawił mi dokument, z którego wynikało, że jestem partyzantem i że zostałem awansowany do stopnia podchorążego. Tak jak polecił nam Korczak, wyszliśmy z kryjówki. Byliśmy przerażeni. Dawid dosłownie trząsł się na widok uzbrojonych mężczyzn.

W oborze i na zewnątrz było łącznie kilkunastu  mężczyzn.

Zabrali nas do domu, gdzie przy stole siedział ich dowódca w asyście dwóch partyzantów.

Mieli broń. Zaczęli od przeszukiwania kobiet. Szukali wartościowych rzeczy.

Patrzyłem na Sarę, Cerlę, Mindel i Leę. Ich reakcje były bardzo różne.

Sara sprawiała wrażenie zupełnie obojętnej. Patrzyła na nich z mieszanką drwiącego uśmiechu, pogardy i wyższości. Jakby chciała powiedzieć: nic gorszego nie jesteście już w stanie mi zrobić. Straciłam wszystko, a wy jesteście zwykłymi bandytami.

Była zrezygnowana. Straciła kolejną miłość, straciła rodziców, siostry, życie bez miłości chyba nie miało dla niej żadnej wartości.

Cerla? Stała dumna i wyprostowana, nie było na jej twarzy ani cienia strachu. Myślę, że  w ten sposób chciała dodać odwagi synkowi.

Mindla i Lea były mocno wystraszone. Nie potrafiły tego ukryć. Lei płynęły po policzkach łzy. Może myślała o swojej córeczce, o Lanie?

Moja żona Frieda podobnie jak Cerla nie okazała strachu.

Ze mną obeszli się bardzo brutalnie.

Wybebeszyli portfel, zabrali pieniądze, ściągnęli mi z dłoni obrączkę i sygnet.

Dokładnie przyglądali się mojej karcie wystawionej przez Jasińskiego. Potem wyszli się skonsultować, po czym wrócili i polecili wrócić nam do kryjówki.

Byliśmy w ogromnym szoku. Wszyscy.

Niestety po chwili wrócili i kazali nam wyjść i towarzyszyć ich oddziałowi. Powiedzieli, że będziemy pod ich opieką, ale nie uwierzyliśmy im.

Tej nocy pięknie świecił księżyc. Doszliśmy do lasu i Frieda zaczęła krzyczeć, że chcą nas zastrzelić.

Było ich jedenastu, dziewięciu szło z przodu i prowadziło kobiety i dziecko, my i dwóch pozostałych szliśmy daleko w tyle. Patrzyłem na sylwetki kobiet i Dawida przed nami i pomyślałem, że chyba widzę ich ostatni raz.

Nie traciłem jednak nadziei, że uda się nam uratować, mnie i Friedzie. Szeptem, w języku jidysz powiedziałem żonie, że uciekniemy. Pod podszewką portfela miałem schowany dwudziestodolarowy banknot, poinformowałem Friedę, że spróbuję dać partyzantowi łapówkę.

Plan miałem taki, że kiedy mężczyzna zdejmie palec ze spustu, wskoczymy do kanału pełnego wody i jakoś się ukryjemy.

Tak też się stało. Wskoczyłem do kanału.

Dopiero później dowiedziałem się jakim bohaterstwem wykazała się moja żona i że właściwie to jej zawdzięczam życie.

Kiedy siedziałem w kanale, usłyszałem strzały. Wtedy wiedziałem już na pewno, że moich kuzynek oraz sióstr Brenner i Dawida, nigdy więcej już nie zobaczę. W lesie było dość cicho, jak to w nocy. Kiedy rozległy się strzały…nigdy tego nie zapomnę, trzepot ptasich skrzydeł, całe chmary przerażonych ptaków musiały wyfrunąć z konarów. Przeraźliwy pisk, prawie jak wrzask, krzyk przerażenia, a może wołania o pomoc. To mi się śni do dzisiaj.

Tak proszę pani zakończyło się życie Sary, której historię chciała pani poznać.

Kolejna osoba na liście ofiar Holokaustu. Cyferka. A przecież miała imię i nazwisko i swoje życie, marzenia. Kochała, choć tak nieszczęśliwie. Zginęła nie z rąk Niemców, a polskich partyzantów. Tak niewiele czasu zabrakło, aby przeżyła. Potworne, prawda? Dobrze, że chce pani pamiętać i opowiadać o niej. Ja zapomniałem, czego zrozumieć nie mogę, i wybaczyć sobie nie mogę. Dzięki pani pamięć się otworzyła, ale sama pani widzi, że wiele o niej opowiedzieć nie mogę. Nie znałem jej dobrze. Taki czas, czas ukrywania się, te okoliczności, nie sprzyjał temu by poznać kogoś lepiej.

Zadałam pytanie, które zawsze pojawiało się w głowie,  kiedy w jakimś lesie, szłam leśną ścieżką do zbiorowej mogiły. Szłam czując zapachy lasu i myślałam: co czuli prowadzeni na śmierć? Czuli te zapachy? Była w nich rozpacz, że to po raz ostatni?

- Pyta pani o coś na co ja odpowiedzieć nie potrafię – odpowiedział Mark – ja tak nie czułem, ja w tamtym momencie dostałem przypływu sił. Mocno wierzyłem, że uda mi się uratować i uratuję żonę.

My byliśmy w lepszej sytuacji, nas pilnowała tylko ta dwójka. Nie wiem co można czuć…. Mogę tylko przypuszczać. Przeraźliwy strach? Bunt….? Może u jednych wszystko w środku krzyczy, a inni może są spokojni, pogodzeni. Może nawet czują ulgę, bo kończy się ten nieustanny strach na który nie mają już siły. Nie wiem. Nam się udało.

Kiedy ja wskoczyłem do kanału, Frieda została na brzegu, ale tego nie widziałem. To znam już tylko z jej opowieści.

Bardzo długo stałem w wodzie.  O Friedę się nie martwiłem, bo wiedziałem, że miała dużo czasu by wskoczyć do kanału.  Po jakimś czasie wyszedłem  i zawołałem ją, ale nigdzie jej nie było. Po północy wróciłem do gospodarstwa Korczaka, który był w wyraźnym szoku, że  widzi mnie żywego. Powiedział mi, że Frieda jest ranna i że ukrył ją w drugiej kryjówce w stodole. Okazało się, że moja żona rzuciła się na jednego z napastników, ponieważ chciał  strzelać. Miała zamiar odebrać mu  broń.  Wyobraża sobie pani co to za odważna kobieta była? – Mark uśmiechnął się i spojrzał na zdjęcie żony - Walił ją po głowie kolbą karabinu, której ona nie chciała puścić. W końcu upadła na ziemię i wtedy strzelił do niej z bliskiej odległości.

Potem dowiedzieliśmy się, że ciężko ranna Mindel przeżyła, o czym partyzanci nie wiedzieli. Skierowała się w przeciwnym kierunku, do Chorzelowa i dotarła do obozu pracy przy zakładach lotniczych. Tam została zastrzelona.

Moja żona zaś przeżyła dzięki pomocy adwokata Antoniego Droby, który sprowadził doktora Tadeusza Kasprowicza.

 I to już cała historia tamtej nocy.

Oczy Marka już nie były takie radosne jak na początku rozmowy.

Byłam mu wdzięczna, że chciał ze mną rozmawiać i wrócić do tych bolesnych wspomnień.

Popatrzył na mnie i powiedział:

- Jestem zmęczony, droga pani, pora się pożegnać. Kiedy o tym opowiadam, sam sobie dziwię się, że to przeżyłem, że to wszystko naprawdę się wydarzyło.  Na koniec powiem pani, że mam kontakt do wnuka jednego z braci Sary i Cerli. Trzech Brennerów wyjechało przed wojną do Ameryki. Może będzie chciała pani z nim porozmawiać?

            Chciałam. To była ta osoba, której mogłam przekazać list Antoniego. To była ta osoba, dzięki której pamięć o Sarze, Cerli i Dawidzie mogła przechodzić z pokolenia na pokolenie. Wiedziałam, że ja będę tę historię opowiadać dalej, ale ja nie miałam przodków o nazwisku Brenner. Wiedziałam, że ja już swoją misję wypełniłam – odpowiedziałam na to wołanie, które słyszałam od momentu kiedy przeczytałam list, dopowiedziałam historię Sary, wypełniłam pustkę. Teraz był czas na innych.

 

 

 

1 Sztetl Mielec i Tragedia Rosz Haszana, Mielitzer Yizkor Book, Mielecka Księga Pamięci. Wspominam Mielec. Zagłada społeczności żydowskiej.

Pisząc opowiadanie korzystałam z :

Korzystałam z książki Andrzeja Krempy Zagłada Żydów Mieleckich, Mielec 2013, wydanej przez Muzeum Regionalne w Mielcu,  wspomnień Marka Verstandiga I rest my case, wydanie trzecie, wydanej w 2002 roku przez  Northwestern University Press, Spisu mieleckiego Judenratu z 1940 roku znajdującego się w Archiwum Państwowym w Rzeszowie,  oraz protokołu z paryskiego przesłuchania Marka.

Żródła:

AIPN w Rzeszowie, Sąd Wojewódzki w Rzeszowie, sygn. IPN Raz 358/137, Sentencja wyroku Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie z dnia 8 maja 1953 roku, k. 153-155.
Krempa A., Zagłada Żydów mieleckich, Mielec 2013, s. 92-95, 208-210.

 

Opowiadanie częściowo jest fikcją, jego narratorka jest postacią fikcyjną, nigdy więc  nie miało miejsce takie spotkanie z M. Verstandigiem jak to opisane w opowiadaniu. Sara Brenner najpewniej nigdy  nie była w sanatorium w Żegiestowie i nie spotkała Antoniego. Wydarzenia dot. ukrywania się u Szymona Korczaka Marka Verstandiga, Friedy Verstandig, Debory Ostro, Lei Haar, Mindel Leiman, Cerli Kleinman i jej syna Dawida oraz siostry Sary Brenner, są prawdziwe. Noc 31 maja 1944 r wyglądała dokładnie tak jak to opisałam, bo tak wspominał ją Mark Verstandig, który wraz z żoną Friedą napad ten przeżył.

 


Tekst: Izabela Sekulska Rysunki: Stah Baumer



 


Izabela Sekulska


iskabelamalecka@gmail.com


sobota, 29 maja 2021

Mord Chrząstowski - historia Cerli Kleinman i Sary Brenner

 


Tekst w j. angielskim, text in english

https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2022/07/the-clues-behind-murders-of-mielec.html



1573 rok

W Mielcu osiedlają się pierwsi Żydzi, małżeństwo Barbara i Izrael.

 

1939 rok, tuż przed wybuchem II wojny światowej

W Mielcu mieszka ponad 5 tysięcy Żydów, stanowi to około połowę populacji miasta.

 

13 września 1939 roku

Płonie mielecka synagoga wraz z kilkudziesięcioma modlącymi się w niej Żydami. Ogień podkładają Niemcy.

9 marca 1942 roku

Pierwsza na terenie Generalnej Guberni Akcja Reinhardt. Nad ranem Żydzi zostają wyprowadzeni przez okupanta ze swoich domów. Kilkuset zostaje zastrzelonych, część trafia do obozów pracy, reszta zostaje poprowadzona na lotnisko i umieszczona w hangarach. Stamtąd trafiają do gett we wschodniej Polsce, a potem do obozów zagłady.

9 marca 1942 r. Mielec staje się pierwszym miastem Judenfrei w Generalnej Guberni.

1945 rok

W Mielcu mieszka około stu ocalałych mieleckich Żydów.

1947 rok

Jest już ich tylko dwudziestu.

Styczeń 2020 rok

Mamy w dłoniach klucze do furtki i bramy żydowskiego cmentarza przy ulicy Traugutta w Mielcu. Furtka i brama pozostają nieubłagane. Nie otworzymy ich dzisiaj. Dawno nieużywane klucze stają się barierą. To oznacza jedno – nikt tu od dawna nie zaglądał. To zresztą widać na pierwszy rzut oka. Cmentarz tonie w chwastach i samosiejkach. Dżungla.

Przeskakujemy z Anią przez ogrodzenie. Dochodzimy do centralnej części cmentarza, gdzie jest pomnik poświęcony pamięci 300 Żydów Mieleckich i nagrobne płyty. Z przekazów wiemy, że było ich kiedyś cztery. Widoczne są tylko dwie. Zasypane, zabrudzone. Co stało się z pozostałymi dwiema?

Marzec  2020 roku

Wiadomość od Ani (i zdjęcia): Jesteśmy na cmentarzu, Michał i Franek znaleźli płyty.

Radość.

 

Maj 2020 roku

Po raz pierwszy wchodzimy kilkunastoosobową grupą na cmentarz i  porządkujemy go. Kosimy trawę, chwasty, wycinamy samosiejki. Czyścimy płyty. Na dwóch napisy są dość wyraźne (na cmentarzu spoczywają Matylda Braun, córka Blimy i Samuela,  zginęła tragicznie 1 VIII 1942 r, żyła lat 27 oraz Sara Horn, syn Dawid i córka Rachela, zamordowani w latach 1942 -1943). Dwie pozostają dla nas tajemnicą. Na razie.

Czerwiec 2020 roku

W fejsbukowej grupie, którą stworzyłam (Mayn Shtetele Mielec) zamieszczam zdjęcia płyt nagrobnych. Wspólnymi siłami udaje nam się odczytać napis na jednej z nich (Tu leży Rachela Buchen), ostatnia czwarta, to największe wyzwanie. Jest bardzo nieczytelna, resztki brązowej farby pokrywającej wyżłobione w betonie litery, utrudniają zadanie.

Płyty są skromne, betonowe, napisy na nich, koślawe. Badacz żydowskich cmentarzy, Krzysztof Bielawski, mówi mi, że po wojnie w taki właśnie sposób upamiętniano Żydów. Możliwości były skromne. Ograniczone.

Ktoś podsuwa pomysł, że jest na płycie nazwisko Kleinman. Krzysztof mówi, że jest też napis po hebrajsku: tu spoczywają.

Ktoś pisze, że chyba imię Perla, albo Perła.

Jest też wyraźniejsze nazwisko … Sara Brenner, przed nim chyba wyraz „siostra”.

Chyba.

Wszystko pozostaje na razie w sferze domysłów.

Z trudem, ale odczytuję ostatnie zdanie inskrypcji: zginęli śmiercią męczeńską w 1944 roku.

Data śmierci powinna od razu dać  mi dużo do myślenia, ale jeszcze nie daje. Andrzej Krempa, autor książki Zagłada Żydów Mieleckich pisze mi, że data śmierci jest wymowna.  Czy prawdopodobne jest, że morderstwo mogło nie być dziełem Niemców?

 

Przełom czerwca i lipca 2020 r.

 

Z Bartkiem, mielczaninem również zaangażowanym w przywracanie pamięci, próbujemy znaleźć jakieś informacje na temat osób spoczywających na cmentarzu.

Od Andrzeja Krempy dostaje spis  mieleckiego Judenratu. Z 1940 roku. To okazuje się momentem przełomowym. Szukam Pani Kleinman.  Znajduję jedną jedyną.  Wysyłam do Bartka zdjęcie z zapytaniem „ tu jest napisane Perla czy Cerla?”, „Cerla” – odpowiada Bartek.

Cerla…  rzadkie imię w Mielcu. W Spisie oprócz Cerli Kleinman jest chyba jeszcze tylko jedna kobieta o tym imieniu.

Mija chwila, a Bartek przysyła mi link do portalu Geni… Cerla Kleinman z domu Brenner. Nazwiska i imiona rodziców, sióstr i braci. Jest i Sara.

Mamy ślad.  Co dalej? To tylko nazwiska, a co z ich życiem? Co z ich śmiercią?

Przychodzi mi do głowy sprawdzić indeks nazwisk we wszystkich książkach gdzie opisywany jest żydowski Mielec. Zagłada Żydów Mieleckich Andrzeja Krempy – jest. Pani Kleinman i syn Dawid! Nawet nie czytam dokładnie fragmentu dotyczącego ich śmierci. Przelatuję wzrokiem, a potem  szybko otwieram komputer, przypatruje się zdjęciu nagrobka. Dręczy mnie natrętna myśl… że jest na nim jeszcze jedno imię …. Że jest napis .. . „syn Dawid”, bo pomiędzy imieniem i nazwiskiem Cerli, a jej siostry, jest coś jeszcze.

Jestem w Tarnowie. Nie mogę iść na cmentarz w Mielcu. Proszę Bartka by tam poszedł i wykorzystał wszystkie znane nam metody na odczytywanie inskrypcji nagrobnych. Krzysztof Bielawski poleca „zapuścić” w litery piankę do golenia, Darek Popiela radzi iść tuż przed zmierzchem, światło wtedy jest najlepsze, podobno widać najwięcej. Bartek pisze do mnie: Zwariowałaś? Wysyłasz mnie na cmentarz tuż przed zachodem słońca?

Ale idzie. Przysyła mi zdjęcia. Jesteśmy pewni, napis brzmi: Tu spoczywają Cerla Kleinman i syn Dawid i siostra Sara Brenner, zginęli śmiercią męczeńską w 1944 roku.

Pobieżne czytanie fragmentu z książki Andrzeja Krempy daje mi wiedzę, że Cerla  ukrywała się i że zastrzelili ją partyzanci. Na dwa miesiące przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Właśnie to miał na myśli autor książki, mówiąc mi, że data wiele mówi.

Bartek i Ania są na cmentarzu. Ja przeglądam dokładnie portal geni. Próbuję odnaleźć informację dotyczącą osoby, która umieściła na nim drzewo genealogiczne Brennerów. To wnuczek któregoś z braci Brennerów (było ich trzech, wszyscy przed wojną wyjechali do Stanów Zjednoczonych, w ten sposób uniknęli Holokaustu). Nie ma jednak nazwiska. Nagle przychodzi mi taka myśl do głowy, żeby się zarejestrować na tym portalu. Bingo. Kiedy to robię, pokazuje się imię i nazwisko autora wpisu. Ma na imię Shlomie. Wchodzę na Facebooka. Znajduję Shlomiego, jest jedna osoba o takim imieniu i nazwisku. Sądząc po zdjęciu jest to religijny Żyd. Piszę do niego, zadaje pytanie czy jest spokrewniony z rodziną Brennerów z Mielca. W tym samym czasie Bartek z Anią na nagrobku Cerli, Dawida i Sary kładą kamyk z ich imionami. Do mnie odzywa się zdumiony Shlomie. Tak, jest wnuczkiem jednego z braci. Wysyłam mu zdjęcia z cmentarza. Jest jeszcze bardziej zdumiony.  Skąd ten nagrobek? Tego nie wiemy.  Ktoś ufundował. Kto? Ktoś kto przeżył. Shlomie dowiaduje się ode mnie jak zginęły siostry jego dziadka i jego siostrzeniec, ja dowiaduje się od Shlomiego, że Cerla miała jeszcze jedno dziecko. Co się z nim stało? Czy zginęło na początku wojny? Może 9 marca 1942 roku? A może zginęło w trakcie ukrywania się? A może Cerla oddała je jakiejś polskiej rodzinie? Może przeżyło nie wiedząc nawet o swojej żydowskiej tożsamości? Może przeżyło jak dziecko Lei Haar, Lana, nazwana przez swoją polską „matkę” Martą. We wspomnieniach mielczanina, Marka Verstandiga znajduje informację, że Polak, Marcin Walas, umieścił kilkoro żydowskich dzieci u polskich rodzin.

 

Kim była Lea Haar? Lea z ulicy Wąskiej w Mielcu, urodzona 11 października 1910 roku? Historię Lei, poznaje niejako „przy okazji”.

 

Lipiec/sierpień 2020 roku.

Opowieść o Cerli jak prawie każda opowieść o  żydowskim życiu z czasów wojny, jest smutna. I nie ma happy endu. Bo niewiele opowieści z tego okresu kończy się szczęśliwie. A nawet jeśli, to szczęście jest mocno wybrakowane, bo czy można być szczęśliwym  jeśli się ocalało, ale traci się prawie całą, albo całą rodzinę?

Pamięć o życiu Cerli, życiu jej syna, siostry Sary, na kilkadziesiąt lat jest przysypana. Zupełnie jak ta nagrobna płyta na mieleckim cmentarzu przy ulicy Traugutta. Dawid, jej syn , miał 12 lat. Był z Mielca. Michał i Franek, którzy odnajdują płytę, mają odpowiednio 12 i 7 lat. Mieszkają w Mielcu. Kilkadziesiąt lat później.

Historię Cerli, Dawida, Sary zbieramy powoli z okruchów.  Z tego co po ich życiu zostało. Książki, archiwa, protokoły. Nagrobek na cmentarzu.

Zanim puzzle poukładają się w całość, minie kilka miesięcy.

 

1939 rok  Mielec

Cerla Kleinman urodzona 25 lipca 1905 roku jest kupcową, żoną Dova Kleinmana. Ma 35 lat i mieszka w Mielcu przy ulicy Szerokiej.

W spisie Judenratu z 1940 roku nie ma jej męża. Czy wtedy już nie żył? A może był w jakimś obozie pracy? Może był wysyłany na roboty jak mąż Lei Haar. Tej samej, która potem ukrywała się z jego żoną.

Jest w spisie pod tym samym adresem, na Szerokiej Sehaja Dawid Kleinman oraz najprawdopodobniej jego żona Ryfka i córka Chaja Rachela. Być może jakaś rodzina. Starszy brat Dova? Adnotacja mówi o tym, że są wysiedleńcami.

Cerla z domu Brenner. Córka Gitli (urodzonej 1 sierpnia 1873 roku) i Liebera (urodzonego 11 lipca 1871 roku, rolnika, tak wynika z adnotacji w Spisie, jego ojciec Feivish był właścicielem cegielni). Gitla i Lieber w 1940 roku mieszkają w Mielcu przy ulicy Kościuszki. Mieszkają z nimi: Rachela, Sara. Z informacji umieszczonych przez Shlomiego w geni wynika, że  dziećmi Gitli i Liebera byli jeszcze: Nissen, Chaim, Hana żona Lieba Storcha urodzona 20 marca 1901 roku, zamieszkała przy Kościuszki, Morris, Nuta, Małka.

Nissan, Morris, Chaim przed wojną wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych. Zachowały się ich podania o dowody osobiste.

 

Jedyny ślad po Małce to jej dziecinny podpis na unikatowej liście. W okresie międzywojennym w roku 1926, z okazji 150 - lecia rocznicy powstania Stanów Zjednoczonych, z inicjatywy prezesa Amerykańsko – Polskiej Izby Przemysłowo – Handlowej Leopolda Kotnowskiego zawiązano komitet „4 lipca”. W całej Polsce składano podpisy pod Deklaracją Podziwu i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych. Zrobiły to też mieleckie dzieci. Wśród nich Małka Brenner. 


O Nucie – nie wiem nic.

Brenner – dość popularne w Mielcu nazwisko.

Gitla według informacji ze strony JRI – Poland Archiwum Państwowe zmarła śmiercią naturalną w 1941 r. Co z resztą rodziny?

Ojciec zostaje rozstrzelany  w 1942 roku, tak wynika z portalu geni.

Hana zostaje zamordowana w 1942 roku. To również informacja z portalu geni.

 

1942 - 1944 rok Połaniec/Chrząstów

Cerla początkowo ukrywa się w Połańcu (to informacja ze wspomnień Marka Verstandiga). Czy udało się jej uniknąć deportacji 9 marca 1942 roku? Nie wiemy. Może opuszcza  Mielec wcześniej. Jest z nią 12 letni syn Dawid.

Markus Verstandig wraz z którym ukrywa się potem, opuszcza Mielec 7 marca 1942 r.  przybywa do Połańca 8 marca 1942 r. w przeddzień deportacji Żydów mieleckich.

A może jak żona Marka Frieda, Cerla wydostaje się w jakiś sposób z niewoli w dystrykcie lubelskim i wraca w okolice Mielca?

Ostatnim jej miejscem na ziemi będzie Chrząstów koło Mielca. Kryjówka w domu Korczaków.

Ze wspomnień Marka wynika, że w kryjówce przebywali: jego żona Frieda, ciotka Debora Ostro, jej córki Lea Haar i Mindla Leiman, Pani Kleinman i jej syn Dawid.

A gdzie Sara? Co z Sarą, której nazwisko jest umieszczone na nagrobku?

Debora Ostro jest już starszą kobietą. W 1940 r. mieszka na ulicy Wąskiej. Jej mąż Abraham jest kupcem. Bardzo czule wspomina ją Mark. Organizowała w Mielcu wiele akcji dobroczynnych. Umiera śmiercią naturalną w wieku 74 lat. Zostaje pochowana w ogrodzie. Córki pomimo trudnych warunków, dokonują rytualnego obmycia zwłok.

 

Lea Haar, urodzona w 1910 r., czasie wojny wraz ze swoją mamą prowadzi sklep. Podróżuje do Tarnowa, kupuje tam męską odzież. Jej mama,  Dworcia stara się dalej prowadzić swoją charytatywną działalność. Między innymi przygotowuje zmarłe żydowskie kobiety do pogrzebu .

Tak jak z jej ciałem potem zrobią to jej córki, w niesprzyjających wojennych okolicznościach. Pomimo tego przeprowadzą obrzęd tahary.

Ale kadiszu już nie mogą odmówić – jak wspomina Mark, bo niestety judaizm pozwala odmówić tę modlitwę tylko wtedy kiedy jest obecnych dziesięciu religijnych Żydów (mężczyzn) – minjan.

Lea zachodzi w ciążę w 1940 r. Dwa lata później dzięki pomocy Marcina Walasa, Lana zostaje umieszczona w rodzinie polskich przesiedleńców z Poznania, których sporo mieszka wówczas w Mielcu.

Zanim to się jednak stanie, obydwie zostają deportowane z Mielca. Nazwiska Lei i Lany znajdują się na liście wywozowej do Dubienki. Jak wydostały się z dystryktu lubelskiego? Zapewne dzięki pomocy któregoś z Polaków, jak większość tych, którym udało się wydostać z gett i obozów przejściowych.



Mindla (Mark pisze o niej Mindel, ale w spisie Judenratu figuruje jako Mindla) Leiman z domu Ostro, urodzona  w  1901 roku,  w 1940 roku mieszka w Mielcu, przy ulicy Wąskiej. W spisie jest nazwisko jej męża, kupca, ale widnieje przy nim adnotacja – wyjechał do Ameryki.

Markus Verstandig, urodzony w 1912 roku, prawnik wykształcony na Uniwersytecie Jagiellońskim.  Jego mama marzyła by został rabinem. Po latach napisze wspomnienia (I rest my case). Opisze w nich przedwojenny Mielec i swoje wojenne i powojenne losy. W języku jidysz.  Jak Perec, jak Singer.

Frieda z domu Reich, urodzona  2 pażdziernika 1914 roku w Nowym Sączu ( w spisie Judenratu figuruje jako Fryda), córka kupca Eliasza z ulicy Piłsudskiego.

zbiory Archiwum Narodwego w Krakowie, Oddział w Nowym Sączu, wpis z ksiegi metrykalnej dotyczący Frydy Reich


Z Markiem biorą ślub w grudniu 1940 r.

Kiedy Mark spotyka ją po raz pierwszy, widzi niską, o ciemnych włosach dziewczynę, mówiącą po polsku bez śladu żydowskiego akcentu . Inteligentna – tak napisze wiele lat później w swoich wspomnieniach.

Jak się okaże kilka lat później – nad wyraz również dzielna.

Markus, Frieda, Lea, Mindel, Dworcia, Cerla, Dawid – te imiona pojawiają się we wspomnieniach Marka jako osoby ukrywające się u Korczaków. Wciąż nic na temat Sary Brenner.

Kryjówka znajdowała się w długim, kamiennym budynku, w którym trzymano konie i krowy. Na jednym końcu, tam gdzie stały krowy, do kamiennej ściany stalowymi zaczepami było przymocowane drewniane koryto. Korczak stworzył kryjówkę poprzez odcięcie powierzchni około 75 cm od końca budynku. Koryto dla krów zostało zdemontowane i ponownie przyczepione do nowo powstałej ściany.  Słoma i obornik, kamuflowały wejście – poluzowany kamień pod korytem. Korczak umieścił dwa rzędy prycz na obu końcach tego wąskiego korytarza. Pomiędzy ścianą znajdowała się ławka i wiadro, które używali jako toaletę.

 

Debora umiera.

Front wschodni  szybko się zbliża do Mielca. Wydawało się, że zostaną uratowani.

Mark wspomina, że odizolowane położenie gospodarstwa Korczaków, w pobliżu lasu, pozwalało im na wychodzenie w nocy i spacerowanie.

Ale niestety głodowali.

 

 

 

31 maja 1944 roku Chrząstów

 

Około godziny 22 wieczorem do kryjówki wchodzi Korczak i nakazuje ukrywającym się Żydom wyjść, bo polscy partyzanci chcą ich zobaczyć.

Zostają najpierw zrewidowani, partyzanci poszukiwali kosztowności, po czym  wracają do kryjówki. Ale  partyzanci wracają, jeden z nich jest wystraszony, bo obawia się, ze ktoś go rozpoznał. Ukrywający się zostają wyprowadzeni w kierunku lasu.

Nie pomagają wystawione przez Władysława Jasińskiego – Jędrusia, przedwojennego kolegę Marka, papiery świadczące o tym, że Verstandig jest członkiem AK.

 

Giną: Cerla, 12 letni Dawid, Lea.  Mindel, o której napastnicy zapewne myślą, że jest martwa, postrzelona, ciężko ranna wstaje  i kieruje się w przeciwnym kierunku w  stronę Chorzelowa.  Dociera do obozu, który w tym czasie jest już filią obozu koncentracyjnego w Płaszowie. Tu u jego bram zostaje zastrzelona przez strażnika SS. Jak podaje w Dalej jest noc T. Frydel zanim zginie wyjawia nazwisko Szymona Korczaka.

Mark w jezyku jidysz porozumiewa się z żoną. Mówi, że zaoferuje jednemu z partyzantów łapówkę, po czym wskoczą do pobliskiego kanału. Kiedy partyzant zdejmuje palec ze spustu, Mark popycha go do rowu. Mark wskakuje do kanału. Słyszy strzały. Partyzanci strzelają do kobiet i Dawida.

Po jakimś czasie Mark wychodzi z kanału, szuka żony, ale jej nie ma. Jest przekonany, że żona nie żyje. Wraca do gospodarstwa Korczaka, dowiaduje się, że Frieda żyje i  jest ranna.

Okazuje się, że Frieda rzuciła się na jednego z partyzantów, aby odebrać mu broń. Aby się uwolnić, zaczął ją uderzać kolbą po głowie, kiedy upadła na ziemię, strzelił do niej.

Zataczając się i krwawiąc dociera do domu Korczaka.

Napastnikami okazują się partyzanci z oddziału Armii Krajowej w Tuszowie Narodowym.

Po wojnie Mark oskarża jedenaście osób, w tym Antoniego Maksonia, działających z rozkazu Józefa Łącza.

 Sąd w 1949 roku skazuje Jana Winiarza (s. Wojciecha) na karę śmierci. Wyrok ten zostaje zamieniony na 12 lat więzienia, a w 1953 roku złagodzony do roku i sześciu miesięcy.

Michał Maksoń zostaje skazany na karę śmierci, ostatecznie po rewizji wyroku, zostaje skazany na 12 lat więzienia,  Antoni Maksoń zostaje zastrzelony podczas próby aresztowania przez UB w kwietniu 1946 roku.

 

Co z Sarą? Dalej ani słowa o Sarze.

Sierpień 1944 rok

Armia Czerwona wkracza do Mielca. Dwóch miesięcy zabrakło Cerli, Dawidowi, Lei, Mindel by ocaleć. Sarze też?

 

Mark i Frieda wyjeżdżają do Lublina. Walczą o córkę Lei, której nie chce oddać poznańska rodzina. W końcu jest nakaz sądu. Lana – Marta jest z Markiem i Friedą.

Powracają do Mielca, by ukarać morderców.

Któregoś dnia (maj 1945 roku) staje w ich drzwiach wychudzony mężczyzna w pasiakach. Mówią zdumionej Marcie, że to jej tata. Dawid – uratowany zostaje dzięki Liście Schindlera. Wyjeżdża z córką do Brazylii.

Markus z Friedą po pogromach w Polsce, wyjeżdżają najpierw do Monachium, potem do Paryża, a nastepnie do Australii.

 

 

 Październik 2020 rok

Jestem często na cmentarzu na ulicy Traugutta. Przypatruje się płycie z nazwiskiem Cerli, Dawida i Sary i wciąż nie daje mi spokoju myśl, że nie wiem jak zginęła Sara.

Szukam. Jeszcze raz przeglądam wszystkie dostępne mi źródła.

Pisze post w naszej fajsbukowej grupie.

Proszę naszych regionalistów, by raz jeszcze pochylili się nad sprawą.

Odezw jest szybki. Najpierw dostaję od Stanisława Wanatowicza  sentencję wyroku w sprawie oskarżonego Michała Maksonia, w którym czytam, że napadniętą została również Pani Brenner. W końcu jest ślad.

Tego samego dnia dostaje coś jeszcze od Tomasza Frydla via  Andrzeja Krempa.

Protokół z paryskiego przesłuchania Markusa. Ulga.  Historia się domyka.

 

7 listopada 1950 roku Paryż

Markus zeznaje:

„ Osoby, które były z nami zostały rozstrzelane. Chodzi o Panią Lea Haar, o Panią Mindla Lejman, o Panią Brenner i Panią Zerla Leiman, która była w towarzystwie swojego syna Dawida”.

Jest więc i Sara.

Nazwisko „Leiman” przy imieniu Cerli, to zapewne pomyłka. Nie ma wątpliwości, że chodzi o Cerlę Kleinman. W swojej książce Mark pisze o niej „Pani Kleinman  córka Leizera Brennera” (tu najprawdopodobniej myli imię Brennera, ale książkę pisze po kilkudziesięciu latach).

Mark zeznaje, że bandyci mieli na sobie mundury Wehrmatu.

Mark zeznaje również, że jeden z bandytów mówi do niego: mam prawo cię zastrzelić, bo byłeś komunistą.

„ Ja uznaje tego Maksonia jako bandytę, który pod przykrywką organizacji politycznej albo oporu, myślał tylko o  rabowaniu i zabijaniu, zresztą w okolicy jest się dobrze poinformowanym o walkach wewnętrznych, które są powodowane wewnątrz samej bandy”.

Cerla umierając ma 39 lat, Dawid ma lat 12, Sara ma lat 36, Lea Haar ma lat 34, Mindla Leiman 43.

Ukrywali się od 1942 roku.

Mark umiera w 2002 roku. Ma 90 lat.

Wiem już wszystko. Na cmentarzu przy Traugutta leżą: Cerla i Sara córki Leibera i Gitli Brennerów, i syn Cerli i Dowa , Dawid.

Zginęli 31 maja 1944 r.

Tylko dwa miesiące dzieliły ich od… wolności.

Czy leżą tutaj również Mindel, Lea? Być może.

 

Niech ich dusze będą błogosławione..

Zachor.

 

 

 

Korzystałam z książki Andrzeja Krempy Zagłada Żydów Mieleckich, Mielec 2013, wydanej przez Muzeum Regionalne w Mielcu,  wspomnień Marka Verstandiga I rest my case, wydanie trzecie, wydanej w 2002 roku przez  Northwestern University Press, Spisu mieleckiego Judenratu z 1940 roku znajdującego się w Archiwum Państwowym w Rzeszowie, aktów zgonu znajdujących się w Archiwum Państwowym w Rzeszowie oraz protokołu z paryskiego przesłuchania Marka ( AIPN Rz, Zespół SWR, syg. IPN Rz 358/113 (stara syg. GK314/113), Tłumaczenie doniesienia Marka Verstandiga na Komisariat Policji w Paryżu z 7 listopada 1950 r. w sprawie Maksonia Michała).

 AIPN w Rzeszowie, Sąd Wojewódzki w Rzeszowie, sygn. IPN Raz 358/137, Sentencja wyroku Sądu Wojewódzkiego w Rzeszowie z dnia 8 maja 1953 roku, k. 153-155.

Krempa A., Zagłada Żydów mieleckich, Mielec 2013, s. 92-95, 208-210.

 

Bardzo dziękuję wszystkim dzięki którym ta historia poskładała się w całość.

Ani i jej synom za odkrycie dwóch płyt, członkom grupy Mayn Shtetele Mielec za wspólne odczytywanie napisów, tym, którzy sprzątali na cmentarzu za otoczenie tego miejsca czułą opieką, napisy stawały się coraz bardziej czytelne również dzięki sprzątaniu, Bartkowi Kowalskiemu za wspólne (choć na odległość) poszukiwania archiwalne i za przepiękne kamyki z imionami OFIAR, które nosi na cmentarz, Stanisławowi Wanatowiczowi, Andrzejowi Krempie, Scottowi Genzerowi, Tomaszowi Frydlowi za dzielenie się wiedzą i materiały dzięki, którym w tym przypadku i innych wciąż dowiaduje się więcej.

                                                                                    Tarnów, 30 października 2020 r.

 Izabela Sekulska

 

 

21 stycznia 2021 r. w spisie zgonów dot Żydów Mieleckich znajduję Dona (Dova) Kleinmana lat 45, który zginął 20 marca 1943 r. w Płaszowie.

Dzięki informacjom od Scotta Genzera dowiaduję się, że Cerla była skoligacona z rodziną Ostro przez małzenstwo jej brata Nissena Brennera, który ożenił się z Gizellą/Griną Ostro. Nissen urodzony 10 września 1893 roku w Mielcu. Był rzeźnikiem i  i przybył do USA 29 listopada 1920.

18 marca 2024 roku - Uzupełnienie

Sprawę mordu chrząstowskiego opisała dość dokładnie w swoim artykule w Roczniku Mieleckim Elżbieta Rączy (Instytut Pamięci Narodowej).


Negatywne postawy Polaków wobec Żydów w powiecie mieleckim w latach okupacji niemieckiej Rocznik Mielecki 2009-2010, tom XII - XIII


Za wyjątkiem małżeństwa Verstandigów nie wymienia ona jednak nazwisk ofiar napadu oraz podaje wiek Dawida – 8 lat.


Oto fragment artykułu:


„Nieco inny przebieg miała sprawa o zabójstwo czterech z siedmiu mieleckich Żydów ukrywających się w Chrząstowie, u Szymona Korczaka. W nocy 30 maja 1944 roku dziewięcioosobowy oddział Armii Krajowej dokonał napadu na jego dom.


Jan Winiarz vel Stanisław Kowalski ps „Bajko” i Michał Maksoń vel Michał Lubojemski ps „Sokół” byli pierwszymi ze sprawców, którzy sądzeni byli za ten czyn przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Rzeszowie. Obaj byli żołnierzami Armii Krajowej, a sam Maksoń pełnił funkcję komendanta placówki AK na terenie Tuszowa Narodowego. Oskarżono ich o napad zbrojny, rabunek mienia oraz zabójstwo czworga Żydów. Przebieg tragicznych wydarzeń w Chrząstowie znany jest dość dokładnie z zeznań obu oskarżonych oraz naocznych świadków wydarzeń.


Według Marcina Walasa, u Szymona Korczaka ukrywało się siedem osób narodowości żydowskiej, w tym pięć kobiet, mężczyzna i ośmioletni chłopiec. Całą grupę przyprowadził osobiście Walas., który też codziennie przynosił im żywność. W nocy 30 maja 1944 roku na podwórko Korczaka wtargnęło kilku uzbrojonych mężczyzn. Trzech z nich weszło do mieszkania i zmusiło właściciela do wskazania kryjówki Żydów, których prawdopodobnie wówczas również ograbili. Z zeznań Walasa wynika, że po dokonanie grabieży napastnicy odeszli, pozostawiając przy życiu wszystkie osoby. Wkrótce później jednak dwóch z nich wróciło, zebrali ze sobą Żydów i kilkanaście metrów od domu usiłowali ich zastrzelić. Świadek tylko słyszał strzały, ale samego morderstwa nie widział. Jego przebieg poznał następnego dnia, kiedy do domu Korczaka powrócili Fryda i Markus Verstandigowie. Byli oni jedynymi, którym udało się przeżyć. Ich relacja potwierdza fakt powrotu dwójki męzczyzn i wyprowadzenie całej siedmioosobowej grupy poza dom. Pod groźbą użycia broni poprowadzili ich przez pole wzdłuż kanału. Pochód zamykał jeden z uzbrojonych mężczyzn. Przed nimi szło małżeństwo Verstandigów. Zdając sobie sprawę z sytuacji, oboje wykorzystali chwilę nieuwagi Polaka i rzucili się do ucieczki. Mimo oddanych strzałów udało się im uciec, choć Fryda Verstandig została wówczas ranna. W chwile później Polacy zaczęli strzelać do pozostałych Żydów. Zabili czwórkę z nich. Jedną z kobiet ranili, ale zdołała zbiec. Została jednak ona złapana następnego dnia przez Niemców i prawdopodobnie zamordowana. Verstandigom udało się przeżyć niemiecką okupację. Wkrótce po wydarzeniach, Marcin Walas znalazł nową kryjówkę u Franciszka Markowskiego z Chrząstowa.


Zeznania Michała Maksonia i Jana Winiarza koncentrują się na nieco innych wątkach tej sprawy. Obaj nie wypierali się pobytu w Chrząstowie i udziału w napadzie, ale stanowczo i konsekwentnie zaprzeczali oskarżeniu o morderstwo. Jak twierdził Maksoń, rozkaz przeprowadzenia akacji miał wydać dowódca grupy dywersyjnej AK Józef Łącz. Miejscem zbiorki żołnierzy podziemia przed napadem był las w pobliżu Tuszowa Narodowego. Zebrało się ich dziewięciu (Michał Maksoń, Antoni Maksoń, Franiciszek Światkowski, Józef Mrozik, Michał Chłopek, Antoni Chłopek, Jak Winiarz, Jan Winiarz (młodszy) i Michał Zygiel). Po przybyciu na miejsce trzech z nich (Michał Maksoń, Mrozik i Zygiel) obstawiło zabudowania, a pozostali skierowali się na podwórze. Do wnętrza domu weszło trzech z nich: Jan Winiarz oraz Michał i Antoni Chłopkowie. Po dokonanej grabieży oddział opuścił zabudowania Korczak. Z zeznań „Sokoła” wynika, że inicjatywa morderstwa Żydów wyszła od samych sprawców napadu, a dokonać go mieli wspólnie jego brat i Franciszek Światkowski. Już w drodze powrotnej Antoni Maksoń doszedł do wniosku, że został rozpoznany. Zdecydował się więc wrócić i zatrzeć za sobą ślady. Wówczas prawdopodobnie podjął decyzję o wymordowaniu Żydów. Przyłączyl się do niego Światkowski. Można więc przyjąć, że to właśnie oni byli bezpośrednimi sprawcami morderstwa dokonanego na czterech osobach, w tym ośmioletnim dziecku. Potwierdza to także Markus Verstandig, który rzeczywiście rozpoznał Antoniego Maksonia (zdaniem sądu mógł znać Antoniego Maksonia, ponieważ ten w 2 połowie lat 30 XX wieku był zasądzony za zabójstwo gajowego, a Verstandig był wówczas adwokatem. Antoni Maksoń nigdy nie stanął przed sądem, ponieważ w lutym 1946 roku zginął podczas obławy zorganizowanej przez funkcjonariuszy UB) oraz Jan Winiarza. Zeznania Winiarza różnią się co prawda w szczegółach od dokonanej zbrodni, ponieważ nie brał on w niej bezpośredniego udziału, ale wskazują na tego samego sprawcę; Z podwórza rodzinę żydowską sześć osób wyprowadziliśmy na pola w odległosci 300 m od miejsca ukrywania się, nad kanałem Antoni Maksoń wziął KBK od Mrozika i kolejno wystrzelał całą rodzinę żydowską – mimo , że ów rodzina żydowska prosiła nas by nie strzelać do ich. Po wystrzelaniu ich pozostawiliśmy ich na miejscu wypadku, a sami zaś powróciliśmy do domu.


Z akt sądowych wynika jednoznacznie, że napad dokonany przez oddział AK miał podłoże rabunkowe. Wywiadowcy Józefa Łącza potwierdzili informacje, że u Szymona Korczaka ukrywają się Żydzi. Na podstawie dokumentów trudno definitywnie stwierdzić, czy ustalenia dotyczyły także stanu posiadania Korczaka i ukrywanej przez niego grupy ludzi. Z przebiegu samego rabunku można jednak wysnuć wniosek, że zostało to rozpracowane.


Według Walasa żołnierze AK żądali pieniędzy od Korczaka za to, że przechowuje Żydów – od dał im 18000 zł, po czym zażądali wygnania tych Żydów i wyprowadzanie ich z kryjówki pod groźbą zastrzelenia. Gdy Korczak pokazał tę kryjówkę ci bandyci wyprowadzili ich z tej kryjówki żądając okupu od nich.

Motywy napadu potwierdził także sam Michał Maksoń. Stwierdził on, że celem tej wyprawy zgodnie z otrzymanym rozkazem było zdobycie pieniędzy na cele organizacyjne. Czy mieliśmy zdobyć pieniądze od gospodarza, który Żydów ukrywał czy bezpośrednio od Żydów nie jest mi wiadomym.

Należy w tym miejscu zwrócić uwagę, że na polskiej wis wciąż dominował pogląd, że Żydzi mają pieniądze. Był on mocno utrwalony w świadomości i nic nie było w stanie go zmienić. Żołnierze podziemia wywodzili się z polskich rodzin, więc ich poglądy na ten temat nie odbiegały od przeciętnych opinii.

Dodatkowo ograbienie Żydów i ukrywającego ich Polaka było zadaniem stosunkowo prostym. Nie spotkałoby się ono z jakimiś szczególnymi represjami ze strony niemieckiej władzy czy też potępieniem przez ogół mieszkańców. W sferze dyskusji pozostaje natomiast sprawa ustosunkowanie się do tego czynu ich dowódców. Zeznania oskarżonych wskazują, że sprawcy obawiali się przede wszystkim ich reakcji na dokonaną zbrodnię. Na podstawie akt sądowych nie można jednak rozstrzygnąć , czy ponieśli z tego powodu jakieś konsekwencje. Napad żołnierzy AK na dom Szymona Korczaka miał swoje dalsze tragiczne następstwa. W kilka dni później został on aresztowany za niesienie pomocy Żydom ( wg T. Frydla Korczaka wskazała postrzelona w napadzie Mindla Leiman – I.S.) Do domu już nie wrócił. Dokumenty nie dają dokładnej odpowiedzi na pytanie w jaki sposób władze niemieckie dowiedziały się o całej sprawie. Niewątpliwie napad żołnierzy AK zdekonspirował Polaka, zwłaszcza, że zwłoki ofiar sprawcy pozostawili na miejscu zbrodni. Nie wykazali też żadnego zainteresowanie dalszym losem postrzelonych przez siebie ludzi. Dwójce z nich udało się wrócić do domu Korczaka i uzyskać pomoc, trzecie natomiast dostała się w ręce niemieckie. Zdaniem Walasa to właśnie ona zdradziła miejsce, w którym dotąd się ukrywała”.

Zainteresowanych tych tematem odsyłam do książki Andrzeja Krempy Sztetl Mielec Z historii mieleckich Żydów.

Autor opisuje wydarzenia bardzo dokładnie na stronach od 219 - 226.


W poniższym linku znajduje się moje opowiadanie, które nawiązuje do mordu chrząstowskiego

https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2021/05/sara.html

 

    
                                                    Lea Haar z córeczką Laną w 1942 roku
                                            







Chajem Brenner, brat Cerli i Sary.



Akt zgonu Hany Storch, siostry Cerli i Sary

Akt zgonu ojca Cerli i Sary, Liebera Brennera

Nagrobek Cerli Kleinman, jej syna Dawida i siostry Sary Brenner na cmentarzu żydowskim w Mielcu

                                                                        Lea Haar

                                                        Podanie o dowód Ch. Brennera
Protokół z przesłuchania Marka Verstandiga  (Paryż), pozyskany od Tomasza Frydla, autora części Powiat Dębica, Dalej jest noc.








                                                        



                                                        
 Tekst: Izabela Sekulska


iskabelamalecka@gmail.com


Twarze mieleckiego sztetla: Listy do Pelusi. Rodzina Lichtigów

  Zdjęcie pocztówki pochodzi ze strony United States Holocaust Memorial Museum  - Mel Lichtig Papers Czytanie cudzych listów jest   jak podg...