Archiwum bloga

wtorek, 28 września 2021

Pamięć. Mayn Shtetele Mielec


 Luty 2020 roku, Pani Bogumiła Gajowiec i autorka tekstu.

Pamieć.

Mayn Shtetele Mielec.

 

 

Przed wybuchem II wojny światowej w Mielcu mieszkało ponad 5 tys. Żydów. Stanowili oni połowę populacji miasta.

Dziś mało kto w Mielcu o tym wie.

„Zniknęli” z miasta 9 marca 1942 r. Tym samym, Mielec stał się pierwszym miastem w Generalnej Guberni wolnym od Żydów.

- Prawie wszystkie sklepy w Mielcu były żydowskie. Cała ulica Sandomierska była żydowska, cały Rynek – wspomina Pani Bogumiła, rocznik 1934.

Jak podaje Wirtualny Sztetl – najstarsza wzmianka o Żydach mieszkających w Mielcu pochodzi z 1573 roku. Było to małżeństwo Barbara i Izrael.

 

 

Kto w Mielcu pamięta jeszcze Żydów? – to pierwsze  pytanie.

Kto pamięta dziś w Mielcu o Żydach? – to pytanie drugie.

 

Szukam odpowiedzi.

 

Ja rocznik 1972 dowiaduję się, że w Mielcu byli Żydzi, że była synagoga, że ją spalono,  dopiero jakieś 3 lata temu. Jestem dotknięta niepamięcią jak większość polskiego społeczeństwa. To budzi dyskomfort. To rodzi poczucie wstydu. Uwiera. Każe podjąć jakieś działania. Nikt z rodziny mi o tym nie opowiadał, nie opowiadał nikt w szkole.

Dlaczego? Ciągle po głowie krąży to pytanie.

Pani Bogumiła kilkakrotnie w czasie rozmowy  powtarza jak mantrę:

- Boją się. Mieszkają w pożydowskich domach.

Tak, to jest zjawisko występujące w całej Polsce. Kiedy wędruję po kraju oglądając żydowskie cmentarze, synagogi często w ruinie, zdarza się, że towarzyszą mi bardzo ciekawskie, a czasem i niechętne spojrzenia.

 Przypomina mi się opowieść Mikołaja Łozińskiego ze spotkania autorskiego w Tarnowie. Łoziński napisał przepiękną powieść pod tytułem „Stramer”, której akcja rozgrywa się w głównej mierze w Tarnowie. Opowiada w niej o swoich żydowskich przodkach. Podczas pobytu w Tarnowie próbował   dostać się na podwórko kamienicy, w której mieszkał jego dziadek. Nie został wpuszczony przez właścicielkę. Z uśmiechem na ustach powiedział: moi pradziadkowie nie byli właścicielami kamienicy, oni wynajmowali tam tylko jeden pokój.

            Próbuję sobie wyobrazić „dzień po” w Mielcu. Dzień po 9 marca 1942 roku.  Od  wielu lat miasto zamieszkują Żydzi. Zaludniają ulice, chodzą w swoich charakterystycznych ubraniach, ci, którzy są ortodoksyjni modlą się w synagodze; prowadzą wiele sklepów i warsztatów, dzieci chodzą do chederu.

I nadchodzi 9 marca 1942 roku. Jednego dnia znika pół miasta.  Niemcy wysiedlają wszystkich Żydów. Prowadzą ich na lotnisko w Chorzelowie, po drodze kilkuset rozstrzelają. Część trafia do obozu pracy. Reszta jest przetrzymywana w lotniskowych hangarach, po czym skierowana do gett na terenie zamojszczyzny i lubelszczyzny. Potem są już tylko Obozy Zagłady. Głównie Bełżec.

Zatem 9 marca 1942 roku już przed południem robi się w mieście bardzo pusto. Czy ta pustka dotyka chrześcijańskich mieszkańców miasta? Czy są przerażeni, a może są zadowoleni? Ciągle myślę jak to jest wyjść do miasta… z którego zniknęła połowa mieszkańców? Chodzić tymi opustoszałymi ulicami. Zastać zamknięte sklepy. Jakie to uczucie?

- Po żydowskie meble przyjechały całe karawany wozów chłopskich z podmieleckich wsimówi Pani Bogumiłanarzekali, że brudne te meble, że insekty, bo to były meble po biednych Żydach. Wywozili wszystko. Ci ze wsi, potem też zajmowali żydowskie kamienice.

Kiedy wybuchła wojna Pani Bogumiła była małą dziewczynką. Nie było jej w mieście kiedy płonęła synagoga (13 września 1939 roku). Uciekli z całą rodziną na wieś, tuż przed wysadzeniem mostu. Pamięta, że noc ucieczki była straszna. Czy pamięta tę spaloną synagogę, kiedy już wrócili do Mielca?

Tak, pamięta. Mówi mi, że w niej spalono tych Żydów, którzy odbywali kąpiel w rytualnej mykwie. Kilkadziesiąt ofiar. Jeden z pierwszych takich aktów bestialstwa wobec Żydów na ziemiach polskich po wkroczeniu okupanta.

            Zastanawiam się często jak wyglądał mielecki sztetl? Mayn Shtetele Mielec. Przybliżyła go  ubiegłoroczna i przepiękna  wystawa w Muzeum Fotografii „Jadernówka” w Mielcu.

Wystawa cieszyła się sporym powodzeniem. Usłyszałam od jednego z mielczan, że na otwarcie wystawy połowa ludzi przyszła zobaczyć zdjęcia, druga połowa przyszła tylko po to żeby zobaczyć kto te zdjęcia przyszedł oglądać. Prawda to? Być może.

Zatem Sztetl. Z synagogą, mykwą, rytualną rzeźnią, chederem, szkołą barona Hirscha, żydowskimi sklepami i klubami sportowymi.

- Na Starówce nie było kanalizacji – wspomina Pani Bogumiła – rodzice opowiadali, że Żydzi wylewali mocz przez okna zawsze wcześniej ostrzegając. W sobotę był szabas więc żydowskie dzieci nie przychodziły do szkoły.

Galicyjscy Żydzi jeśli chcieli mieć posady państwowe musieli się przechrzcić. Byli tacy w Mielcu.

- A zna Pani Olę Korczak? – słyszę pytanie. Pytanie pada podczas rozmowy kilkakrotnie. Zastanawiam się „dlaczego?”. Kim dla Pani Bogumiły była Ola Korczak, że tak intensywnie o niej myśli. Tajemnica wyjaśnia się w dalszej części rozmowy.

Ola była uczennicą Pani Bogumiły, bo Pani Bogumiła po krakowskich studiach wróciła do Mielca i została nauczycielką.

Ola miała matkę Żydówkę i ojca Polaka. Mąż Polak  - to ją ocaliło przed Holokaustem. Przeżyła, ale po wojnie wyjechała za granicę i zostawiła  Olę. Pani Bogumiła kilka razy powtarza ze smutkiem, że matka zostawiła Olę. To jest właśnie chyba to co tak bardzo ją w historii Oli porusza. Dziewczynka zostawiona przez matkę.

Wszyscy w szkole wiedzieli, że Ola jest Żydówką. Pytam czy z tego tytułu spotykały Olę w szkole jakieś nieprzyjemności?

- Nie – pada odpowiedz.

 - Matka  Oli była bardzo ładna - wspomina Pani Bogumiła.

- Żydzi mało rozmawiali z katolikami . Nasz sąsiad zabraniał swoim dzieciom bawić się z nami.  Bał, że się zarażą naszą religią.

 Ale moi rodzice przyjaźnili się z Żydami.  Sara była bardzo dobra, ale jej mąż był dość wredny.

Przynosili nam swoje potrawy. Były pyszne. Na przykład karp po żydowsku i maca. Naszych nie jedli, bo nie były koszerne.

- Pamięta Pani nazwy tych potraw? – pytam.

- Nie, nie pamiętam.

- Może czulent?

- Tak, był czulent.

Mam wrażenie, że Pani Bogumiła uśmiecha się na wspomnienie czulentu.

- A czy wie Pani co to był szabes – goj? – pyta mnie moja rozmówczyni.

Uśmiecham się, ale to rodzaj śmiechu przez łzy.

-Tak, wiem. Nawet niedawno jedna z mielczanek  tak mnie nazwała. I nie było w tym nic pozytywnego… Nazwała mnie tak, bo mam zamiar podjąć się posprzątania żydowskich cmentarzy w Mielcu. Ten ktoś uznał, że działam na czyjeś zlecenie. Ktoś mi płaci. Żydzi najpewniej.

 

Pada nazwisko Mojżesza Weissmana. Z nim przyjaźnił się ojciec. Po chwili jednak Pani Bogumiła mówi, że nie jest pewna czy na pewno tak brzmiało nazwisko.

Pada nazwisko Musiał. To była Żydówka, która zmieniła wyznanie. Mąż ją ochronił. Wysłał do obozu pracy, pilnował by nic jej się nie stało. Mieszkała potem w Mielcu. Cała jej rodzina zginęła.

Pada nazwisko Busiowa. Słyszę je ostatnio dość często. Podobno to była ostatnia mielecka Żydówka. Tak mówią wszyscy.

 Historię  Ity Weissmann, bo tak nazywała się Busiowa zanim wyszła za mąż, poznaje dzięki książce Andrzeja Krempy „Zagłada Żydów Mieleckich”. Irena ukrywała się u Tomasza Busia przy ulicy Sobieskiego 21. Po przejściu frontu nadal nie czuła się bezpieczna. Została przewieziona wózkiem ręcznym przez kilkunastoletniego Tomasza Indyka do wsi Borek. Tam przez kilka tygodni pozostawała w ukryciu.

Pytam Panią Bogumiłę o jakieś pamiątki. Może ma zdjęcia z mieleckimi Żydami.

 - Nie, nikt takich zdjęć nie robił. Niebezpiecznie było pokazywać się z Żydami.

- Czy po wojnie były jakieś antysemickie ekscesy? – pytam.

Nie, nie pamięta. Przed wojną wie, że były.

Ale i po wojnie były. Ja to wiem.

Część z ocalonych Żydów powróciła do Mielca. Jak podaje Andrzej Krempa najobszerniejsza lista sporządzona przez Gminę Żydowską zawierała 183 nazwiska. W Mielcu nie znaleźli już swojego świata. Nie było synagogi, domów modlitw, nie mieli swoich mieszkań, warsztatów. Nawet nagrobki z cmentarza zostały zabrane przez Niemców do brukowania ulic i umacniania Wisłoki. Jak to było? Często zastanawiałam się jak to było, powrócić po strasznych wojennych przeżyciach  do swojego rodzinnego miasta i zastać  …. no właśnie co  zastać? Pustkę. Nie ma budynków. Te które ocalały, albo są w ruinie, albo zajmują je polscy sąsiedzi. Nie ma jednak przede wszystkim żydowskich braci i sióstr. Po prostu NIE MA.

Żeby zrozumieć jak bolesny był upadek żydowskiego świata dla powracających ocaleńców, warto sięgnąć po książkę Mordechaja Canina „Przez ruiny i zgliszcza. Podróż po 100 zgładzonych gminach żydowskich w Polsce”. Canin tę bolesną podróż odbył tuż po wojnie.

„Tak jak trudno jest pierwszy raz przyjść na grób rodziców, tak trudno przyjechać do swojego własnego zgładzonego miasteczka” – tymi słowami Canin rozpoczyna swoją opowieść o wizycie w rodzinnym Sokołowie Podlaskim.

„ Wydaje mi się, że zgłębiłem tę czarną otchłań do samego dna. Widziałem setki wariantów Zagłady, sto żydowskich gmin, jakich było wiele, podobnych do siebie, które stanowiły fundament życia żydowskiego narodu. Tysiąc lat snuły one na polskiej ziemi opowieść o cnotach i dobrych uczynkach. Dążeniu do zbawienia i duchowości, w czasie strasznej nocy jaką przyniósł polskim Żydom hitleryzm, legenda ta odeszła w nicość wraz z dymem krematoriów, tak jak cały święty naród polskich Żydów”.

25 października 1946 roku doszło w Mielcu do zajść antyżydowskich. Wywołało je dwóch mężczyzn. Chwilę potem znaleźli sojusznika w  stróżu powiatowego PPR w Mielcu Leonie Pieszkowie. Bili spotykanych Żydów. Dołączyło do nich około 20 osób wznoszących okrzyki „Żydzi biją katolików”.

Najprawdopodobniej właśnie te zajścia spowodowały to, że liczebność osób narodowości żydowskiej w Mielcu spadła drastycznie. Według spisu powszechnego z 2002 roku w powiecie mieleckim mieszkało od 2 - 5 osób, które deklarowały narodowość żydowską. Ten scenariusz powtarzał się w całej Polsce. Wielu Żydów wyjechało po pogromie kieleckim. Ze strachu.

Czy był po wojnie w Mielcu  ktoś kto tęsknił za nimi, kto wypatrywał ich powrotu? Czy ludziom w Mielcu było to obojętne? Dręczy mnie to pytanie.

- My wspominaliśmy, nasza rodzina, my czekaliśmy – opowiada Pani Bogumiła - Wielu się bało, że wrócą. Przecież pozajmowali ich domy. Sandomierska cała była kiedyś żydowska.

W tej opowieści pojawia się jesionka.

Jesionka  staje się  dla mnie symbolem. Symbolem przyzwoitości. Przyzwoitości, której tak w życiu oczekujemy i która podczas wojny, w stosunku do Żydów, nie była jednak powszechna i tak oczywista jak u Państwa Podolskich (tak nazywali  się rodzice Pani Bogumiły). Obecnie przyjęta narracja nakazuje nam wierzyć, że było inaczej, no przecież w Yad Vaszem najwięcej jest polskich drzewek.

Płynie opowieść.

Któregoś dnia do rodziców Pani Bogumiły przychodzą Żydzi – sąsiedzi. Zostawiają na przechowanie cały wór swoich rzeczy.  Zabierają go potem, po zapłaceniu jakichś pieniędzy Niemcom – mają nadzieję, że to ich uratuje.

Zostawiają tylko jesionkę męską i zegarek – budzik.

- Ta jesionka wisiała potem całe lata u nas w szafie – wspomina Pani Bogumiła – czekała.

Pamiętam ją jak wisiała.

Wisiała, aż do momentu kiedy zjadły ją mole.

 

Helena Honig, Żydówka, która wróciła do Mielca po wojnie wspomina:

Ale na ulicy nikt ze znajomych nie odpowiadał na nasze pozdrowienia. Kiedy moja dawna nauczycielka, której byłam ulubienicą, odwróciła głowę na mój widok, miałam łzy w oczach. Listonosz, który znał mnie od dziecka, patrzył w innym kierunku. Piekarz, u którego chciałam kupić chleb, powiedział bym przyszła nocą, aby sąsiedzi nie zobaczyli, że sprzedaje chleb Żydom1

 

Pytam Panią Bogumiłę czy próbowała rozmawiać o Żydach ze swoimi uczniami.

- No tak, przecież były lektury na przykład „Medaliony”.

- Ale czy o mieleckich Żydach Pani opowiadała?

- Tak, opowiadałam.

- Można było? Nie było to niebezpieczne?

- Można było.

Rzeczywiście można było? Czy moja rozmówczyni po prostu się nie bała? Nie wiem.

- Czy pamięta Pani ostateczną likwidację cmentarza żydowskiego na ulicy Jadernych?

W latach 60 ubiegłego wieku cmentarz żydowski na ul. Jadernych w Mielcu został zrównany z ziemią, koparki wykopały szczątki, które złożono do drewnianych skrzyń. Ostatecznie spoczęły one na cmentarzu w Nowym Sączu. Na miejscu cmentarza powstała poczta i park.

- Pamiętam jak w czasie wojny Niemcy zmuszali Polaków do wyrywania macew i wywożenia ich nad Wisłokę.  Po wojnie Żydzi próbowali zwozić te macewy z powrotem.

Ostatecznej likwidacji cmentarza nie pamięta. Wiele osób w Mielcu jednak pamięta tamten fakt.

Pani Beata Michońska, mielczanka opowiada mi:

W Mielcu mieszkam od 2 roku życia. Przez 30 lat mieszkałam na ul. Obrońców Pokoju, równoległej do ul. Jadernych. Ponieważ chyba nieczęsto bywałam w przedszkolu, mój Dziadek zabierał mnie na spacery po Mielcu. Znałam tylko Mielec do torów kolejowych, czyli do rampy, jak mówił Dziadek. Pewnego dnia (teraz wiem, że był to początek lat 60), zabrał mnie Dziadek na spacer. Nie poszliśmy daleko, tylko za róg naszej ulicy. I wtedy zobaczyłam góry żółtego piachu, jakieś doły, jacyś ludzie...była też w oddali jakaś koparka (chyba). Co jednak zapamiętałam najbardziej?  Drewnianą skrzynię, stała na tym piachu. Podeszliśmy całkiem blisko...w tej skrzyni były kości, żółte, brązowe. Wtedy Dziadek powiedział - "to są ludzkie kości, kości Żydów, bo tu gdzie kopią to był kirkut”.

Jako 4 letnie dziecko nie wiedziałam co to jest Żyd, co to jest kirkut ale wiedziałam, że kości były ludzkie. To wspomnienie zostało mi na całe życie, nie lubię chodzić na pocztę, którą wybudowano na miejscu cmentarza. Ta skrzynia z kośćmi została w mojej pamięci tak wyraźna, jakbym widziała ją wczoraj.

 

 

 

Mam przygotowane pytanie do Pani Bogumiły: czy płacze Pani czasem po mieleckich Żydach?

Nie zadaję go jednak. Dlaczego? Chyba nie muszę. Chyba wiem, że tak. Jeśli ktoś wychował się w domu, gdzie latami w szafie czekała męska jesionka, płakał na pewno nie raz.

 

Co z tą pamięcią w Mielcu? Pamięcią o żydowskich sąsiadach, którzy kiedyś  żyli w tym mieście i je współtworzyli?

 

„ Czym są miejsca, które straciły pamięć? Które ludzka pamięć omija, których przestaje dotykać? I co to za pamięć marnotrawna, która buja w obłokach, zamiast opowiadać, przywoływać historie?

Miejsca, których nie otacza się troską, umierają. Dziwaczeją i dziczeją, porośnięte zielskiem zapomnienia” - pisze Monika Sznajderman w swojej znakomitej książce „Fałszerze pieprzu”.

Niepamięć to motyw przewodni książki.

Dotknęliśmy  naszych sąsiadów, z którymi tak mocno związała nas wspólna prawie tysiącletnia historia, tak ogromną niepamięcią, że staje się to wręcz niemożliwe do wyobrażenia.

Ta lektura uderza we mnie z ogromną siłą. Zmienia moje życie.  Od jej przeczytania słowo PAMIEĆ nabiera dla mnie innego znaczenia. Biorę sobie do serca imiona i nazwiska ofiar, ale również też miliony bezimiennych, których nazwisk nigdy nie poznam. Ich historie. I chcę je opowiadać.

Bo PAMIĘĆ. Pamięć staje się w moim życiu najważniejsza.

I dlatego rozmawiam z Panią Bogumiłą Gajowiec, emerytowaną i kochaną przez swoich uczniów mielecką nauczycielką, polonistką.

Ona jest Pamięcią. Spisuję to co mi powiedziała. Niech ta jej Pamięć zostanie. Na zawsze.

 

 

- Czy płaczesz czasem po  Żydach? – pytam Ewę, rocznik 1971 r. Ewa pochodzi spod Mielca, dzisiaj mieszka właśnie tutaj.

Oczy Ewy zaczynają się szklić. Nie musi odpowiadać – wiem, że tak. Wysłuchuję  kolejnej przejmującej opowieści.

Wychowałam się na filmach, w których bohaterami byli żołnierze radzieccy, na szeptanych faktach dotyczących 17 września, Katynia..... O Żydach w domu mówiło się niewiele.

Dowiedziałam się później, że była w mojej wsi bożnica, sklep Żyda, ten obok szkoły, że w lasku straszy bo tam leżą Żydzi. To ostatnie najbardziej docierało do świadomości dziecka. A i to, że przechowywał ktoś Żydów, ktoś wydał, ale kto? I że Niemcy zabili.

Po latach wyrwę z zapomnienia to, że to było małżeństwo z dwójką dzieci. Dzieci....

Jak można, zwyczajnie o tym mówić... przejść obok.... ot tak zapomnieć. Dlaczego?

Zwyczajność, problemy dnia powszedniego.

Słyszałam też i to, że Hitler zrobił dobrą robotę, bo Żydzi oszukiwali, porywali dzieci.

Może ten obraz nie pozwalał pytać o więcej?

 Stan wojenny, Papież Polak, lata 90.......czas.

Czas.... Żydzi czekali obok. Czekali na mnie. Ja czekałam na nich. Musieliśmy się w końcu spotkać.

Pierwsze zderzenie - książka Grossa. Oj jak ja się z nim nie zgadzałam. Jak ja się na niego złościłam.

 Przecież tylu nas ratowało, narażało życie.....Ulmowie, zginęła cała rodzina, w obozach ginęli Polacy i inni.

 Do pamięci dobijały się strzępy podsłuchanych rozmów; kto brał pieniądze za przewóz Wisłą, kto mordował, kto się wzbogacił, kto wydawał.

I jeszcze jedno.

Jako dziecko miałam sny.... koszmary.

„Dusiły” mnie jak ciasne pomieszczenia, w których mnie zamykały. W tych snach ukrywałam się pod ziemią. Było ciasno, czuję ten strach i lęk, pot, kiedy się zrywałam.

To tylko sen..... straszny sen. To pamiętam do dziś. Myślę z czym powiązać. Czytałam kiedyś, że ukrywający się Żydzi dusili płaczące dzieci, aby ratować pozostałych.

 

Sny Ewy. Moje lektury z ostatnich lat.  I gdzieś z tyłu głowy myśl: jak można wytrzymać ukrywanie się w jakiejś leśnej jamie czy ziemiance przez kilkanaście miesięcy, kilkadziesiąt miesięcy?

Jak mijały im te minuty, godziny, dni, miesiące? Jak?

Kryjówki… jej opis znajduje w książce Andrzeja Krempy.

Kryjówki były wyposażone w małą lampę naftową, umywalkę i wiadra na nieczystości. Jedzenie było donoszone dwa razy dziennie. Mieszkańcy kryjówek mogli się odwiedzać tylko w nocy. Pomiędzy 24.00 a 2.00.

 

A co jeśli po wyjściu z tej jamy, ziemianki, kryjówki gdzieś na leśnej drodze,  spotykali polskiego sąsiada i.. ginęli? Tylko dlatego, że komuś chodziło o majątek.

Sara Samuel, pisze o tym Andrzej Krempa, wyszła z ukrycia i chciała po prostu odzyskać swój dom, w którym pod jej nieobecność zamieszkał jeden z Polaków. Zażądała czynszu dzierżawnego i zamieszkała w swoim domu. Tego samego dnia pojawili się w domu uzbrojeni ludzie. Została zastrzelona.

 

Jak radzić sobie z tą świadomością?

Jak nie płakać?

Tak, ja płaczę nad Żydami. Często.

Czuję fantomowy ból. Jak Monika Sznajderman, która pisze o nim w „Fałszerzach pieprzu”.

„ Czuję fantomowy ból, który dopada mnie od czasu do czasu, kiedy o nich myślę”.

 

Ewa: Zawsze po drodze było mi  z książkami historycznymi. Były i te o Żydach w obozach i nic więcej.  Jeszcze nie był ten czas.  I wreszcie biografia Agaty Tuszyńskiej o Singerze. Głuchy stuk w okno przed szabasem słyszę do dziś. To jest początek, kiełkowanie tego co potem rozkwitnie. Ale jeszcze jest inny czas. Katyń, Sybiracy, Wołyń.

W domu nie pytam o Żydów. Odchodzą ci co pamiętać mogli. Niedomówienia, tajemnice. Zabierają ze sobą.

Życie się toczy. Są sprawy ważne.

Jeden z wielu wykładów, w których uczestniczę – genetyka pamięci, strachu, lęków, nieufności.

Może właśnie to jest wytłumaczenie moich dziecięcych snów? Ten strach przed ciasnymi pomieszczeniami?

I dlaczego wiążę to z Żydami? Czego w mojej rodzinie nie powiedziano? Kto wydał tych ludzi, te dzieci?

Strzelali okupanci, nie my. My przecież tacy poczciwi, przyzwoici Polacy.

I znowu czas. Jest MIASTO. Uczę się w nim, żyję. Nie jest mi znane. Poznaje inne. W moim mniemaniu lepsze i ciekawsze. Co się może dziać w Mielcu?

Sobotni spacer w ramach projektu Shalom Mielec. Jestem z moimi dziećmi. Jak niewiele wiem o tym mieście. Wychodzę z nową wiedzą, głodna na więcej. Żydzi mieleccy, tyle lat tutaj mieszkali, pracowali, żyli.  I co? I pustka. Nie ma nic.

Zdjęcie z 9 marca 1942 roku, więcej zdjęć. Kamienice, Rynek, Oni na Rynku, rozrzucone toboły… Oni w marszu do śmierci.

Chłonę, szukam, czuję, widzę inaczej.

 

Tak, doskonale rozumiem Ewę. Po przeczytaniu książki Zagłada Żydów Mieleckich, moje miasto widzę inaczej. Chodzę ulicami Starówki i widzę Żydów. Idę ulicą Sienkiewicza i przed oczami mam ten marsz z 9 marca 1942 roku. Marsz na lotnisko. Przywołuję Żydów w pamięci tam gdzie ich miejsce, na ulice Starego Mielca. Wciąż i wciąż odwiedzam cmentarze, stoję  na nich, zapalam znicz, kładę kamyk… i milczę. Płacząca gojka. Tęskniąca gojka. Czująca  pustkę gojka.

 

Ewa: Dlaczego pamiętam? Dlaczego chce pamiętać? My tacy uczciwi, tacy dobrzy, nie pamiętamy bo nas to nie dotyczy, bo to przecież inni ludzie, dzieci, historia. Jestem wściekła jak o tym myślę! Wściekła! Moja prababcia przechowywała tych Żydów. Nikt z mojej rodziny nie zginął, a przecież ktoś ich wydał, kto? I jaka jest prawda? Jaka jest prawda? Jak bardzo bolesna?  Te sny pamiętam do dzisiaj. Płaczę. Jestem tym ludziom winna Pamięć. Jestem…

 

Z Ewą i grupą mielczan przygotowujemy projekt mający na celu zadbanie o żydowskie cmentarze w Mielcu. Szykujemy się też do pierwszego wspólnego upamiętnienia rocznicy Akcji Reinhardt.

Ale jest jeszcze spora grupa ludzi, która w Mielcu pamięta o Żydach i która 3 lata temu zainicjowała projekt Shalom Mielec. To osoby ze stowarzyszenia Jarte, ludzie, którzy interesują się żywą pamięcią. Chcieli przekonać się w jakim stopniu mieszkańcy miasta są zainteresowani dawną żydowską kulturą. Zapragnęli w ten sposób upamiętnić  żydowskich mieszkańców miasta.

Za wzór posłużyły im festiwale: krakowski i warszawski. Odbywają się więc w Mielcu: projekcje filmowe, koncerty, warsztaty tańca żydowskiego, cieszące się bardzo dużą popularnością spacery po Starym Mieście. Śladami Żydów.

To cenna inicjatywa ponieważ nieczęsto się zdarza by  pomysł takiego przedsięwzięcia wyszedł od dołu, właściwie od szeregowych mieszkańców.

W Mielcu trwają też prace na kirkucie przy ulicy Jadernych. Włączył się  w nie Instytut Judaistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Trwa inwentaryzacja macew. W oparciu o pracę badawczą ma powstać wydawnictwo dotyczące kirkuta.

 

Ogromną pracę wykonał mielczanin Andrzej Krempa pisząc wspominaną już książkę Zagłada Żydów Mieleckich.

Pamięta Stanisław Wanatowicz – regionalista, ma ogromny wkład w pamięć o mieleckich Żydach. Pamiętają muzealnicy i jeszcze grupa mieszkańców. Liczna? Raczej nie.

W sieci odkrywam, że wydano w języku angielskim książkę o Mielcu. Autorka, amerykańska Żydówka miała nauczyciela, który pochodził z Mielca. W latach 90 XX wieku spotyka w Jerozolimie Moshe Borgera, jednego z ocalałych mieleckich Żydów. Moshe okazuje się być kolegą z chederu jej nauczyciela. Uznaje to za znak. Pisze książkę o żydowskim Mielcu, bo uznaje, że tę historie trzeba opowiedzieć. Według niej Mielec zajmuje szczególne miejsce na mapie Holokaustu. Trzeba mu je przywrócić. To przecież tutaj rozpoczęło się w Generalnej Guberni – ostateczne rozwiązanie.

Autorka nazywa się Rochelle G. Saidel, a książka nosi tytuł Mielec, Poland The Shtetl that became a Nazi Concentration Camp.

 

 

Jestem pewna, że gdyby jesionka przetrwała, gdyby nie zjadły jej mole, wisiałaby nadal w mieleckim mieszkaniu Pani Bogumiły.

Czekając.

Na sąsiadów.


Niestety „ tych miasteczek nie ma już”. Co z kurzem niepamięci?

Jak często jest zdmuchiwany? Przez jak wielu?

W swoim noblowskim wykładzie Olga Tokarczuk mówiła: coś co się wydarzyło, a nie zostało opowiedziane – umiera.

Trzeba więc snuć opowieści. Wciąż i wciąż. Bo Oni tu byli, mieszkali. Tez byli mielczanami. Polakami.

 

                                                                                                          Izabela Sekulska

iskabelamalecka@gmail.com

www. mayn.shtetele. mielec.pl

 

 

Dziękuję

Pani Bogumile Gajowiec za poświęcony mi czas i podróż do mieleckiego sztetla, jej synowi Bartkowi, za to, że zaprosił mnie do tej rozmowy, Ewie za osobistą opowieść, Pani Beacie Michońskiej za bolesne wspomnienie, dziękuję wszystkim moim Wspaniałym Przyjaciołom strażnikom Pamięci, bo dzięki nim wszystko się zaczęło:

Kamilowi Kmakowi, Ani Boruch, Indze Marczyńskiej, Darkowi Popieli, Adamowi Bartoszowi, Natalii Gancarz i innym, a jest Was wielu, na szczęście wielu.

Bez Was nie byłoby tego tekstu, a ja byłabym w zupełnie innym miejscu życia.

Wreszcie

dziękuję Żydom mieleckim za to, że BYLI, a teraz zagościli w mojej Pamięci i  zapełniają ją wciąż, razem budujemy tę OPOWIEŚĆ.


 

Korzystałam z książek:

Andrzej Krempa Zagłada Żydów Mieleckich,  Biblioteka Muzeum Regionalnego w Mielcu, Mielec 2013

Monika Sznajderman Fałszerze pieprzu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016

Mordechaj Canin Przez ruiny i zgliszcza. Podróż po 100 zgładzonych żydowskich gminach w Polsce Wydawnictwo Nisza we współpracy z Żydowskim Instytutem Historycznym, Warszawa 2018

 

 

 

1 Andrzej Krempa Zagłada Żydów Mieleckich strona 109


zdjęcia pochodzą z kolekcji Muzeum Fotografii Jadernówka w Mielcu oraz z kolekcji prywatnych.

Tekst Izabela Sekulska


 iskabelamalecka@gmail.com







                                                    Mielczanka, Blima Rachela Balsam











1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe ale gdyby Niemce nie rozpętały tej wojny , wiódłby sobie ten naród żywot tu spokojny.

    OdpowiedzUsuń

Twarze mieleckiego sztetla: Listy do Pelusi. Rodzina Lichtigów

  Zdjęcie pocztówki pochodzi ze strony United States Holocaust Memorial Museum  - Mel Lichtig Papers Czytanie cudzych listów jest   jak podg...