To opowiadanie w żaden sposób nie jest związane z Mielcem. Zawiera jednak sporo podstawowych informacji dot. judaizmu i Żydów.
MIRIAM
Chociaż
to był jeszcze sierpień, wieczorami jesień już nadchodziła znad rzeki. Czuć
było chłód, ten rodzaj chłodu, który niósł ze sobą powiew jesiennego powietrza.
Zmęczony całodzienną
pracą, Janek usiadł w swoim ulubionym miejscu nad Dunajcem. Po wczorajszym
deszczu rzeka jakby nabrała mocy. Pomyślał, że poczeka na zachód słońca. Lubił
te chwile spędzane nad rzeką. Chwile sam na sam ze sobą. Rzeka nie tylko
chłodziła ciało w upalne dni, rzeka chłodziła też niespokojne myśli. A i takie czasem miewał.
Bardzo błękitne tego dnia niebo, przeglądało się w
Dunajcu jak w lustrze i czyniło barwę wody głęboko niebieską. To była dzisiaj
najpiękniejsza rzeka na świecie – Janek tak to widział i tak czuł.
Nie było dla niego
piękniejszej rzeki – wartkiej, górskiej, z niebezpiecznymi prądami, pagórkami w
tle, kamienistymi plażami i soczystą zielenią, która przytulała się do jej
brzegów.
Gdzieś nad taflą wody
rybitwy, rzeczne ptaki toczyły w powietrzu boje. A może to był taniec godowy?
Skrzecząc na siebie, podfruwały do siebie i odfruwały. Potem przysiadły na
kamiennym cyplu. Dwa kroki w przód, jeden w tył, a potem brodzenie w wodzie. I
znowu trochę do siebie, trochę od siebie. Zupełnie jak niektórzy ludzie –
pomyślał Janek – tylko po co te podchody? Przecież życie jest takie krótkie.
Szum
Dunajca działał tak uspokajająco, że Janek przymknął powieki i po chwili
zasnął. Obudził go coraz bardziej przenikliwy chłód znad rzeki. Dzień był
upalny, Janek pracował w lekkiej koszuli, która teraz była niewystarczająca.
Otworzył oczy. Słońce przybrało barwę głęboko pomarańczową. Rzeka również
zmieniła swój kolor. Dotąd błękitna, teraz błękit przecinały pomarańczowe
wstęgi. Niebo jak za dotknięciem pędzla wciąż przybierało nowe, piękne barwy.
Skrzeczące rybitwy,
uspokoiły się. Oddały pole innym ptakom, mieszkańcom nadrzecznych drzew i
krzaków. Te rozpoczęły swoją pieśń pochwalną.
- To jest trochę jak
psalm dziękczynny – pomyślał Janek.
Wsłuchiwał się w ptasi
śpiew z przyjemnością.
- Śpiew? – zastanowił
się – A może to jakiś rodzaj dialogu? Wyśpiewywanego dialogu?
Nagle śpiew umilkł
jakby niewidzialny dyrygent dał znak
chórowi by przestał śpiewać.
Zapadła niepokojąca
cisza. Nawet rzeka wydawało się posłuchała dyrygenta i jej szum był mniej
słyszalny.
Janek wstał i
rozglądnął się ze zdziwieniem. Poczuł strach. Taka cisza nie mogła wróżyć
niczego dobrego. Kiedy natura milkła tak nagle, zwykle była to zapowiedź czegoś
czego ludzie się nie spodziewali i czegoś czego nie potrafili sobie
wytłumaczyć. Najbardziej ludzie bali się końca świata. Nie wiedzieli co może go
zwiastować, może właśnie taka cisza.
Janek pomyślał, że jak
najszybciej musi wrócić do domu.
Cisza zaczęła przerażać
go coraz bardziej. Kierował się w stronę domu, gdy nagle usłyszał plusk wody.
Odwrócił się i zobaczył, że w wodzie, po kolana stoi dziewczyna. Jej lekka i zwiewna spódnica dotykała wody.
Dziewczyna chodziła powoli ale dostojnie tak jakby kamienie na dnie rzeki w
ogóle jej nie przeszkadzały. Miała długie i kruczoczarne włosy, była wysoka i
szczupła. Gestem dłoni przywołała Janka do siebie. Podszedł bliżej, zastanawiając
się jak to możliwie, że pojawiła się tak nagle, niepostrzeżenie. Będąc już
blisko niej, mógł ocenić jej urodę – dziewczyna była piękna. Zjawiskowo piękna.
Wydatne usta i ogromne czarne oczy czyniły jej twarz bardzo zmysłową.
Uśmiechała się
delikatnie, ciepło.
- Kim jesteś? – zapytał
Janek.
Nie odpowiedziała.
Wciąż spacerowała w wodzie.
- Mam na imię Janek.
Nie znam cię. Chyba nie mieszkasz w naszej wsi?
Nie odpowiedziała,
znowu się uśmiechnęła.
Uwodziła Janka swoim
uśmiechem.
Janek był jak zahipnotyzowany. Nie mógł oderwać od niej
wzroku. Dziewczyna nadal milczała, ale gestami, uśmiechem, sposobem poruszania
się, wydawała się robić wszystko by Janek był pod jej urokiem. W pewnym
momencie odwróciła się i weszła na środek rzeki. Janek był zdziwiony bo
wiedział, że jest nurt silny i że nie jest łatwo poruszać się w rzece. Dunajec
był ponadto głęboki, miał doły i wiry, a ona szła jak po łące wyścielonej
miękką trawą. To było niezwyczajne.
Nagle cisza tak niespodziewanie jak się zaczęła,
skończyła się. Zerwał się wiatr, który gwałtownie poruszał nadrzecznymi
krzakami. Szum liści był tak duży, że dosłownie wciskał się w uszy. Wiatr łamał
gałęzie, które fruwały w powietrzu. Janek osłaniał się rękami. Nad niebo dotąd
zabarwione przez zachodzące słońce na pomarańczowo i różowo, nadciągnęły
granatowe burzowe chmury. Granat kontrastował z nadrzeczną zielenią. Złowrogi
pomruk nadchodzącej burzy, wystraszył Janka. Rzeka była jak wzburzone morze.
Zaczął padać deszcz na przemian z gradem. Mężczyzna próbował dostrzec czy w
rzece wciąż stoi tajemnicza dziewczyna, ale ściana deszczu zasłaniała widok na
Dunajec. Trwało to kilka minut, po czym wszystko momentalnie ustało. Nie padał
już deszcz, nie wiał wiatr, a niebo znowu było różowo – pomarańczowe. W rzece nie było dziewczyny. Janek długo
jeszcze chodził wzdłuż brzegu , ale nie znalazł ani jej, ani najmniejszego
śladu po niej.
Wrócił do domu.
Następnego dnia znowu poszedł nad Dunajec, już nie tylko
odpocząć, ale z nadzieją na spotkanie. Dziewczyna bowiem zagościła w jego
myślach.
Dzień podobnie jak
wczoraj był upalny, a Janek bardzo zmęczony po pracy. Prawie natychmiast
zasnął.
Przyśniła mu się. Stała
w rzece i uśmiechała się. Uśmiechała się, ale w jej oczach zobaczył wiele bólu.
Jaką tajemnicą kryła dziewczyna?
Obudziło go dotknięcie.
Ktoś dotykał jego ramienia. Przestraszył się, szybko wstał. Kilkanaście metrów
od niego stała ona.
- Jak to możliwe, skoro
dopiero mnie dotykała? – pomyślał.
To budziło lęk.
Pomyślał, że jest jak
zjawa, jak duch, że jest nierzeczywista.
- To znowu ty –
powiedział – Zdradzisz mi dzisiaj swoje imię?
Nie odpowiedziała.
Nieśmiały uśmiech gościł na jej twarzy.
Usiadła na trawie. W
dłoniach miała bukiet polnych kwiatów, z których zaczęła pleść wianek.
Przyglądał jej się, ale nie chciał podchodzić. Bał się, że ją spłoszy.
Usiadł, a ona zaczęła
śpiewać. Nie znał tego języka. Brzmiał trochę jak niemiecki, a pieśń była
smutna, jakby opowiadała o jakimś dramacie. Dziewczyna miała piękny głos.
Skończyła pleść wianek
i założyła go sobie na głowę. Uśmiechnęła się. Janek zdecydował się podejść.
Kiedy był już bardzo blisko, zupełnie jak wczoraj, nagle zerwał się wiatr,
pojawiły się granatowe chmury, a z nieba popłynęła ściana deszczu. Nagle – bez
żadnej zapowiedzi.
Kilka minut i wszystko
ucichło. Dziewczyny nie było.
Wrócił do domu. Poszedł do kuchni. Czystej, jasnej, która
była królestwem jego babki. Przy oknie stał duży dębowy stół. Jedną ze ścian
zdobił piękny kredens w kolorze kremowym. No i piec … rozgrzane serce domu. Dające ciepło i
karmiące.
Okno było otwarte,
powiewała w nim firanka zrobiona przez babkę. Na drutach. Na parapecie –
czerwone pelargonie. To był właśnie dom.
Babka
naszykowała mu kolację, ale siedział przy stole bardzo markotny. Nie chciał jeść. Babki jednak mają już w
sobie taką moc, że nie dość, że widzą więcej, to potrafią jeszcze przytulić
markotność, pogłaskać i zamienić w coś dużo mniejszego. Każdy ból złagodzić. Są nieustępliwe, jak
słońce, które ogrzewa i ogrzewa rośliny od początku… i robi wszystko żeby im
było dobrze na świecie.
- Synku, co tobie? Nie
smakuje? – zapytała.
- Aaaa jakoś tak
dzisiaj jeść mi się nie chce…. – odpowiedział.
Nalała mu herbaty z
sokiem malinowym tak słodkim, że zamieniłby w słodkie, najbardziej gorzkie
serce.
- Pij synku, pij, i
markotność minie, jak poczujesz słodycz w gębie. Ludzie gadają „niebo w gębie”,
ale jakie niebo…? Maliny z babcinego ogrodu… Pij…
Wypił. Herbata była
słodka i pachnąca. To był zapach przypisany do jego babki, zawsze mu się już
tak kojarzył.
„ Moja malinowa babka.
Powinna mieć na imię Malina”.
Ale babka miała na imię
Nadzieja. Też ładnie, choć nieco złudnie. I trochę tak jakby jej życie miało
być nieustającym czekaniem na cud. Na spełnienie marzenia.
Jakie marzenia miała
babka? Czy jeszcze jakieś miała? Nie miał pojęcia.
Była już stara, a Janek
nie bardzo wiedział czy starość pozwala ludziom na marzenia. Był zbyt młody, by
wiedzieć takie rzeczy.
Popatrzył na nią. Miała
pomarszczoną twarz, ale młode, wesołe oczy.
Bo oczy babki chociaż
widziały kiedyś wiele złego, patrzyły na świat codziennie z tym samym, niesłabnącym zachwytem. Może
właśnie dlatego, że kiedyś widziały tyle złego, teraz cieszył je każdy przejaw
życia? Rośliny, zwierzęcia, człowieka.
Babka usiadła
naprzeciwko niego, wsparła głowę na rękach, uśmiechnęła się i spytała:
- To co tam syneczku u
ciebie? Coś w sercu się zadziało? Bo tak wyglądasz… Ludzie jak nie mogą jeść,
to niechybnie miłość na nich gdzieś czyha. A musisz wiedzieć, że z miłością to
trzeba jak ze szklaną kulą, ostrożnie. Przecierać trzeba i chuchać i delikatnie
ujmować w dłonie. Jak spadnie i się rozbije… możesz już nie skleić, a nawet jak
skleisz… to może już nie być to samo.
Serce porysowane. Rysa na rysie.. a rysy pękają…i serce może się obrócić
w pył.
Jak ludzie nie mogą
jeść, to może i na nich choroba czyhać, ale jak tak patrzę na ciebie, to
choroby żadnej tu nie widzę.
Jeno miłość. Tak mi się
coś zdaje.
„Babka gadała jak
poetka – pomyślał – co jej?”.
- A tam zaraz babciu
miłość.. też coś.. nie mam czasu na miłości. Roboty w polu dużo…
- Gadasz głupoty. Nie
ma złego czasu na miłość. Miłość o czas nie pyta. Na zaproszenie nie czeka.
Przychodzi często nieproszona.
I nie ma co się się
opierać, drzwi przed nią zamykać, będzie chciała to wyważy…
A jak nie wpuścisz, jak
jednak mocno się zabarykadujesz, zupełnie bez sensu i każesz jej odejść od
drzwi, to potem możesz całe życie już żałować i myśleć jakie byłoby, gdybyś
wpuścił.
- Ech Babciu, Babciu…
Dziewczynę widziałem. Nad rzeką. I dzisiaj. I wczoraj. Ale ona jakby zjawa. I
na pewno nie z naszej wsi. Przecież bym ją znał. To co tu robi? Czemu się tak
włóczy? I taka dziwna… i nie odpowiada jak ją pytam o imię. I zawsze jak się
pojawia to dziwne rzeczy się dzieją. Ptaki przestają śpiewać, a na niebie
pojawiają się czarne chmury.
Babka nagle się
wyprostowała, na jej twarzy odmalowało się coś w rodzaju strachu. To było
dziwne, bo babka nie zwykła się bać. Wojnę przeżyła, wiele widziała, byle co
nie było jej w stanie wystraszyć.
- Jak wyglądała? Gadaj
zaraz… synek..
- Wysoka, smukła,
bardzo piękna… taka wiesz, nie nasza. Takich dziewczyn to ja tutaj nie widuje.
Czarne włosy…
Babka mu przerwała:
- Długie? Bardzo
czarne? Ciemne oczy? Piękna sylwetka?
- No tak. I śpiewała…
piękny, czysty głos. Ale język jakiś nie nasz. Jakby niemiecki?
Babka wstała od stołu.
Nerwowo podeszła do pieca. Z czajnika nalała sobie wody do kubka.
Podeszła znowu do
stołu. Napiła się. Przełknęła ślinę.
Popatrzyła uważnie na Janka. Usiadła.
- Wróciła….-
powiedziała cicho.
- Kto? – zapytał Janek.
- Ona… Miriam. Dybuk.
- Ma na imię Miriam? –
zapytał Janek.
- Oj synek, synek, ty
jesteś w wielkim niebezpieczeństwie – powiedziała babka głosem, w którym było
tyle lęku ile wody w Dunajcu po długim deszczu.
- A więc ma na imię
Miriam – powiedział Janek i uśmiechnął się, jakby słowa babki o
niebezpieczeństwie uleciały nad stołem i wyfrunęły przez otwarte kuchenne okno.
I jakby babka nigdy ich nie wypowiedziała.
- Co to za dziwne imię?
– Janek zmarszczył czoło, uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Żydowskie, synek,
żydowskie. Najstarsze. Z Biblii się
wywodzi.
- Z Biblii? Jak to? I żydowskie?
- A tak synek, tak. Bo
jakby nie Żydzi, to może i naszej religii by nie było.
- Co ty babciu gadasz?
Oj dobrze, ze ksiądz proboszcz tego nie słyszy – powiedział Janek.
- Ksiądz proboszcz
jakby tego nie rozumiał, to głupi by był, oj głupi. W hebrajskim języku synek
Miriam oznacza „być pięknym i
wspaniałym”, a w syryjskim znaczy „Pani” lub „orędowniczka, piękna, napawająca
się radością”.
Janek patrzył na babkę
coraz bardziej zdumiony.
- Skąd ty to wszystko
wiesz?
- Bo ja synek znałam
Żydów. I znałam Miriam.
- Jak to znałaś Żydów?
Jak to znałaś Miriam?
- Ano, znałam. Tu przed
wojną mieszkało wielu Żydów. I w czasie wojny jeszcze chwilę mieszkali, a potem
ich było coraz mniej i coraz mniej, aż całkiem zniknęli. Został tylko jeden.
Uchował się jakoś, w
skrytce w domu u piekarza i jego żony.
- Ale kto? - spytał Janek.
- Organista, Staszek.
- Staszek, organista?
To on Żyd? Przecie do kościoła chodzi. Przecie na organach gra.
- Ano Żyd synek, Żyd.
Przechta.
- I byli ci Żydzi
tutaj? Naprawdę byli? – Janek zapytał z niedowierzaniem, jakby nie o Żydów
chodziło, ludzi przecież, a jakieś stwory nie z tego świata.
- Byli, byli. Było ich
kilkuset bo to przed wojną duża wieś była. Większość to byli religijni Żydzi.
Bożnicę mieli..
- Bożnicę? – zapytał
Janek – A co to?
- Taki ichni kościół. I
sztible mieli… takie domy modlitwy, izdebki takie. I karczma tu była żydowska,
co ją stary Borger prowadził. Jak przychodził szabas….
- Co to szabas babciu?
- Takie ich święto, jak
nasza niedziela. Od zachodu słońca w piątek do zachodu słońca w sobotę. Bóg po
6 dniach tworzenia świata musiał odpocząć. Modlili się wtedy, w ten szabas nie
pracowali, nic im robić nie wolno było. Trochę ich wtedy brakowało na wsi. Bo
ja ich synek lubiłam. Dobre to ludzie w większości były. I cmentarz mieli swój nawet.
- Cmentarz? To gdzie on
jest? I ta bożnica gdzie jest?
- Bożnicę Niemce
spalili, a cmentarz… powyrywali macewy, te ich nagrobki Niemce na budowę dróg,
czego nie „skończyli” dokończyli miejscowi. Jakbyś się przeszedł po wsi, po
podwórkach niejedną byś znalazł synek. Tak… Po cmentarzu tylko miejsce zostało.
Zarośnięte. Nikt tam nic nie chciał budować, bo się ludzie bali, ze „Żydy po
nocach” będą straszyć. Ładne były ich dziewczyny, czarne i ciemnookie.
- Jak Miriam? – zapytał
Janek.
- Właśnie tak, choć nie
wszystkie aż tak piękne. Ona była wyjątkowa.
- Była? – Janek
popatrzył na babkę zdumiony.
- Była, była. Nie ma
jej. Jest dybuk.
- Jaki dybuk?
- Synek, ja już dzisiaj
nie mam siły. Nie teraz, nie przed nocą. Nie będę ci już dzisiaj o dybuku
opowiadać. Jutro ci opowiem, ale jedno mi obiecaj – nie będziesz chodził tam
gdzieś ją widział. Nie wolno ci. Obiecaj…
- Oj dobrze babciu,
dobrze – odpowiedział Janek zniecierpliwiony i poszedł do swojej izby, położyć
się spać.
Długo
nie mógł zasnąć. W końcu mu się udało. Sen jednak nie trwał długo. Obudziło go
silne westchnienie przechodzące w coś w rodzaju pomruku. Tak jego ciało
wyrażało niepokój myśli. Pomruk pochodził z wnętrza. Jego wnętrza.
Niespokojnego. Coś takiego zdarzało mu się albo tuż po zaśnięciu, albo jeszcze
w tym momencie, w którym umysł balansuje gdzieś na granicy jawy i snu. Niczego
dobrego to nie oznaczało. Było efektem czegoś co działo się w nim, a czego nie
rozumiał i nie wiedział jak sobie z tym poradzić.
Rano wstał i próbował zagadnąć babkę przy śniadaniu o
dybuka, ale tylko machnęła ręką.
- Idź synek do roboty,
nie czas teraz na te rozmowy, opowiem ci wieczorem.
Wyszedł w kolejny upalny i pachnący dzień. Szedł do pola
przez łąkę ubarwioną polnymi kwiatami i myślał, że to jeden z najpiękniejszych
zapachów świata i że gdyby ktoś zdołał zamknąć ten zapach w butelce, stworzył
perfumy o zapachu łąki, byłyby milionerem.
Praca szła mu dobrze,
pozwalała też łagodzić niespokojne myśli, które dzięki oddalały się. Późnym
popołudniem nadciągnęły ciemne chmury. Zerwał się wiatr. Łąka zaczęła falować.
Wyglądała jak morze. Fala przechodziła przez całą łąkę, i pojawiała się następna,
a za nią następna. Wiatr tańczył z
trawami i kwiatami. Drzewa w lesie wyglądały jakby się komuś kłaniały. Gałęzie
nisko pochylały się do ziemi.
Wiatr zmuszał drzewa do
tych pokłonów. Komu się kłaniały?
Patrzył z uwagą na to
co się dzieje i wtedy zobaczył ją – Miriam. Stała na skraju lasu i patrzyła na
niego z tym swoim delikatnym uśmiechem. Nie wiedział co robić. Babka mówiła o
jakimś dybuku. Co to dybuk? Nie wiedział. Chciał na nią patrzeć bez końca, tak
zapadła mu w serce, miał ochotę pobiec do niej przez tę falującą łąkę, ale coś
go powstrzymywało. Czegoś się jednak
bał, babka przecież powiedziała, że jest w niebezpieczeństwie.
„Muszę najpierw
dowiedzieć się o co chodzi…” - pomyślał i odwracając głowę od Miriam, zaczął
biec przez łąkę, w stronę domu. Miriam żegnała go śpiewem. Znowu była to smutna
pieśń, w nieznanym Jankowi języku.
Wbiegł do domu zdyszany i natychmiast odnalazł babkę.
Przygotowywała kolację. W kuchni pachniało odgrzewanymi ziemniakami, koperkiem,
który pokrojony czekał na drewnianej desce i świeżymi ogórkami. Na patelni
smażyły się jajka. Na stole stały już talerze i kubki z zsiadłym mlekiem.
- No siadajże synek,
zaraz będzie gotowe – powiedziała babka z czułością właściwą babkom wobec
wnuków – Coś ty taki zziajany?
Janek ściągnął z pieca
kubek, podszedł do wiadra, które pełne było zimnej studziennej wody. Nabrał
trochę i wypił łapczywie. Usiadł przy stole.
- Nie byłem dzisiaj nad
rzeką – powiedział.
- I dobrze synek,
bardzo dobrze.
- Ale i tak ją
widziałem…
Babka odeszła od pieca.
Na jej twarzy malowało się coś w rodzaju zdziwienia.
- Gdzie? – zapytała
prawie szeptem.
- Na łące, przy lesie.
Stała i się uśmiechała, a potem zaczęła śpiewać, w tym swoim dziwnym języku.
- Jidysz, nazywa się
Jidysz, język Żydów.
- Babciu, ona mi się
tak podoba. Jest taka piękna, taka inna.
Babka milczała. Wróciła
w okolicę pieca, nałożyła Jankowi i sobie kolację, wróciła z talerzami do
stołu.
- Jedz – powiedziała.
Milczała, po czym
spojrzała na Janka badawczo i rozpoczęła swój monolog.
- Uważnie mnie teraz
posłuchaj i zapamiętaj. Musisz o niej zapomnieć. Nie tylko zresztą zapomnieć,
ale przede wszystkim wystrzegać się jej. Ona nie jest prawdziwa. To jest dybuk,
to nie jest żywa dziewczyna. Coś w rodzaju ducha. Taki żydowski duch,
rozumiesz? Może być dla ciebie niebezpieczna. Dusza, która nie może zaznać
spokoju, czasem z powodu popełnionych grzechów. Taki dybuk szuka ciała
człowieka by w nie wejść i załatwić niezałatwione na ziemi sprawy. Zmienia
osobowość, przemawia ustami człowieka, ale swoim głosem. I robi się kłopot.
Żydzi opowiadali, ze wtedy trzeba wezwać rabina, który odprawia egzorcyzmy i
dybuk opuszcza ciało przez mały palec u nogi. A skąd my teraz synek rabina
weźmiemy?
Żeby dybuk znalazł
wreszcie spokój trzeba go przy
egzorcyzmach namówić na wyjawienie imienia i przeprowadzić tikkun – naprawę.
Rodzina takiego dybuka musi poczęstować wiernych alkoholem. Ale przecież my już
wiemy kim ona jest, i wiemy, że rodziny jej już tu nie ma.
Janek patrzył zdumiony,
jakby nie wierząc babce.
- To ty wiesz kim ona
jest, ja dalej o niej nic nie wiem.
- Opowiem ci o niej
synek, opowiem. Nieszczęśliwa to była dziewczyna, choć taka piękna, ale jak
widać uroda nie zawsze przynosi szczęście. Czasem to sama zgryzota.
Ale teraz synek, zjedzmy
kolację. Opowiem ci wszystko potem. Obiecuję.
Mając przed
sobą obietnicę opowieści, zjadł ze smakiem większym niż
zwykle. Oczekiwał na historię dziewczyny, która stała się dla niego
kimś bardzo
ważnym.
Po kolacji wyszli przed dom. Słońce już zaszło. W powietrzu unosił się
zapach maciejki, słychać było ptaki i świerszcze. Przed godziną nad wsią
przeszła ulewa. Dzięki niej, wszystkie zapachy wyostrzyły się, były intensywne
i obezwładniające. Świat
wydawał się o wiele bardziej przyjazny i bardziej wyraźny. Babka
wskazała mu miejsce obok siebie, na ławce. Wciągnęła w nozdrza powietrze,
uśmiechnęła się.
- Czujesz jak pachnie
maciejka? – zapytała.
- Tak – odpowiedział.
- Jedyny w swoim rodzaju
zapach. I coś co nigdy się nie zmienia. Późne lato, a ona zawsze będzie.
Widzisz synek, to już niedługo do święta Jom Kippur, żydowskiego święta
Pojednania.
- Pojednania? – zapytał.
- A tak, to takie jedno
z najważniejszych żydowskich świąt. Dzień pokutny. Przebacza się wtedy grzechy
bliźnim i żałuje za swoje. Należy przeprosić Boga i bliźnich za czyny przeciwko
nim, za wyrządzone krzywdy. Grzechem jest nieprzebaczenie. Tora nakazuje ścisły
post, nie wolno się myć, strzyc, nosić skórzanego obuwia, utrzymywać stosunków
seksualnych. I tylko podczas tego święta wymawia się imię Jahwe.
Ale to też podobno
w Jom Kippur dybuki najczęściej szukają swojej „ofiary”. Są aktywne
dużo bardziej niż zwykle. Więc ty synek musisz teraz bardzo uważać. Bardzo.
- Skąd ty to wszystko
wiesz? O tych świętach żydowskich?
- Mówiłam ci przecież
synek, ja znałam wielu Żydów, chodziłam z nimi do szkoły. A Miriam… Miriam była
moją przyjaciółką.
- Naprawdę??? – Janek
szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.
- Tak, tak synek. Miriam
była córką karczmarza Abrahama. Nie najgorzej się im powodziło. Było ich tam
sporo. Miriam, Moses, Sara, Jankiel. Mama Miriam miała na imię Perla.
Byłyśmy rówieśniczkami,
chodziłyśmy razem do szkoły. Mieszkałyśmy niedaleko siebie. Dużo czasu
spędzałyśmy razem.
Lubiłyśmy się bardzo.
Bywałam u nich w domu. Miriam przynosiła mi potrawy z szabasowych kolacji.
Czulent na przykład. Jej mama robiła najlepszy czulent we wsi. I chałkę. Oj
jaka pyszna była ta chałka – babka na chwilę zamilkła. Na jej ustach pojawił
się znowu uśmiech, ale szybko znikł.
A potem nie było
czulentu, ani nie było chałki. Nie było już żydowskiej karczmy, ani
sklepu, synagogi i Żydów we wsi. Zrobiło się tu bardzo pusto. I bardzo inaczej.
Ja synek widziałam jak
oni wszyscy umierali. Wszystko widziałam. Tamtego strasznego dnia.
Wszyscy zginęli. Prawie
wszyscy.
Babka zamilkła. Patrzyła
gdzieś w dal. Po jej prawym policzku potoczyła się łza, którą szybko otarła
dłonią. Janek zastanawiał się ile takich łez wylała babka. Jak często płakała
za Żydami. Odpowiedź przyszła szybko.
- Tęsknię za nimi synek.
Mówię to tobie, bo chcesz słuchać. Komu zresztą miałabym powiedzieć? Kto
chciałby słuchać? Kogo to dzisiaj obchodzą Żydzi? Tak płaczę za nimi czasem.
Mój świat, moja młodość to byli też oni. Jak mogłabym zapomnieć? Szkoda, że
niewielu chce ich pamiętać. Jakby ich tutaj nigdy nie było. Ale boją się
niektórzy. Mieszkają w ich domach, mają ich rzeczy. Więc wolą udawać, że ich
tutaj nigdy nie było.
Była tutaj taka rodzina.
Weissmanowie. Stary Weissman przeczuwał co będzie. Przyniósł tu trochę
rzeczy ich, jakiś zegarek, jesionkę, trochę książek. I gdzieś uciekli.
Przyniósł na przechowanie. Moi rodzice cały
czas je trzymali. Pamiętam tę jesionkę, wisiała długo w szafie. Czekała na
nich. Aż zjadły ją mole. Oni nigdy nie wrócili.
Kiedy minęło wiele lat i
wiadomo było, że nie wrócą, ten zegarek, te książki, oddali rodzice Staszkowi
organiście. W końcu to jedyny Żyd jaki się ostał w tej wsi.
Tylko z nim rozmawiam o
tym co było, co się stało. Opowiadam mu. Opowiadam mu tamten świat.
Nieistniejący. Przecież on z tego świata się wywodzi. Opowiadam, żeby wiedział,
pamiętał. Ciężko żyć bez korzeni.
- Miriam też zginęła? Z
nimi wszystkim? – zapytał Janek.
- Nie, Miriam zmarła
wcześniej. Jeszcze przed wojną synku, ale to też była tragiczna i niepotrzebna
śmierć. Co ja mówię…”niepotrzebna”, a która jest potrzebna, jeśli ktoś jest tak
młody? To tylko kiedy człowiek jest stary, chory, cierpiący śmierć jest
potrzebna, jest wybawieniem. Chociaż dla tych co zostają tu, którzy opłakują,
każda będzie niepotrzebna.
- To jak ona umarła? –
spytał Janek.
- Zanim powiem ci jak
umarła, muszę przecież opowiedzieć ci jak żyła. Życie zaczyna się od narodzin, a nie od śmierci. I nie należy
pomijać życia w opowieści.
A Miriam przecież
żyła. Przez 18 lat.
- Miriam już
będąc dziewczynką była śliczna. Tylko taka chuda… drobina… - babka uśmiechnęła
się do swojego wspomnienia – Denerwowała się kiedy zwracano jej uwagę, że jest
za chuda. Spędzałyśmy razem bardzo dużo czasu. Biegałyśmy po polach, łąkach,
lasach, a najwięcej czasu spędzałyśmy nad Dunajcem. Pomagałam im też w tej ich
karczmie. Miriam uczyła mnie jidysz. Była radosna, wciąż się uśmiechała. Taka..
iskra… Dobrze było przebywać w jej towarzystwie. Była taka ciekawa świata,
przyrody, dużo czytała na ten temat, wiele się od niej nauczyłam. Wiesz synek,
dobrze jest w życiu spotykać ludzi, którzy otwierają przed tobą jakieś inne
światy. Trzeba się takich ludzi trzymać. Oni są wielką wartością. Jeśli do tego
są radośni, jeśli świat ich cieszy…. Hmm.. to się ma wielkie szczęście w życiu,
że się ich spotkało.
Wiesz, ta nasza przyjaźń
nie wszystkim się podobała. Ksiądz proboszcz na przykład, przychodził nawet do
moich rodziców, zwracał im uwagę, przestrzegał, że Miriam może mnie przeciągnąć
na ich stronę, jak to mówił. Bał się, że zacznę chodzić do synagogi – babka
zaśmiała się głośno – Pewnie, że byłam w synagodze. Oczywiście. Byłam ciekawa
jak tam jest. Zabrała mnie tam Miriam na uroczystość obrzezania Mosesa,
przemyciła na babiniec.
- Babiniec? – zdziwił
się Janek.
- Takie miejsce w synagodze
przeznaczone tylko dla kobiet, zwykle gdzieś u góry, na balkonie. Wiesz synek,
to był dla mnie inny świat, byłam go ciekawa. A moi rodzice byli mądrzy. Mama
tylko uśmiechnęła się do księdza proboszcza i powiedziała: książę
proboszczu, a cóż to za wiara byłaby u mojej Nadziei, gdyby kilka
wizyt w żydowskim domu miało ją pozbawić wszystkiego w co wierzy? To przecież
mądra dziewczynka.
Mijały lata i Miriam
stała się młodą kobietą. Jej ciało nabrało kształtów, zrobiło się pełniejsze.
Nie było na wsi mężczyzny, Żyda czy to goja, który nie obejrzałby się za nią.
Chodziła przez wieś takim sprężystym, kobiecym krokiem, z wysoko uniesioną
głową. Radosna, uśmiechnięta, przyciągająca.
- Goja? – Janek znowu
uniósł brwi w geście zdziwienia.
- No nie - Żyda, tak
Żydzi mówili na nas, chrześcijan.
- Ten, którego Miriam
pokochała, był szabes gojem. Nie wiesz co to szabes goj, skąd masz wiedzieć…
Żydom w szabas nie wolno jest nic robić. Wynajmowali więc gojów do tego by
wykonywali za nich wszystkie czynności. Zwykle to byli młodzi, silni chłopcy.
Ot, chociażby piec trzeba było rozpalić. Szabes goj to robił. On był taki
przystojny, jasny taki, wiesz? Do ciebie podobny. W szabas spędzał dużo czasu w
ich domu. Miłość wybuchła jak ten ogień co go rozpalał w szabasowy wieczór. I
jak ten ogień spaliła ich… - babka zamilkła. Zamyśliła się. Nie odzywała się
przez długą chwilę.
Księżyc świecił bardzo
mocno, oświetlał piękny kwietny ogród babki. Babka zapatrzyła się w
kwiaty, w owocowe drzewa i milczała. Posmutniała.
- Źle jest synek
zakochać się w kimś w kim nie wolno ci się zakochać, bardzo źle….Żyjesz, a
jakbyś nie żył, chodzisz po świecie a jakbyś nie chodził, patrzysz na kwiaty i
nie widzisz jakie są piękne, rzeka płynie, a ty myślisz…. popłynęłabym z nią,
właściwie nie chcesz już żyć, uśmiechasz się, ale to nie jest prawdziwy
uśmiech, ptaki śpiewają, a ty masz ochotę krzyczeć: milczcie, jak możecie
śpiewać kiedy ja jestem taka nieszczęśliwa?, nikt już wtedy nie jest ci
przyjacielem, a kiedy widzisz innych zakochanych, to jest jak największa
tortura. Lepiej żeby cię nie było. Ale to zrozumie tylko ten, kto pokochał
kogoś kogo nie powinien był pokochać. Ale serce… serce jest takie wyrywne,
takie nierozumne i krnąbrne. Dobrze jednak, że je mamy, dobrze, że nie sam
rozum, bo nigdy nie kochalibyśmy.
- Ale mówiłaś, że miłość
wybuchła? To co? To on jej nie pokochał?
- Ja nie o nich synek,
nie o nich – odpowiedziała babka smutno.
- A o kim?
- Nieważne. Późno już.
Chodźmy spać. Resztę opowiem ci kiedy indziej.
Janek westchnął, rozczarowany,
ale wiedział, że z babką nie ma dyskusji.
Nazajutrz była
niedziela.
Dzień święty i dzień
odpoczynku.
Po śniadaniu babka
powiedziała do Janka:
- Synek, chciałam ci coś
pokazać. Po obiedzie pójdziemy na spacer, a po drodze skończę ci opowiadać o Miriam.
Dzień
był ciepły, rozgrzany słońcem i cichy. Jak to niedziela. W niedzielę wieś
odpoczywała. Dużo wyraźniej było słychać szczekanie psów, czy pianie kogutów, bo
ludzie byli spokojniejsi, wyciszeni. Przy dobrej pogodzie, zazwyczaj siedzieli
w ogrodzie lub nad rzeką, ograniczając się do niezbędnych czynności jak na
przykład obrządek przy zwierzętach. Cieszyli się niedzielnym, świątecznym
obiadem. Zwykle na stołach królował rosół. Janek uwielbiał rosół
gotowany przez babkę: aromatyczny, tłusty, o pięknej żółtej barwie, z
makaronem, posypany pachnącą zieloną pietruszką.
Po
obiedzie ruszyli na obiecany przez babkę spacer. Z naddunajcowej drogi babka
zabrała dwa średniej wielkości kamyki i włożyła do kieszeni fartucha.
- Po co te kamienie? –
Janek był bardzo zdziwiony.
- Poczekaj, zobaczysz w
swoim czasie – babka była tajemnicza.
- Gdzie idziemy?
- Na wzgórze za
kościołem.
- Po co?
- Bądź cierpliwy.
Cierpliwość to cnota. Poza tym chyba dobrze mieć jest w życiu jakieś niespodzianki.
Nie wszystko musi być takie oczywiste i przewidywalne. Cóż to za życie kiedy
nic nie jest zaskoczeniem?
Janek uśmiechnął się. To
była właśnie cała babka. Stanowcza, ale mądra, tą mądrością przynależną ludziom
ze sporym życiowym doświadczeniem.
Droga
zaczęła się piąć w górę. Słońce grzało bardzo mocno. Babka wyglądała na
zmęczoną, przystawała co chwilę, ocierała płynący z czoła pot. Ciężko łapała
powietrze. Janek zrozumiał, że na razie nie może liczyć na dalszy ciąg
opowieści.
- Odpocznijmy chwilę –
poprosiła.
Usiedli na miękkiej
trawie, chłonąc widoki, które rozpościerały się przed nimi. W dole płynął
Dunajec, dzisiaj wyjątkowo błękitny, w otoczeniu zieleni, która powoli
zaczynała nabierać jesiennej barwy. Niebo było jasno niebieskie, przeplatane
śnieżnobiałymi obłokami, które wyglądały jak rozrzucone po nim kłęby wełny.
Wiał delikatny wiatr, który poruszał wysoką trawą. Babka zamknęła oczy,
wystawiła twarz do słońca, uśmiechała się. Spadła na nią ta jedyna w swoim
rodzaju błogość, którą może podarować ludziom natura. Wokół było cicho i
spokojnie, słychać było świerszcze i ptaki. Krajobraz otulał myśli. Janek
pomyślał: błogosławiona chwila.
Po 15 minutach babka
wstała:
- Dobrze już,
nacieszyliśmy się wolnością i spokojem, chodźmy dalej.
Doszli na skraj lasu, do
którego babka weszła bardzo pewnie, po czym szybko zboczyła ze ścieżki w prawo.
Szła przedzierając się przez leśne chaszcze i rozgarniając dłońmi wysokie
krzewy paproci.
Janek patrzył zdumiony,
ale o nic już nie pytał. Postanowił był cierpliwy, jak radziła babka.
Wreszcie ich oczom
ukazał się teren otoczony niskim kamiennym murem. Ogrodzenie było bardzo
zniszczone, porośnięte mchem, miało ubytki. Miejsce było mocno zarośnięte
chwastami, zaniedbane. Gdzieniegdzie można było dostrzec coś w rodzaju
nagrobków. Były poprzewracane i zniszczone. Żadnych śladów ludzkiej ręki. Na
niektórych nagrobkach Janek dostrzegł jakieś dziwne, nieznane mu znaki.
- Co to jest? – spytał.
- Cmentarz żydowski, a
właściwie pozostałości po nim. Niemcy zniszczyli go. Wywieźli większość macew
czyli nagrobków. Umacniali nimi drogi, brzegi rzeki. Czasem można je znaleźć
jeszcze w Dunajcu. Reszty dokończyli miejscowi.
- Jak to?
- A przejdź się po
niektórych podwórkach, to zobaczysz.
Babka podeszła do
miejsca przy murze. Był tam spory kopczyk ułożony z kamieni. Wyjęła
z kieszeni fartucha kamienie zebrane nad Dunajcem i dołożyła do kopczyka.
Janek znowu zapytał:
- Co to jest?
- Tu leży Miriam –
odpowiedziała babka – Czasem przychodzę tu i dokładam tu kamienie. Nie postawili
jej macewy. Takich jak ona chowali po prostu pod murem – powiedziała babka ze
smutkiem w głosie.
Zamilkła, Janek
też nic nie mówił. Patrzył na kamienie, które babka znosiła tutaj z doliny,
znad Dunajca. Miały różne kształty, różną barwę i były różnej wielkości.
Na cmentarzu było
bardzo cicho, tę ciszę przerywał tylko śpiew ptaków.
Babka przysiadła na
kamiennym murze, popatrzyła na Janka i zaczęła opowiadać:
- Pokochała tego
chłopaka, tego szabes goja mocno. Za mocno. Gdyby można było panować nad
uczuciami, gdyby można było w jakiś sposób regulować stopień tych uczuć… Ona
była owładnięta tym uczuciem. Bez reszty.
A on? Wydawało się na
początku, że też. Tak to widziałam z boku. Ale wiesz synek jak to bywa z
młodzieńczym uczuciem…. Jest gwałtowne i intensywne, a potem często bywa tak, że się szybko
wypala. Myślę, że ona kochała znacznie mocniej.
Byli jednak z innych
światów. Światów, których nie dało się pogodzić ot tak. Ona była z bardzo
religijnej żydowskiej rodziny, on był katolikiem, więc to nie miało prawa się
udać.
Kiedy ich rodziny dowiedziały co się święci, a stało się dość
szybko, zawsze na wsi znajdzie się przecież jakiś życzliwy…odbyło się coś w
rodzaju narady.
O tym mówiła cała wieś.
No i postanowili: jego szybko ożenić, a ją wydać za mąż.
On ożenił się pierwszy,
i ona chyba miała do niego ogromny żal, chyba liczyła na to, że się zbuntuje,
zaprotestuje, że może uciekną razem gdzieś gdzie będą mogli żyć, kochać się.
Nie zrobił tego. Wybrał spokojne i wygodne życie, bo jego rodzina to byli dość
zamożni chłop, a i rodzina tej, którą mu wybrali nie należała do biednych.
Ja ci powiem synek, jak
świat światem… to wielu jest takich którzy porzucają miłość dla spokoju,
wygody. Wielu takich widziałam.
Jej na męża wybrali
krawca Segala. Był starszy od niej. Sporo starszy i niezbyt urodziwy. Ale
pamiętam go jako poczciwego człowieka.
Co z tego, kiedy ona wciąż
kochała tamtego. Z miłością nie ma zabawy synek. Pokochać możesz szybko, od
pierwszego wejrzenia, zobaczenia, spotkania, spada na ciebie jak grom z jasnego
nieba, ale odkochać się podobnie szybko nie można. Tak to już jest. Tak to już świat urządzony.
A kiedy kochasz kogoś z kim nie możesz dzielić życia… to mówiłam już… to czasem
lepiej by cię nie było. Tak się czuje.
Musiała bardzo
cierpieć. Podwójnie, bo jego zeswatali z jedną z jej koleżanek.
- Mówiła ci o tym? –
spytał Janek.
- Wtedy już ze mną nie
rozmawiała.
- Jak to?
Babka machnęła ręką,
zniecierpliwiona. Nie nalegał.
- Po
tym jego weselu chodziła po wsi… smutna… jakby nieobecna. Nic nie mówiła.
Śpiewała czasem. Smutno. Jej rodzina zaczęła się bać, że Segal jej nie zechce,
że będzie myślał, że to wariatka, bo tak zaczęła szeptać cała wieś.
- I co? Nie zechciał?
- Nie, to nie tak.
Miriam była piękna.. któżby jej nie chciał? Nawet pomimo tego smutku.
- Więc wyszła za niego?
- Nie.
- To co się stało?
- Wszystko było gotowe
do wesela. Miało odbyć się nazajutrz. I Miriam.. wieczorem po prostu zniknęła.
Szukała jej cała wieś, nawet goje.
Rodzina rozpaczała.
Nigdzie ani śladu.
W końcu ktoś nad
Dunajcem, znalazł jej chustkę. Przeczuwali najgorsze i niestety sprawdziło się.
Następnego dnia, kilka kilometrów od miejsca gdzie znaleziono chustkę, rzeka
wyrzuciła na brzeg jej ciało.
- Utopiła się?
- Raczej chciała się
utopić. Z miłości.
- Ale skąd wiadomo?
- Kilka dni po tym, w
książce, którą czytała jaką ostatnią w życiu. znaleziono list: prosiła o wybaczenie
rodzinę, ale nie chciała wychodzić za Segala. Kochała przecież kogoś innego.
- Straszna historia
babciu.
- Straszna. I widzisz..
pochowali ją pod murem, bo Żydzi jak i katolicy tak chowali samobójców. Nie
postawili jej nagrobka. Więc przychodzę, kładę te kamienie. Chcę pamiętać gdzie
leży.
- A ten goj? Ten,
którego pokochała? Rozpaczał?
- Nie wiem. Nie
pokazywał tego po sobie, ale to były trudne dni dla wszystkich.
Babka przestała mówić.
Po jej policzkach popłynęły łzy. Janek o nic już nie pytał. W końcu
powiedziała:
- Choć synek, idziemy
do domu. Tyle ci jeszcze muszę powiedzieć, że potem zaczęła się pojawiać na wsi
w różnych miejscach, głownie na rzeką. Dybuk. Ludzie się bali. Rodzina prosiła
rabina by pomógł, wydawało się, że pomogło. Potem nastał tu ten straszny czas…
wszystkich ich wymordowano. Ja to widziałam. Wiem tez gdzie ich wszystkich
pochowano. Kiedyś ci pokaże, tam też czasem chodzę. Ja i Staszek organista,
nikt więcej pamiętać nie chce. Zniknęli
oni ze wsi, zniknęła też ona. Dybuk. A teraz ty mówisz, że ją widzisz….
Wróciła.
Tej nocy Janek długo nie mógł zasnąć. W myślach miał
nieszczęśliwą historię Miriam. Zastanawiał się dlaczego to właśnie jemu się
ukazuje. Szukał na to odpowiedzi, ale nie potrafił jej znaleźć. „ Może dlatego,
że znała moją babkę?”.
Nazajutrz, wieczorem
pomimo ostrzeżeń babki poszedł znowu nad rzekę. Było coraz bardziej jesiennie,
dość już chłodno. Rzeka też była jakby bardziej jesienna. Janek patrzył na nią
z przyjemnością, na zapas wiedząc, że kiedy nadejdzie zima, a zapewne będzie
sroga, lód skuje rzekę i trzeba będzie znowu poczekać do wiosny, by podziwiać
jej urodę.
Usiadł na kamienistym
brzegu i czekał. Nic się nie działo. Ptaki śpiewały swoje wieczorne pieśni,
wiatr delikatnie poruszał liśćmi na krzewach.
Janek przebierał w
kamieniach. Szukał takich o ciekawych kształtach. Było ich tutaj dużo. Potem
zaczął rzucać je do rzeki. Te małe wpadały do wody subtelnie wydając cichy
plusk, te większe spadały z większym impetem, kiedy dodatkowo uderzały o swoich
braci znajdujących się na dnie rzeki, plusk był dużo głośniejszy. Najbardziej
donośne były te, które rzucał na środek rzeki, biorąc duży zamach.
Nagle niebo
rozświetliła błyskawica, a gdzieś z daleka nadszedł groźny pomruk. Bardzo
szybko zrobiło się ciemno. Janek niespecjalnie bał się burzy, na swój sposób
nawet go fascynował ten nagle zmieniający się świat, przyroda pokazująca swoją
moc.
Bardzo mocno zaczął
padać deszcz, granatowe niebo co chwilę przecinały błyskawice. Pomimo tego nie
poszedł do domu. Czekał z nadzieją.
Przy kolejnym
rozświetleniu… zobaczył ją. Stała na środku rzeki, chociaż padał rzęsisty
deszcz jej ubranie było suche, włosy również. Wszedł do wody, zbliżył się na
tyle na ile mógł.
- Witaj Miriam, wiem
już o tobie wszystko.
Patrzyła, uśmiechała się.
Stała wciąż w tym samym
miejscu.
- Czy czegoś ode mnie
oczekujesz? Potrzebujesz pomocy?
Patrzyła, skinęła głową
twierdząco.
Oddzieliła ich ściana
deszczu, woda zalewała Jankowi oczy, niczego nie widział. Trwało to chwilę, a
potem deszcz przestał padać. Niebo zrobiło się na powrót jasne, niebieskie, a
na niebie zobaczył tęczę. Miriam nie było.
Pobiegł do domu.
- Synek, aleś zmókł,
ściągaj szybko ubranie, naleję ci gorącej wody do balii.
Po gorącej kąpieli,
babka podała mu kolację i ciepłą herbatę z sokiem malinowym.
Usiadła naprzeciwko
niego, o nic nie pytała, ale patrzyła badawczo.
- Widziałem ją. Nad
Dunajcem…. – chciał opowiadać dalej, ale babka mu przerwała.
- Synek, no przecież
mówiłam. Powinieneś się jej wystrzegać. Może być dla ciebie niebezpieczna.
- Nie sądzę babciu. Ona
czegoś ode mnie chce. Ja tak to czuję. Z jakiegoś powodu wybrała właśnie mnie.
Zapytałem czy potrzebuje pomocy, skinęła głową, twierdząco. Nie wiem dlaczego
wybrała mnie…
- Ja chyba wiem –
powiedziała babka i poszła do pokoju. Nie było jej chwilę.
Kiedy wróciła, podała
Jankowi zdjęcie.
- Ale o co chodzi? –
spytał Janek.
- Wiesz kto jest na
zdjęciu? – zapytała babka.
- Tak, to zdjęcie twoje
i dziadka. Byliście młodzi wtedy.
- Widzisz jaki jesteś
do niego bardzo podobny?
- Tak, ale co z tego?
- Ano to synek, że twój
dziadek był tym szabes - gojem, którego kochała Miriam.
Janek patrzył zdumiony
na babkę, myśli przebiegły mu przez głowę jak lawina.
- Jeśli on to ten
szabes - goj, to przecież… przecież ty byłaś jego żoną… to ty byłaś tą
dziewczyną z którą się ożenił.
- Ja synek.
- Ale jak mogłaś
babciu? Byłaś przecież jej przyjaciółką.
- Synek, ty może
jeszcze do końca nie wiesz co to jest miłość. Nie wiesz…Ja też go kochałam, ale
to była miłość, która nigdy nie wyszła poza mnie. Nigdy jej nie wypowiedziałam.
Nigdy o tym nie powiedziałam ani jemu, ani jej. Wtedy. Wtedy kiedy oni się
kochali. Nie mogłam przecież. On kochał ją, ona jego. Ja byłam z boku, zupełnie
z boku. Kochałam milcząco. Co mogłam zrobić? Wiem, kochanie jego nie było w
porządku, ale czy myślisz, że miłość o coś pyta? O czas, miejsce, osobę?
Przychodzi. Czy serce może być takie rozsądne i takie pokorne? Tak ci się
wydaje? Tak nie jest.
Janek milczał. Czuł do
babki coś w rodzaju żalu. Było mu też żal Miriam podwójnie zdradzonej.
- Myślę, że wybrała
właśnie ciebie, bo tak bardzo przypominasz dziadka.
- Ale co mogę zrobić?
Jak jej pomóc? – spytał.
- Nie wiem, naprawdę
nie wiem.
Babka długo milczała,
po długiej chwili powiedziała:
- Idź do Staszka
organisty, opowiedz mu, że ci się pokazuje. Jest Żydem, może coś zaradzi. Może
będzie potrafił pomóc.
Janek skorzystał z rady babki i na drugi dzień odwiedził
Staszka organistę. Dopiero teraz, po tym co opowiedziała mu o Staszku, dostrzegł,
że organista różni się wyglądem od
innych mężczyzn z ich wsi. Miał ciemne, prawie czarne oczy, śniadą cerę i
bardzo wyrazisty, duży nos.
Przywitał się.
- Witaj, co tam?
- Chciałem z panem
porozmawiać, to będzie dłuższa rozmowa.
- Chodźmy do ogrodu –
Staszek zaprosił Janka w głąb ogrodu.
Usiedli przy dużym drewnianym stole, na którym Staszek
postawił kubki ze śliwkowym kompotem. Pachniało śliwkowymi drzewami.
Rzeczywiście rozmawiali
długo. Staszek znał historię Miriam, dużo przecież rozmawiał z babką, ale
wiadomość, że ukazuje się Jankowi, bardzo go zaskoczyła.
- Dobrze Janku – powiedział
kiedy chłopak skończył swoją opowieść – spróbuję coś wymyślić, by jej pomóc. Mam
znajomego rabina w Krakowie, może coś doradzi.
To zdarzyło się niedługo po Dniu Pojednania – Jom Kippur. Była niedziela – rocznica śmierci
Miriam. Babka powiedziała nawet, że może nieprzypadkowo Miriam zaczęła ukazywać
się Jankowi pod koniec sierpnia, tuż przed rocznicą.
Świat
już pojesienniał. Janek nieczęsto chodził nad Dunajec, ale za każdym razem
kiedy tam był, była tam też i Miriam. Martwił się o nią. Nie bał się o siebie,
czuł, że z jej strony nic mu nie grozi. Bał się o nią, o to jej błąkanie się po
świecie. Ten jej wieczny niepokój.
Tego dnia Janek, Staszek i babka zrealizowali swój plan.
Nie było to łatwe,
wymagało sporego wysiłku i wielu starań. W tę niedzielę, na starym żydowskim
cmentarzu stanęła nowa przepiękna macewa. Stanęła w miejscu gdzie babka przez
lata układała swój kamienny kopczyk. Miała polskie i hebrajskie napisy, wyryto
na niej napis Miriam Borger, zdobił ją
świecznik – symbol, którym Żydzi oznaczali nagrobki kobiet, bo to kobiety w
szabasowy wieczór zapalały świece. Staszek odmówił żydowską modlitwę, którą
zakończył słowami: niech twoja dusza będzie związana w węzeł życia.
Babka położyła na
macewie kamyk i powiedziała:
- Nie miałaś nagrobka,
w żadną rocznicę twojej śmierci, jak nakazuje żydowski obyczaj nie przyszli do
ciebie bliscy, nie mogli, nie było ich już. Nikogo. Dzisiaj jest rocznica
twojej śmierci. Niedawno było święto Jom Kippur, Dzień Pojednania. Przychodzimy
dziś my, bo pamiętamy. Ja proszę cię o wybaczenie, w swoim imieniu i imieniu
mojego męża. Przebacz nam Miriam i spoczywaj w pokoju.
Było z nimi dziesięciu
religijnych Żydów, których sprowadził
Staszek. Minjam, kworum by można było odmówić kadisz, modlitwę za zmarłych.
- Teraz musimy czytać
Misznę – powiedział Staszek.
Babka i Janek już
wiedzieli, że Miszna to jeden z podstawowych tekstów rabinicznych i że w dniu
kiedy przypada jorcajt czyli rocznica śmierci, w domu krewnych zmarłego czyta
się Misznę i pali świece.
Całą następną dobę
spędzili w miejscu gdzie była mogiła zbiorowa i gdzie pochowani byli rodzice i
rodzeństwo Miriam. Nie miała już krewnych, więc nie można było czytać Miszny w
ich domu. Zapalili świece, a Staszek i
inni Żydzi czytali.
- Zrobiliśmy dobry
uczynek – powiedział Staszek – zgodnie z żydowską tradycją oznaczenie miejsca
czyjegoś pochówku, to szlachetny uczynek. Micwa. Modliliśmy się w rocznice jej śmierci.
Mam nadzieję, że to pomoże.
Kiedy Staszek skończył mówić, Janek zobaczył Miriam. Nikt
poza nim jej nie widział. Uśmiechała się. Skinęła głową w geście podziękowania
i zniknęła. Nigdy więcej już jej nie zobaczył.
Tęsknił, ale przestał czuć ten przeraźliwy smutek, który
czuł wcześniej. Zagarniający każdą minutę życia. Poczuł spokój. Tęsknota nie
była niepokojąca.
Poczuł spokój, bo wiedział, że Miriam też go
czuje. A tak to już jest, że jeśli miłość jest
jak to mówią ludzie… prawdziwa (jakby miłość mogła być nieprawdziwa,
udawana), to serce najbardziej szczęśliwe jest nie wtedy kiedy ma wszystko, ale
kiedy wszystko ma to drugie serce.
Był blisko miłości, ale
ona nie mogła znaleźć spełnienia, to było niemożliwe. Wiedział jednak już co
znaczy miłość. Wspomnienie Miriam budziło na jego twarzy uśmiech – bo miłość
nie zawsze bywa spełniona, ale bywa, że zostaje dobrym wspomnieniem.
Izabela Sekulska
iskabelamalecka@gmail.com