Józefa Luboch była służącą doktora Józefa Finka, przewodniczącego mieleckiego Judenratu i jego żony Netti.
Po wojnie jej relację w formie pamiętnika spisała dla Żydowskiego Instytutu Historycznego Berta Lichtig.
Nie są znane powojenne losy Józefy. Niewiele też o niej wiadomo. Z uwagi na fakt, że w pamiętniku wspomina o pójściu po akt metrykalny do Jaślan, wydaje mi się, że pochodziła z tamtych stron. Wiele wskazuje na Czajkową, bo w internecie znalazłam podpis Józefy Lubochówny jako uczennicy szkoły w Czajkowej.
W czasie wojny urodziła córkę Wandę (najprawdpodobniej w 1942 roku).
Być może po wojnie mieszkała w Krakowie, gdyż jej relacja została spisana właśnie tam.
Jeśli ktokolwiek wiedziałby coś o losach Józefy (mój list do proboszcza jaślańskiej parafii z prośbą o przeglądniecie ksiąg parafialnych pozostał bez odpowiedzi), będę wdzięczna.
Józefa była dzielną kobietą, z narażeniem życia pomagała swoim chlebodawcom.
Relacje Józi spisała mielczanka Berta Lichtig z domu Korzennik, przed wojną mieszkająca w Kutnie. Nauczycielka.
Fragment pamiętnika:
„Piorunująca wieść wysiedlenie
Żydów z Mielca lotem błyskawicy obiegła miasto. W naprężeniu oczekiwano nadejścia tej chwili, przepowiadanej już od
szeregu miesięcy. Teraz miała ona nadejść
już nieodwołalnie.
To też wśród Żydów zapanował
ogromny zamęt – jedni modlili się o odwrócenie tego nieszczęścia, inni bluźnili
– zaprzeczając istnieniu Boga, twierdząc, że gdyby istniał nie pozwoliłby na
takie okrucieństwo. Rozpacz targała każdym żydowskim sercem, a jeszcze większe
nastąpiło przygnębienie, gdy dowiedziano się, że cały Judenrat wraz z prezesem
dr F. uciekli już z Mielca. Zrozumiano, że nie ma ratunku. To też oczekujących
tej okropnej chwili, ogarnął strach paniczny przez nieznaną przeczuwaną
przyszłością.
Ale cóż się dzieje? Może Żydów
wysiedlają. Dreszcz przeszył ją od stóp do głów. Zwlokła się jednak z łózka i niesamowity
obraz przedstawił się jej oczom, człowiek nawet o najtwardszym sercu nie mógłby
obojętnie patrzeć na to co się działo w tej chwili. Oto całą szerokością ulicy,
posuwał się tłum Żydów z tobołkami na plecach, z wyrazem przerażenia na
twarzach, złamani na wpół przytomni ledwo nogi za sobą wlekąc – mimo, że
wędrówka dopiero się rozpoczęła. Popędzani jak bydło przez pachołków
hitlerowskich, wlekli się w milczeniu, cicho tylko od czasu do czasu pojękując.
Biedota i bogacze, prostacy i inteligencja, wszyscy jednakowo potraktowani. Co
się działo w ich sercach, nietrudno chyba odgadnąć. Zostawili przecież
wszystko, co posiadali, cały swój dobytek gromadzony przez całe życie –
zabierając tylko to, co ze sobą zabrać mogli i szli na poniewierkę, a może i
nawet na śmierć. Stała tak długo i rozmaite myśli nachodziły ją. W końcu przez
zmarznięte szyby zaczęła szukać wzrokiem znajomych twarzy – niewiele jednak
zdołała ich dostrzec, gdyż myśli jej krążyły gdzie indziej, wkoło innych osób.
Gdzie oni teraz. Może też niewiele lepiej czują się od tych. W każdym bądź razie
dobrze, że ich tu nie ma – nie przeżyłaby tego – widząc ich w takim
upokorzeniu. Długo jeszcze stała walcząc z wzmagającym żalem, który jak
kleszcze zaciskał jej gardło i z siłą powstrzymywanymi łzami, które wciąż
zasłaniały jej widok. Tymczasem koniec pochodu się zbliżał, cały korowód
zamykał doktor W. z rodziną. Szli objuczeni plecakami, raz jeszcze spojrzeli na
pozostające za nimi miasto i poszli ze swemi współtowarzyszami.
A więc i pan – panie doktorze –
rzekła do siebie i uśmiechnęła się.
Widzisz czego się doczekałeś?
Kiedy przed paroma dniami posłano po ciebie byś udzielił pomocy lekarskiej,
odmówiłeś! Nie chciało ci się przejść na drugą stronę ulicy – tłumacząc, że noc
teraz, że ty jesteś przeziębiony. Dziś nie pytają cię czy możesz, tylko musisz drałować
po śniegu i mrozie i kto wie ile kilometrów i tak nic złego ci nie życzę
(doktor zginął w okropnych warunkach, w obozie w Pustkowie, a rodzina została wywieziona
do Bełżca, a później wraz z innymi do pieca). Przecież niech ci Bóg da
szczęście w tej wędrówce, a gdy wyjdziesz cało, popraw się w przyszłości – tak
mówiąc spojrzała na niego z wielką litością. Mimo, że wszyscy przeszli, stała
dalej, nie wierząc sobie, że patrzyła na rzeczywistość”.
Miasto zrobiło się puste.
Tak potem Józefa opisywała nową rzeczywistość
w Mielcu.
„ Ruch w mieście był duży, ale
tak jakoś dziwnie pusto jej się wydawało teraz. To miasto straciło dla niej
cały urok. Domy żydowskie były opieczętowane i strzegła je policja niemiecka i
polska. Kolejno odmykano je, wywożono co lepsze rzeczy, a co gorsze rozdzierała
je biedota miejska cisnąć się przy tym i wyrywając co lepsze z rąk, tak, że
często musiała interweniować policja okładając pałkami plecy by rozpędzić tę
hołotę”.
„ Pani Sz. Spytała jak Mielec
teraz wygląda ale Józia odpowiedziała, że dla niej jest głuchy i pusty, stara
się jak najmniej chodzić do miasta, by uniknąć przykrych wspomnień”.
Uzupełnienie
10 listopada 2023r.
Na dzień dzisiejszy udało ustalić się wiele faktów dot. życia Józefy.
Między innymi datę jej urodzenia: 22 sierpnia 1913 roku oraz potwierdzenie znalazł fakt, że przed wojną mieszkała w Czajkowej, udało się również pozyskać jej zdjęcie.
Nadal jednak nie wiem nic o jej powojennych losach.
https//podpisy.1926.pl
Archiwum ŻIH 301/1634
Izabela Sekulska