Archiwum bloga

sobota, 30 kwietnia 2022

Sara, Fela, Lusia


 

Pamięci Sary, Feli i Lusi Protter z Chorzelowa

Sara, Fela, Lusia

 

            Jesień ściągnęła z niej letnie sukienki, które tak bardzo lubił. Powoli zaczynała wkradać się w krajobraz. Brała lasy w objęcia. Ściągnęła też z jej twarzy radość i uśmiech. Tak pomyślała. Zaraz jednak pojawiła się myśl, że to nie jesień, a pożegnanie.

Wyjechał. Przeczuwała, że na zawsze. Zresztą nawet nie obiecywał, że wróci, a ona nie chciała wyjechać z nim. I było tak jakby do swoich walizek spakował jej radość i  jej uśmiech. Robiła wszystko żeby  je odzyskać.

Nareszcie była bardzo blisko.

 

Marzenie przez lata tkane z myśli,   miało się  właśnie urzeczywistnić.

Jeśli tak, jeśli  TO miało się wydarzyć, chciała aby był doskonały. Tak myślała wtedy, kiedy go szukała.

Doskonały dla niej.

Nie dla mamy, nie dla niego, nie dla przyjaciół, koleżanek z pracy. Dla niej.

Doskonały – mogło oznaczać.. piękną ruinę.

Tak go określiła tamtego dnia, prawie rok wcześniej i uśmiechnęła się na to  wspomnienie.

 

Szukała przez agencję nieruchomości, ale też wypatrywała z okien samochodu, jeżdżąc po okolicy.

Dzień był bardzo ciepły i słoneczny.  Przypadek, że pojechała tamtędy, nagły impuls żeby skręcić w prawo. Wąska asfaltowa droga, gdzieś w oddali jakiś samotny budynek. Tam właśnie zobaczyła tabliczkę z napisem: „dom i działka na sprzedaż”. Tyle, że domu z drogi nie było widać. Zatrzymała samochód. Teren nie był ogrodzony, weszła więc i poszła polną drogą w dół. Wtedy go zobaczyła. To nie był typowy wiejski dom. Nie widywała takich w okolicy. Przypominał raczej letniskową przedwojenną posiadłość dość bogatej rodziny. Ciemnoczerwona dachówka, białe okiennice i elewacja w szarym kolorze przełamanym  odcieniem niebieskiego. Patrzyła z zachwytem. Rozejrzała się wokół. Pomyślała, że nie widziała piękniejszego miejsca. Działka porośnięta była starymi drzewami, głównie lipami. Wciągnęła powietrze w nozdrza i od razu poczuła się lepiej.  Z działki roztaczał się  widok na okoliczne lasy. Zobaczyła studnię i zdjęła z niej pokrywę. Dno studni przykrywała niewielka ilość wody, z której wyrastała   paproć. Wszystko było takie nierzeczywiste, bajkowe, a przecież mogła tego wszystkiego dotknąć.

Kupiła ten dom. Bez zastanawiania się.  Jego nawet nie spytała  o zdanie.

Przecież to moje pieniądze, to ja kupuję dom – pomyślała. Bardzo mocno poczuła, że to jest jej miejsce na ziemi.

Od tamtej chwili, od dnia kiedy  zobaczyła dom po raz pierwszy, minęło sporo czasu. On wyjechał. Tak, był zły, że nie zapytała go o zdanie podejmując decyzję o zakupie. Powiedział, że to tak jakby planowała przyszłość bez niego, jakby niewiele dla niej znaczył. Próbowali ratować tę miłość.  Nie udało się.  Podjął decyzję o wyjeździe i nie było rozmów o powrocie, o wspólnej przyszłości. Rozstanie… To ją bardzo dotknęło, zabolało. Trzeba było budować swój świat na nowo, a to zawsze jest trudne.

 W domu miała zamieszkać sama. Budynek wymagał remontu i to bardzo gruntownego. Dzisiaj mogła nareszcie w nim zanocować.  Nie wszystko było jeszcze gotowe, ale była sypialnia, łazienka i kuchnia. Miała wszystko co jest niezbędne do zamieszkania.

Cały dzień wypakowywała rzeczy z pudełek. Była już bardzo zmęczona. Słońce zaczęło zachodzić. Poszła do kuchni, zagotowała wodę na herbatę. Długo patrzyła na wirujące listki, czekała aż opadną na dno kubka. Nie lubiła herbaty z torebek. Ta liściasta miała zupełnie inny, bardziej wyrazisty smak. Dolała do kubka soku z malin, ubrała gruby, wełniany sweter i wyszła przed dom. Powietrze było już bardzo jesienne, nieco rześkie, ale przyjemne. Lubiła te jesienne zapachy. Usiadła na progu domu, patrząc na zachodzące słońce. Była szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa. Czuła, że tutaj będzie jej łatwiej o szczęście. W takim bliskim kontakcie z naturą.  Że będzie  bliżej siebie. Słońce zaszło, zrobiło się chłodniej, wróciła więc do domu. Postanowiła, że położy się wcześniej spać, była wyczerpana.

 Pierwsza noc w wymarzonym domu. Poszła do sypialni, przytuliła głowę do poduszki, poszewka pachniała nie tylko świeżością, ale miała już zapach domu. Jej domu.  Zasnęła szybko. W środku nocy obudził ją jej własny krzyk. Krzyczała przez sen. Zerwała się, usiadła na łóżku. Zapaliła nocną lampkę, wsunęła stopy w pantofle i poszła do łazienki. Przemyła twarz zimną wodą, oparła dłonie o umywalkę i popatrzyła w lustro. Jej twarz była zmęczona, pełna niepokoju.

Co mi się śniło? Co takiego mi się śniło? – pytała  siebie.

Wróciła do sypialni, otuliła się kołdrą. Próbowała zasnąć. Sen jednak nie przychodził.

W zamian przyszło wspomnienie tego co jej się śniło i stało się przyczyną gwałtownego wybudzenia.  We śnie była w kuchni i  gotowała, był zimowy wieczór.  W pomieszczeniu było ciepło, przyjemnie.  Czuć było zapach gotujących się potraw. Dorzuciła drewna do pieca. Było bezpiecznie. Za oknem grube płatki śniegu wirowały w szalonym tańcu. Na zewnątrz było bardzo zimno, ale wnętrze domu było dobrze ogrzane.  Usłyszała hałas, ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Podeszła do nich.

- Kto tam? – zapytała.

- Proszę nas wpuścić! Potrzebujemy pomocy! – to był kobiecy głos.

Otworzyła. Na progu jej domu stały dwie kobiety. Ta młodsza miała na ręku małe dziecko.   Była młoda, piękna. Jej głowę przykrywała chustka,  spod której  wystawały ciemne kosmyki włosów. I te oczy… rzadko spotykane, prawie czarne. Miała semicką urodę, a dziecko było do niej podobne. Starsza  musiała mieć ponad siedemdziesiąt lat. Miała pomarszczoną, bardzo zmęczoną twarz, a w oczach taki smutek jakiego nigdy wcześniej nie miała okazji widzieć.

- Proszę nam pomóc, proszę… - powiedziała młodsza. Głos miała cichy, zmęczony, łamiący się - Moja córeczka ma zaledwie dwa lata, jest głodna i zmarznięta. Straciłam pokarm, nie mam jej czym nakarmić. Moja mama jest stara i schorowana. Proszę nam pomóc – przerwała na moment, popatrzyła na nią, w oczach miała tyle rozpaczy - Zapłacę. Mam pieniądze i kosztowności. Zapłacę…

- Przecież to Żydówki – pomyślała – Żydówki. Nie mogę im pomóc, bo jeśli ktoś się dowie, stracę życie.

- Nie mogę wam pomóc – krzyknęła  i zatrzasnęła drzwi tak głośno, że dźwięk jeszcze przez chwilę roznosił się po domu.

Zza drzwi słyszała ich błagalne wołanie. Właściwie zawodzenie. Jakby słyszała ranne zwierzę.  Zatkała uszy dłońmi. Popatrzyła przez okno, były na środku podwórka. Stara kobieta kiwała się w przód i tył, młoda klęczała na śniegu  wyciągając ręce w stronę okna. Dziecko głośno płakało.

Młoda błagała: pomóż nam, pomóż, nie skazuj nas na śmierć!

Otworzyła okno i krzyknęła: wynoście się, idźcie gdzie indziej!

Tak, to właśnie te słowa ją obudziły.

„ Wynoście się, idźcie gdzie indziej”.

Zupełnie nie wiedziała skąd ten sen, tak dziwny. Nie interesowały ją wojenne historie, omijała filmy i książki na ten temat, nie interesowali ją Żydzi, żaden z jej znajomych nie miał takich zainteresowań. Nikt nigdy nie opowiadał jej o ukrywających się Żydach. Więc dlaczego?

 

            Następny dzień był również pracowity, stąd znowu położyła się wcześniej.

Obudziła się w środku nocy i ze zdumieniem zauważyła, że znowu śniło jej się to samo. Dokładnie to samo, Żydówki dobijające się do drzwi i błagające o  pomoc. To wzbudziło jej niepokój, wciąż nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego śni ten sen.  Kiedy przez kolejne kilka nocy, śniła wciąż to samo i była tym coraz bardziej zmęczona, poczuła, że coś jest nie tak.

Ze mną jest coś nie tak? – pomyślała.

Zadzwoniła do przyjaciółki. Opowiedziała jej sen z detalami.

- Od kogo kupiłaś ten dom? Znasz jego historię? – spytała przyjaciółka.

- Żartujesz? Myślisz, że nawiedzają mnie jakieś duchy? Że to jakieś przeklęte miejsce? – roześmiała się.

-  Ja wiem, że ty jesteś do bólu racjonalna, wiem… ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Długo myślała o tym co powiedziała jej Joanna i postanowiła, że spróbuje zdobyć informacje na temat domu. Kupowała go przez agencję nieruchomości, nigdy nie spotkała się z właścicielem, niczego o nim nie wiedziała.

Nazajutrz upiekła ciasto, to które zawsze wychodziło jej najlepiej i poszła do najbliższych sąsiadów. Ich dom położony był około pięciuset metrów od granicy jej posesji.

Drzwi otworzyła kobieta w średnim wieku, nie wyglądała na zadowoloną z wizyty, ale wpuściła ją do kuchni, zaparzyła herbatę.

- Ostatni właściciel tego domu, nie był stąd. Skąd? Kto go tam wie… Nie pytałam, a on nie mówił. Kupił ten dom i przyjeżdżał tutaj na soboty, niedziele. Na początku przyjeżdżał często, potem coraz rzadziej, musi mu się znudziło. Długo ten dom stał pusty, no sama  wie, jaka to był ruina. Wcześniej? A wcześniej to był dom Tośka Nowaka, ale Tosiek nie lubił tego domu, a potem wyjechał do Ameryki i dom sprzedał. Jeszcze przed Tośkiem mieszkali tu Mazury, oni dostali ten dom w spadku. Po kim? A tego to ja już nie wiem, mama pewnie by wiedziała, ale mama nie żyje. Mazury też pomarli. Dzieci? A  mieli, ale wszystko wyjechało do miast. Ja tylko pamiętam jak mama opowiadała, że Mazurowa się skarżyła, że ona spać w tym domu nie może, że jakiś przeklęty…Żona Tośka jak wyjeżdżali też powiedziała, że cieszy się, że już nie musi tu mieszkać. A czemu pyta? Coś nie tak?

Nie opowiedziała o swoich  snach, uznała, że nie ma takiej potrzeby.

Powiedziała, że  po prostu chciałaby znać historię domu, w którym mieszka.

- Pójdzie kiedy do starej Lubochowej, ona tu najstarsza we wsi, jeszcze przed wojną urodzona i to kilka lat przed wojną. Pamięta jeszcze dużo i chętnie opowiada. Koło kościoła, taki drewniany zielony dom. Może co pamięta o tym domu. Może co opowie. Niech jej co ładnego zaniesie. Może jakąś chustkę?

            Poszła, skorzystała z rady sąsiadki.  Znalazła drewniany, zielony dom. Był piękny. Miał ganek, a w nim witrażowe, kolorowe szyby. Popatrzyła z zachwytem. Wzięła głęboki oddech i zastukała do drzwi. Otworzyła jej kobieta w średnim wieku. Miała niebieskie, wesołe oczy i rumiane policzki. Popatrzyła na nią znacząco, pytająco, ale bez wrogości.

- Dzień dobry – powiedziała.

- Dzień dobry – odpowiedziała kobieta – O co chodzi? – Uśmiechnęła się.

Uśmiech był zachęcający.

- Mam na imię Ewa, jestem nową mieszkanką Chorzelowa. Czy zastałam panią Lubochową? Słyszałam, że jest jedną z najstarszych mieszkanek wsi. Chciałam ją o coś zapytać.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko, wyciągnęła rękę za siebie,  cofając się, wykonała zapraszający gest.

- Proszę, proszę wejść. Mama bardzo lubi gości, prawie już nie chodzi, więc każdy z kim może mieć kontakt, to dla niej prezent od losu. Proszę tylko mówić głośno, słabo u niej już ze słuchem.

Jestem jej córką.  Mam na imię Józefa.

W małym pokoju, w kącie stał duży fotel, obity zielonym pluszem. W ogóle dużo było tam zielonych motywów i sporo kwiatów. W fotelu siedziała staruszka.

 Nieśmiało wyciągnęła dłoń, przedstawiła się, po czym podała  starszej kobiecie torebkę z prezentem, piękną chustą. Chusta była zielono-beżowa, o czym  pomyślała z satysfakcją: „Trafiłam”.

- Ale piękności, ale piękności… powiedziała Lubochowa.

 Opowiedziała jej o sobie, o swoim domu i wyjaśniła cel wizyty.

- A czemu ty dziecko o ten dom tak wypytujesz?

- Odkąd w nim zamieszkałam, mam dziwny sen, ciągle ten sam.

- Żydy ci się śnią? – zapytała staruszka i uśmiechnęła  się.

Popatrzyła na jej twarz długo i przeciągle i zapytała:

- Tak, skąd pani wiedziała?

- A bo to pierwsza jesteś co się jej Żydy tam śnią? Musi nawiedzony jest ten dom i tyle. Śniły się Mazurowej, śniły się Nowakowej.

- Dwie kobiety i dziewczynka? – spytała Ewa.

- A tak. Dwie kobiety i dziewczynka. Dokładnie. O pomoc prosiły.

Powiem ci dziecko co ja myślę. Powiem ci.  W naszej wsi mieszkało trochę Żydów. Prawie wszystkie te Żydy  Niemcy albo pozabijali na miejscu, albo gdzieś wywieźli, ale trochę ich ukrywało się. Nie mówiło się o tym na wsi. Nie mówiło kto kogo ukrywał. Sąsiad bał się sąsiada, nigdy nie wiadomo było czy kto nie pójdzie i nie doniesie do granatowych policjantów albo na gestapo. W 1943 roku poszła po wsi plotka, że znaleźli Żydów w jednej stodole . Wieźli te kobiety furmanką w kierunku Mielca. Byłam dzieciakiem, ale ja bardzo dobrze to pamiętam. Stałam z mamą przy drodze. Widziałam je. Starą kobietę i tę młodszą, z dzieckiem u boku.

Mama powiedziała: o mój Boże, stara Protterowa i jej córka i wnuczka… O mój Boże. Pewnie wiozą je na śmierć. Mama płakała, ale byli tacy co mamrotali pod nosem, że bardzo dobrze.

Nigdy nie zapomnę  twarzy tych kobiet i tych smutnych oczu.   Ten widok to wiele lat miałam przed oczami. Jakie one były smutne, jakie przerażone…

- Wie pani o nich coś więcej?

- Stara miała na imię Sara, młoda Fela, a dziecko Lusia. Tak mi mama opowiadała już po wojnie. Ta mała miała dwa lata. One chyba ukrywały się właśnie w twojej stodole. Ja tam myślę, że to one ci się śnią.

 Śnią mi się, ukrywały się na terenie mojej posesji, ale dlaczego mi się śnią? – pomyślała i już chciała zadać pytanie swojej rozmówczyni, ale ta ją ubiegła.

- One coś od ciebie chcą, czegoś im potrzeba. Ja się tam nie znam na Żydach, ale może o pamięć się dopominają? Takie to ich wołanie. O pamięć. Może coś z tym musisz dziecko zrobić, ale co, to ja nie wiem. Nic więcej nie wiem o nich.  Jest tu we wsi  historyk, uczy w szkole. Może on wie coś więcej? Mieszka przy szkole, tam ma takie mieszkanie. Antek Głowa. Idź do niego.

 

Dopominają się o pamięć – wciąż krążyły jej po głowie te słowa.

Tej nocy przyszedł znowu ten sam sen. One znowu prosiły o pomoc. Tym razem młoda kobieta powiedziała:

- Pomyśl o tym, pomyśl… co będzie jeśli nam nie pomożesz… Jeśli zatrzaśniesz drzwi. Z tym już zostaniesz. Zostaniesz na zawsze.

            Następnego dnia wybrała się do szkoły. Odnalazła nauczyciela. Nie mógł z nią rozmawiać, prowadził lekcje. Umówili się na wieczór. Przyszedł do jej domu.

Nauczyciel był starszym mężczyzną, bardzo otwartym, elokwentnym i chętnym do pomocy. Wysłuchał jej  z zaciekawieniem.

- Protter, tak znam to nazwisko. Ma pani sporo szczęścia, bo ta historia jest bardzo dobrze znana. Jest taka książka o mieleckich Żydach. Tam wszystko pani znajdzie. Mam tę książkę. Pożyczę pani. Proszę przyjść jutro do szkoły.

Kolejnego dnia wracała do domu z książką w torebce, nie mogła się doczekać aż  dowie się czegoś więcej o kobietach ze swojego snu.

Zasiadła do czytania od razu. Kiedy skończyła, ocierała łzy.

Poznała historię. Jedną z wielu wojennych historii, których nie chciała wcześniej znać. Bo po co? Po co sobie psuć codzienność, po co się niepokoić myśląc o ofiarach sprzed lat? Po co tyle wiedzieć o śmierci i o tych strasznych czasach?

Rodzina Protterów przed wojną mieszkała tutaj, w Chorzelowie. Sara, jej córka Fela z dwuletnią Lusią, jak wielu Żydów, próbowały ocalić życie. Ukrywały się. Zmieniały kryjówki często, w zależności od okoliczności. Najpierw ukrywały się w Chorzelowie u Józefa Pazdry, który dostarczał im żywność i nie pobierał żadnych opłat. Kryjówka jednak stała się niebezpieczna ze względu na bliskie sąsiedztwo Niemców mieszkających w pobliskich barakach, więc musiały ją opuścić. Przez jakiś czas ukrywały się w polu, które należało do innego chorzelowskiego chłopa, Michała Kuronia. Po prostu w snopkach siana. Potem przeniosły się do Chrząstowa, do domu Jana Duszkiewicza. Tam również ukrywali się synowie Sary, Bogdan i Jan. Kiedy Duszkiewicz zabił świnię, ktoś doniósł o tym Niemcom. Zrobiło się niebezpiecznie. Gospodarz poradził ukrywającym się, by na kilka dni przenieśli się gdzie indziej. W ten sposób rodzina znalazła się na terenie jej posesji, znowu w Chorzelowie. Dom należał do Jana Babuli. Właściciel nie miał pojęcia, że Żydzi schronili się w jego stodole. Kiedy zobaczył Sarę, po krótkiej rozmowie, pozwolił im zostać.

Któregoś dnia małej Lusi zachciało się pić, więc jej mama poszła na podwórko, do studni. Wtedy zobaczył ją przechodzący mieszkaniec Chorzelowa. Miał na imię Józef. Zorientował się, że jest Żydówką. Szantażował kobietę. Powiedział, że nie wyda ich, jeśli ona zgodzi się na stosunek seksualny. Fela błagała by jej nie wykorzystywał, obiecała mu w zamian 10 tysięcy złotych. Józef jednak był niewzruszony. Usłyszał szmery w stodole i w ten sposób odkrył, że w stodole są też Sara i Lusia. Nie wiedział, że całą sytuację obserwują z ukrycia Bogdan i Jan, którzy przeżyli wojnę i byli potem świadkami w procesie sądowym.

Józef zgwałcił Felę i okradł ją z 23 tysięcy złotych, 19 dolarów i biżuterii, które miała na szyi, w woreczku.

Po dwóch dniach na posesję Babuli przyszło dwóch granatowych policjantów i zabrali Żydówki do sołtysa. Bracia Protter wcześniej schronili się w lesie. Kobiety ze względu na wiek najstarszej,  nie chciały tego zrobić. Zostały w stodole. Być może mimo wszystko nie spodziewały się, że zostaną zadenuncjowane.

1 maja 1943 roku furmanką zostały przewiezione na cmentarz żydowski pod  Mielcem, gdzie wykopano dół, kazano im się rozebrać, po czym je zastrzelono.

Taki los właśnie spotkał kobiety z jej snu.

Słońce zaczęło zachodzić. Przeszła z sypialni do kuchni i usiadła przy stole. Patrzyła przez okno, patrzyła na białe chmury, przetykane promieniami słońca, które na niebie tworzyły niesamowite obrazy.  Niebo lekko się zaróżowiło i z minuty na minutę zmieniało barwę na bardziej intensywną. Nalała sobie odrobinę nalewki. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło. Pomyślała, że siedzi przy stole, w swojej przytulnej kuchni, przed nią w wazonie stoją kolorowe astry, najpiękniejsze jesienne kwiaty, a ona może podziwiać zachód słońca i czuć spokój.

Nie jest jak ścigane zwierzę. Nie musi przenosić się z kryjówki do kryjówki, czując cały czas niepokój, wiedząc, że jej życie tak bardzo zależy od tego kogo spotka na swojej drodze. Kogoś kto okaże współczucie, kto wyciągnie dłoń, czy kogoś kto zadrwi, kto za nic będzie miał jej życie, a dłoń odepchnie. Skazana na łaskę albo niełaskę. U boku ze starą, niedołężną matką i małą córeczką, która urodziła się w czasie wojny i nie znała innego życia, niż to w ukryciu. Co byłoby gdyby wszystkim co może ją i bliskich uratować, był mały lniany woreczek z pieniędzmi, powieszony na szyi, który któregoś dnia ktoś po prostu jej ukradnie?

Czy kiedykolwiek wcześniej pomyślała, jakie to szczęście żyć w zupełnie innych czasach, innym świecie? Nie, nie pomyślała. Nie interesowały jej przecież wojenne historie, ani los ludzi w czasie wojny.

Nie miała pojęcia jak to było. Dzisiaj po przeczytaniu historii rodziny Protter, po raz pierwszy w życiu próbowała sobie wyobrazić jak to mogło być. Przez okno widziała studnię, prawdopodobnie tę samą przy której matka Lusi spotkała swojego oprawcę.

Nie zauważyła kiedy w kuchni i za oknem zrobiło się ciemno.

            Tej nocy znowu jej się przyśniły. Sen jednak skończył się inaczej. Nie zamknęła przed nimi drzwi, powiedziała: spróbuję wam pomóc.

Fela uśmiechnęła się, pocałowała w policzek swoją matkę i przytuliła mocno Lusię.

Wybudziła się ze snu.

Obiecałam im pomóc – pomyślała – tylko jak mam to zrobić? Co mam zrobić? Bo może one rzeczywiście chcą mi coś przekazać?

Raz jeszcze uważnie przeczytała całą historię. Zwróciła uwagę na jej końcowe fragmenty, na opis śmierci kobiet, której świadkiem był grabarz o nazwisku Żola.

To miało miejsce na cmentarzu żydowskim pod Mielcem, gdzie w czasie wojny odbywały się egzekucje.  Może ten cmentarz jeszcze istnieje? – pomyślała. Dokładniej wczytała się w tekst. Zwróciła uwagę na zdanie: cmentarz przy dzisiejszej ulicy Traugutta.

Internet okazał się niezawodny. W Mielcu znajdowały się dwa żydowskie cmentarze. Jeden  przy ulicy Jadernych, a drugi właśnie przy ulicy Traugutta, to właśnie na tym drugim odbywały się w czasie wojny egzekucje.

Postanowiła, że pojedzie tam, najszybciej jak będzie mogła.

            Kolejna noc, kolejny sen.  Tym razem  nie skończył się na przytuleniu Lusi przez Felę. Fela popatrzyła na nią uważnie i powiedziała: to pomóż, skoro obiecałaś.

Wzrok miała stanowczy, nie łagodny. Była zdesperowana. W pewnym sensie nawet harda.

 

Po śniadaniu wsiadła do samochodu i wyjechała do Mielca. Nie był to ładny dzień. Było zimno i deszczowo. Deszcz wielkimi falami spływał po szybach, a wycieraczka nie nadążała ze zbieraniem wody. Do tego wiał potężny wiatr. Świat nie był spokojny, i nie był przyjazny.

Skręciła na rondzie im. Dmowskiego w prawo.

Pomyślała, że to dziwne, że w takiej przemysłowej dzielnicy, pełnej firm, zakładów, hal produkcyjnych, znajduje się cmentarz. Szybko jednak przypomniała sobie, że przecież przed wojną, kiedy powstał , nie było tutaj miasta, to była podmiejska okolica.

Nawigacja naprowadziła ją wprost przed ogrodzenie cmentarza. Wysiadła z auta zmagając się z parasolem, którym mocno targał wiatr. Wyglądało na to, że tego dnia nie uda się jej wiele obejrzeć, pogoda naprawdę tego nie ułatwiała. Nacisnęła klamkę furtki, ale ta była zamknięta. Stała przez kilka minut przed ogrodzeniem, przyglądając mu się, ale trudno było cokolwiek zobaczyć, bo ulewa była tak potężna.

Nagle jednak przestało padać. Zupełnie przestało, a zza chmur zaczęło nieśmiało wyglądać słońce. Ogrodzenie kiedyś było  pomalowane czarną albo brązową farbą. Dzisiaj miało kolor brudnej rdzy. Były na nim gwiazdy Dawida, które kiedyś  srebrne, dzisiaj były zmatowiałe.  Obraz zza ogrodzenia przygnębiał. Teren cmentarza był zarośnięty wysokimi chwastami i samosiejkami. Bardzo był zaniedbany. Pomyślała, że wygląda jak jakiś nieużytek, jakby przez całe lata nikt tutaj nie zaglądał.

Zdecydowała, że skoro cmentarz jest zamknięty, przejdzie po prostu przez ogrodzenie, i tak zrobiła. Wskoczyła wprost w mokrą po deszczu „dżunglę”.  Żałowała, że zamiast kaloszy ma nogach  sportowe buty, które szybko jej przemokły. Dżinsy też  natychmiast stały się mokre. Na cmentarzu nie było żadnych nagrobków. Tylko  chwasty, samosiejki i całkiem sporo śmieci, ale pomimo tego postanowiła zobaczyć cały teren.  Przedzierając się przez gąszcz, doszła mniej więcej do środka działki. Był tutaj niewielki pagórek, a na  nim stał pomnik. Podeszła  i ujrzała napis w języku hebrajskim i polskim. Pomnik poświęcony był 300 żydowskim mieszkańcom Mielca, ofiarom z dnia 9 marca 1942 roku. Pozieleniały od mchu, brudny. Sprawiał przygnębiające wrażenie.

Jak to możliwe, że zginęło tyle osób i nikt o tym nie pamięta, nikt nie dba o to miejsce, nikt tutaj nie przychodzi?

Pod pagórkiem ujrzała betonowe płyty. Były jednak tak zarośnięte i brudne, że tego dnia nie zdołała niczego więcej się dowiedzieć. Czy to były nagrobki? A jeśli tak to czyje?

Miejsce wyglądało trochę jak zapomniany tajemniczy ogród.

 A więc to tutaj zginęły Sara, Fela, Lusia – pomyślała.

Próbowała w myślach odtworzyć tę scenę. Moment kiedy oprawcy zdecydowanym pełnym nienawiści głosem kazali kobietom zsiąść z furmanki. Może je nawet zepchnęli. Kiedy trzymając w dłoniach karabiny, prowadzili je w głąb cmentarza. Próbowała sobie wyobrazić jak przerażona Fela ściska w ramionach swoją córeczkę. Może zakrywa jej dłońmi oczy? Jak prowadzi swoją starą matkę, trzyma ją pod rękę, może szepcze do ucha jakieś pocieszające słowa. A może po policzkach spływają jej łzy? A może krzyczy? A może próbuje uciekać?

Dochodzą do wykopanego dołu, który ma stać się ich grobem. Policjanci każą się im rozbierać. Jest maj, może jest ciepło. A może jest zimno, maj potrafi  być również wyjątkowo zimny. Drżącymi dłońmi, drążącymi ze strachu albo z zimna, a może z jednego i z drugiego powodu, ściągają z siebie ubrania. A może nie ściągają? Może się bronią i ktoś brutalnie zdziera je z nich?

W ubraniach będzie potem chodził ktoś inny.

Padają strzały. Nie ma wtedy jeszcze na cmentarzu drzew… z konarów nie unoszą się stada ptaków. Dźwięk niesie się po okolicy.

Gdzieś na podwórku domu nieopodal, ktoś może zasłania dłońmi uszy, myśląc… znowu to samo….

Śmierć.

 

            Rozejrzała się raz jeszcze po cmentarzu i już wiedziała co musi zrobić. Musi zadbać o to miejsce i o pamięć o ludziach, którzy tu ginęli i którzy tutaj są pochowani. Nie wiedziała jeszcze czy znajdzie kogoś kto jej w tym pomoże, ale wiedziała, że musi to zrobić.

 Minął kolejny rok.  Cmentarz już nie wyglądał jak wtedy, kiedy była tutaj po raz pierwszy.

Był zadbany i odwiedzany. Pod pomnikiem, na nagrobkach leżały kamyki. Między innymi te z imionami Sary, Feli i Lusi, ale też innych.

  A one nigdy się jej już nie przyśniły.




 

Tekst : Izabela Sekulska

Rysunek: Stah Baumer

Sara, Fela, Lusia Protter  były mieszkankami Chorzelowa i zostały zastrzelone na terenie dzisiejszego cmentarza żydowskiego przy ulicy Traugutta w Mielcu. Historię tę opisał Andrzej Krempa, składając ją z tego co znalazł w archiwach.

Główna bohaterka opowiadania jest postacią fikcyjną.

Jest jednak w Mielcu ktoś kto przeżył podobną historię. Nocując w domu przy Rynku, który kiedyś należał do żydowskiej rodziny, kilkakrotnie śnił sen, o Żydach, którzy proszą o pomoc. Ta usłyszana historia i historia Sary, Feli i Lusi zainspirowała mnie do napisania tego opowiadania.

Przy pisaniu opowiadania korzystałam z tekstu Andrzeja Krempy


https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2021/10/sprawa-proterrow.html



iskabelamalecka@gmail.com

 

www.mayn.shtetele.mielec.pl


 

 


Twarze mieleckiego sztetla: Listy do Pelusi. Rodzina Lichtigów

  Zdjęcie pocztówki pochodzi ze strony United States Holocaust Memorial Museum  - Mel Lichtig Papers Czytanie cudzych listów jest   jak podg...