Spacer
jakich odbywała wiele. I nagle ten dom, tak podobny do tamtego z przeszłości,
który tak bardzo zapisał się w jej pamięci. Czas powojenny i jej zimowa
wędrówka. Tamta wędrówka nie była spacerem jakich wiele. Miała cel.
Wieś… koniecznie chciała do niej dotrzeć.
Wiedziała, że jest tam cmentarz. Nigdy na nim nie była. Żydowski cmentarz. Tam
spoczywali jej pradziadkowie. To tyle co zostało jej… w spadku po jej
żydowskiej tożsamości. Macewy. O ile jeszcze były… o ile nie wybrukowano nimi
ulic.
Bo NIKOGO już nie było. Była jedyną
ocalałą z rodziny. Ona .. Miriam. Dzisiaj po prostu Maria.
Dzisiaj z polskim nazwiskiem, tym
które pozwoliło jej na przetrwanie wojny. Ono i para dobrych Polaków.
Dzień był wyjątkowy. Jeden z tych pięknych
dni, kiedy natura koiła. Droga wydawała się prowadzić do nieskończoności.
Słońce pojawiało się i znikało zmieniając barwy nieba i krajobrazu. Szła i
myślała, że są takie miejsca na świecie, miejsca gdzie jeden dom oddalony jest
od drugiego o kilka kilometrów, a czas
biegnie tam dużo wolniej. Świat jakby się tu zatrzymał i wcale nie chciał
ruszyć do przodu. Zupełnie nie miał takiej potrzeby.
Zobaczyła
dom. Ktoś pewnie powiedziałby, że ruinę, nie dom. Dla niej jednak takie domy
nigdy nie były ruinami. Dawała im życie tworząc opowieść. Przecież każdy dom
miał swoją historię. Bez względu na to jak wyglądał.
Weszła na podwórko. Dość nieśmiało. Najpierw zobaczyła stare metalowe wiadro.
Zniekształcone czasem i rdzą. Była w nim woda. Zamarznięta. Ktoś kiedyś tym
wiadrem czerpał wodę ze studni. Wodę do mycia, na herbatę, na zupę – wodę do
życia.
Potem była studnia. Betonowy krąg
przykryty drewnianą klapą. Zielono – brązową, bo wilgoć dawała szansę na życie
dla mchu. Wydobyła z pamięci dźwięk łańcucha spuszczanego wraz z wiadrem
w głąb studni . Uśmiechnęła się. Dokładnie taka studnia stała na podwórku domu
babci.
Drzwi do domu miały kolor orzechowy i zapraszały. Były uchylone. Jak mogłaby
nie wejść? Nad drzwiami pięły się gałęzie jakiejś rośliny. Winogrona,
dzikie wino? Nie potrafiła odgadnąć. Weszła. Drzwi otwierały się z trudem.
Najpierw zobaczyła wielką drewnianą szafę. I niebieską sień. Sień – tak mówiła
babcia. Nie przedpokój, a właśnie sień.
Sporo gruzu znajdowało się w tej
sieni.
Stał też tam brązowy mebel, coś w
rodzaju kredensu. Okna zasnute były pajęczyną. Kuchnia.. ach ta kuchnia.
Kaflowy piec w kolorze orzechowym. Wróciły wspomnienia zimowych szabasowych
wieczorów u babci, kiedy stawiała taboret przy piecu, opierała się o piec
plecami.
Orzechowa, przepiękna ławka z oparciem stała
na środku kuchni. Na piecu leżała brązowa, skórzana walizka. Ktoś nie zdążył
wyjechać?
Nie miała odwagi zajrzeć do środka.
Biały kredens. Drzwiczki,
szyby, mnóstwo szufladek. Co kryły kiedyś te szuflady? Sztućce, rodzinne
pamiątki? Niebieskie ściany w kuchni.
Najbardziej rozczulił ją drewniany karnisz. Zupełnie taki jak ten, który
widywała w domu babci. Wspomnienia. Przeszłość. Jej żydowska przeszłość.
***
Wiosna
przyszła mimo wojny. Wystrzeliła nagle
kolorami i zapachami. Bezczelna w tej swojej zachłanności i gotowości do
zmieniania krajobrazu. Pomimo wojny. Wiosna ma to do siebie, że przychodzi. Bez
względu na wszystko. Taki jest porządek świata.
Laura myślała o tym nabierając wodę
ze studni.
Potrafiła cieszyć się tą wiosną,
pomimo tego, że lękiem napawała ją wojna, z frontu dawno nie było żadnych
wieści. Nie wiedziała co dzieje się z jej mężem Tadeuszem, nie wiedziała co
dzieje się z Władkiem, jej bratem.
W domu została jedynie jej matka.
Jej żydowska matka. W okolicach Rzepiennika Strzyżewskiego, wsi między Tarnowem
a Bobową mieszkało kilkuset Żydów. W
Rzepienniku była bożnica i był cmentarz żydowski, w lesie na zboczu wzgórza.
Jej matka, kiedyś Sara, a po chrzcie
po prostu Helena, miała polskiego męża. To pozwalało im jakoś trwać w tych złych
czasach. Bo w Rzepienniku nie było już Żydów. Wszyscy, którzy byli, „mieszkali”
już w lesie. Któregoś dnia zostali tam zabrani, by nigdy już nie wrócić. Laurze
i jej matce cudem udało się uniknąć śmierci. Może zawdzięczały to temu, że
mieszkały z dala od innych, a może miały po prostu dużo szczęścia i dobrych
sąsiadów, którzy nie rozpowiadali o ich żydowskich korzeniach. I tacy sąsiedzi
się zdarzali.
Laura dostała mało żydowskie imię, ze względu
na polskiego ojca. Imię pochodzenia
łacińskiego oznaczało laur, wawrzyn.
Jej ojciec zmarł jeszcze przed wojną,
tuż po jej ślubie z Tadeuszem.
Ochrzczona matka dalej w piątki
zapalała szabasowe świece. Mimo chrztu próbowała podtrzymać swoją żydowską
tożsamość. W czasie wojny robiła to w ukryciu, ale z jeszcze większą
gorliwością. „Shabbat shalom” słyszała Laura
co piątek po zachodzie słońca.
Laura.
Laura była jedną z najpiękniejszych dziewczyn we wsi. Wysoka i smukła, o
pociągłej twarzy. Duże, ciemne i oczy, w których było dużo smutku, jakby były
przepowiednią, kruczoczarne długie, kręcone włosy. Nic dziwnego, że Tadeusz
zakochał się w niej tak bardzo.
Laura też trwała w przekonaniu, że się
zakochała, chociaż początkowo nie była pewna tego uczucia. Była młoda, nie
miała doświadczenia z mężczyznami. Nie miała pewności czy to ten – jedyny na
całe życie. Matka jednak powiedziała:
spójrz jak on cię bardzo kocha, to dobry człowiek, dobry gospodarz. Matka po
prostu wiedziała, że polski mąż może ochronić jej córkę. Laura miała w sobie
dużo sympatii do Tadeusza, był dobrym i przystojnym mężczyzną. To wydawało się
wystarczać.
Wyszła więc za mąż. Przeprowadziła się do
Tadeusza, a po śmierci ojca dołączyła do nich jej matka.
Gospodarka pozwalała im przeżyć, chociaż czasy były niełatwe.
Polska po wielu latach zaborów, po bolesnej wojnie, dźwigała się ku nowej
niepodległej rzeczywistości.
A potem przyszła kolejna wojna i
wszystko się zmieniło. Tadeusz poszedł na wojnę.
Laura musiała sobie jakoś radzić.
Z pomocą matki zajmowała się gospodarką,
zwierzętami. Robiły co mogły by jakoś dalej można było żyć, przeżyć, mieć co jeść.
I czekały na powrót Tadeusza i Władka.
***
To
był dzień jak każdy inny, taki którego Laura nastawiała się na przetrwanie i
niczego innego nie oczekiwała. Wojenny czas niósł ze sobą właśnie to – gotowość
jedynie na przetrwanie. Wszystko inne poszło w zapomnienie. Nie można było
marzyć, nie można było robić żadnych planów – jedynie walka o przetrwanie była
sensem. Sensem każdego dnia.
U jego początku pojawiało się
pytanie: przeżyję kolejny dzień czy go nie przeżyję? Co się wydarzy? Czy będą
jakieś wieści z frontu?
Niełatwo się żyje bez przyszłości.
Trzeba mieć w sobie sporo siły.
To był
właśnie taki dzień. Dzień przetrwania, ale letni i piękny, jakby wojna była
daleko. Może i była daleko, chociaż w lesie przecież byli partyzanci, całkiem
obok… Słyszała o nich.
Dla Laury realnie była jednak
daleko. Każdego dnia wstawała do swoich zajęć.
Bała się nadchodzącego dnia, nie słyszała jednak odgłosów wojny, nie
było w pobliżu miasta, gdzie byłyby łapanki. W myślach wojna była blisko - Tadeusz i jej brat byli przecież na
froncie, a ona wciąż wyczekiwała wieści. Wyobrażała sobie jak wygląda ich
życie.
Sprzątała podwórko, kiedy nagle
pojawili się oni. Partyzanci. Słyszała, że gdzieś tam w lesie są, ale ich nigdy
nie widziała. Aż do tego dnia.
Było ich czterech. Jeden z nich podszedł do Laury. Zobaczyła bardzo
przystojnego mężczyznę. Tak pięknego jakiego nigdy jeszcze nie widziała. Jasne
włosy, oczy błękitne tak jak błękitne tego dnia było letnie niebo.
Pomyślała nawet: niemożliwe być tak
pięknym.
- Dzień dobry – powiedział.
Ich spojrzenia połączyły się na
długą chwilę… Poczuła .. poczuła coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Magnetyczną
siłę przyciągania.
Przez chwilę obydwoje zamilkli,
wpatrując się w siebie. Jakby nagle po długim czasie szukania, wreszcie się
odnaleźli. Tak wtedy pomyślała, i zaraz potem, że nie wolno jej tak myśleć, ma
przecież męża.
- Jestem dowódcą partyzanckiego
oddziału, a tobie nie wolno powiedzieć nikomu, że tu byliśmy. Zapamiętaj to
dobrze – powiedział wreszcie. Miał bardzo głęboki, piękny głos. Zniewalający.
- Rozumiem – odpowiedziała nie bez
strachu. Nie wiedziała czego może się spodziewać po tych ludziach. Dużo
słyszała o partyzantach, nie zawsze były to dobre wiadomości. Czasem potrafili
być okrutni dla miejscowej ludności. Często wynosili z domów cały zapas
jedzenia, tłumacząc to wyższym celem – walką o wolność. O Polskę.
- Potrzebujemy jedzenia, wyczerpały
się nam wszystkie zapasy. Musicie nam pomóc.
- Ale my sami niewiele mamy.
- Musicie się tym podzielić.
Spojrzała z przerażeniem, bo
przecież ledwie wiązały koniec z końcem.
- Zaprowadź mnie do swojej spiżarni.
Skinęła głową w stronę domu.
- Proszę iść za mną – powiedziała.
Otworzyła orzechowe drzwi i zaprowadziła ich do
kuchni. Jej błękitnej kuchni. Na kaflowym
piecu gotowała się zupa.
On i jego towarzysze usiedli na
brązowej ławie, przy stole.
- Może poczęstujesz nas tą zupą? –
zapytał.
Pokiwała głową i sięgnęła do
kredensu. Rozłożyła na stole talerze. Obok
położyła łyżki z jej ślubnej zastawy.
Czuła na sobie jego wzrok.
Postawiła na stole garnek z zupą i
zaczęła ją powoli nalewać. Potem stała oparta o piec i obserwowała jak jedzą.
Dowódca co chwilę podnosił głowę
znad talerza i patrzył na nią. Przeciągle i długo. Peszyło ją to spojrzenie,
nerwowo poprawiała kosmyk czarnych włosów opadający na policzek, ale nie
potrafiła oderwać od niego wzroku. Spojrzenie za spojrzenie. Dar za dar. Takie
spojrzenia to dary. Nie wszystkim się zdarzają.
Kiedy on pochylał głowę nad talerzem, ona
patrzyła jak je. I rodziła się w niej nagła i niespodziewana czułość dla tego
nieznajomego mężczyzny. Ze strachem myślała o tym co czuje, przecież nie wolno
jej było tak czuć. To nie było w porządku w stosunku do jej męża. A czy do
samej siebie w porządku? Czy ona, Laura mogła sobie pozwalać na takie emocje?
Nie wiedziała. To nie był czas na szukanie odpowiedzi. Ten czas przyszedł
potem.
Kiedy zjedli, nalała im do kubków
mleka. Pili zachłannie. Pomyślała: chyba do końca świata mogłabym patrzeć na
niego.
I znowu niepokój myśli… co się ze
mną dzieje? – pojawiało się pytanie.
A potem zaprowadziła ich do
spiżarni. Pakowali do worków jedzenie. Nie potrafiła protestować. Wiedziała, że
to na nic, i tak zabiorą ile będą
chcieli. Poza tym chyba nie potrafiłaby już odmówić właśnie jemu.
Popatrzył na nią, podał jej rękę,
długo przytrzymując jej dłoń w swojej dłoni. Poczuła ciepło, poczuła dreszcz
przechodzący przez całe ciało.
- Wrócę… wrócimy tu – powiedział.
Jej uczucie zaskoczyło ją samą.
Poczuła radość, że go jeszcze zobaczy. Kiedyś.
Tej nocy bardzo długo nie mogła
zasnąć. Miała przed oczami jego jasną
twarz i błękitne oczy. Słyszała głos.
Powtarzała każde zdanie, które wypowiedział, w pamięci szukała każdego gestu.
Czuła ciepło jego dłoni. Na nowo przeżywała wszystkie swoje emocje. W myślach
miała tylko to. To spotkanie. Nie rozumiała tego uczucia. Nigdy wcześniej
niczego takiego nie czuła. Nie do Tadeusza. Nie potrafiła nadać temu kształtu,
zdefiniować, odpowiedzieć sobie na pytanie co czuje. Czym był ten zachwyt, te
nagłe niespodziewane dla niej samej emocje i do czego miało ją to doprowadzić.
Dni
mijały. On nie wracał, a ona ku swojemu przerażeniu coraz bardziej tęskniła i
miała go cały czas w swoich myślach.
Bała się swoich uczuć. Bywały momenty, że odsuwała je od siebie, starała się
nie dopuścić do siebie tego co czuje. Ale „to” zwykle zwyciężało.
Tamtego dnia
zajmowała się pieleniem w przydomowym ogródku. Była sama. Matka odpoczywała w
domu.
Koszula zsunęła jej się ramienia, opalonego letnim słońcem, czyniąc
je .. odkrytym na spojrzenie. I to spojrzenie poczuła na sobie. Podniosła
głowę. Stał tuż obok. On. Dowódca.
Patrzył nic nie mówiąc, wzrok biegł
od jej twarzy po nagie ramię. Tam i z powrotem. W spojrzeniu zobaczyła…
zachwyt. Bez granic.
Próbowała poprawić koszulę, ale ta
wciąż się zsuwała.
- Dzień dobry – powiedział – nie
obawiaj się – nie przyszedłem po jedzenie. Jeszcze je mamy. Przyszedłem tu… bo
chciałem zobaczyć ciebie.
Spojrzała zdumiona śmiałością
wyznania.
- Mnie? – spytała cicho – dlaczego?
Patrzył. Nic nie mówił. Długo nic
nie mówił.
- Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? Nie
poczułaś tego kiedy się zobaczyliśmy po raz pierwszy? – spytał.
Spuściła wzrok i milczała. Co
miałaby powiedzieć temu obcemu mężczyźnie: że nie było dnia od ich spotkania
kiedy by nie myślała o nim?
- Mam na imię Wawrzyniec, a ty?
Wawrzyniec – pomyślała – moje imię
oznacza właśnie „laur, wawrzyn”. Czy to jest jakiś znak? Znak dla mnie?
- Laura – odpowiedziała.
- Muszę już iść, nie mogę dłużej
zostać, chciałem cię po prostu zobaczyć. Jesteś piękna. Chciałabym móc na
ciebie patrzeć bez końca.
Chciała zagłuszyć w sobie to co
usłyszała, nie wolno było jej słyszeć czegoś takiego od kogoś kto nie był jej
mężem.
Wziął jej dłoń w swoją i dotknął
swojego policzka. Poczuła jego miękkość, choć kryła się ona pod zarostem. Był
miękki i ciepły. Bliski. Tak bardzo bliski.
- Do zobaczenia – powiedział.
„ Do zobaczenia” – powiedział
głębokim głosem, który pozostał jej w pamięci. Odtwarzała go każdego wieczora.
I tęskniła. Nigdy tak nie tęskniła
za Tadeuszem.
Codzienność
zamieniła się w wyczekiwanie, tęsknotę,
która stała się fizycznym bólem. Nie
rozumiała tych uczuć do nieznanego przecież mężczyzny. Czy w życiu zdarzały się
takie rzeczy? Dotychczas czytała o nich tylko w książkach, albo słyszała w
opowieściach matki. Powtarzało się w nich hebrajskie słowo „baszert” –
przeznaczony.
„ Tak to jest Lauro w życiu… czasem
ludzie są ze sobą tylko z powodu sziduch.. swatania.. i żyją dobrze, w
przyjaźni i czułości, zgodnie. Rodzą się im dzieci, ale są tacy którym przydarza się baszert
przeznaczony… są jak dwie połówki i los sprawia, że się odnajdują. Ci są
prawdziwymi szczęściarzami. Bo w życiu każdy powinien trafić na swojego
baszert. Bo miłość jest w życiu najważniejsza. Sedno tkwi w tym, żeby nie
przegapić swojego baszert, żeby go rozpoznać. Nie ominąć, wziąć za rękę i iść
dalej razem. Nie bać się. Zaryzykować. Źle
jest przegapić swojego baszert. Ludzie jednak często to robią i nigdy nie są
szczęśliwi tak do końca” – mówiła matka.
Czy on jest mi baszert? – myślała
Laura w bezsenne noce. Przecież jest Tadeusz, ale on był raczej efektem
sziduch… Matka tak ją przekonywała…że będzie dobrym mężem, a ona w to
uwierzyła. Bardzo chciała uwierzyć.
Lato
powoli mijało, a Wawrzyniec się nie pokazywał. Więc czy naprawdę był baszert? A
może ją przegapił? Ominął.
I nagle… niespodziewanie któregoś
dnia ktoś zapukał do orzechowych drzwi jej domu. Wszedł. On Wawrzyniec. Ten o
którym myślała przez ostatni miesiąc. Każdego dnia i każdej nocy.
Była w domu sama.
- Powiedziałem „do zobaczenia” – myślałem,
że to będzie szybciej. Przepraszam cię… nie mogłem. Byłem ranny. Dość długo to
trwało, zanim doszedłem do siebie.
„ Ranny” – pomyślała z przerażeniem
i zdumiona swoją śmiałością podeszła do niego i mocno wtuliła się w jego pierś.
Pogłaskał ją po głowie z dużą czułością.
Była przerażona swoją reakcją,
wiedziała, że to nie powinno się zdarzyć, że jej nie wolno, ale zrobiła to.
Głaskał ją i głaskał, po czym uniósł
jej głowę i zbliżył swoje usta do jej ust. Pocałunek był długi. Czuły. Nigdy
nie doświadczyła tego z Tadeuszem.
„ Jest moim baszert” – pomyślała
Laura z pewnością, która znowu zrodziła w niej lęk.
Przytulił ją tak mocno jak nigdy to
nie zdarzało się jej mężowi. Trwali w tym przytuleniu i trwali.
- Chodź – powiedziała – ugotowałam
właśnie zupę. Jestem sama. Matka jest u sąsiadów. Mają tam pogrzeb. Nie będzie
jej chwilę.
Usiadł na brązowej ławie i spoglądał
na to jak się krząta przy piecu, spoglądał z uśmiechem na ustach.
- Marzyłem o tym, żeby zobaczyć cię
przy tym piecu – powiedział – marzyłem o tym by zobaczyć jak nalewasz zupę, jak
nalewasz mleko. Jaka jesteś w swojej codzienności. Jest w tobie taka subtelność i kobiecość.
Jesteś piękna.
Uśmiechnęła się podając mu zupę i
dotykając jego dłoni. Nieśmiało.
Patrzyła potem jak je i czuła, że chciałaby
żeby tak wyglądała jej codzienność. Z nim w tej kuchni, z nim przy codziennych
obowiązkach, z nim w nocy.
Noc… myśli wybiegły tak daleko, jak
wiedziała, że wybiec nie powinny. Nie wolno jej było.
Ale tak, zaczęła myśleć również i o
tym. O Wawrzyńcu u jej boku, w jej łóżku.
Jej ? – pomyślała – przecież to jest
małżeńskie łóżko jej i Tadeusza. Zaczęła więc wyobrażać sobie, że mają swój
dom, swoje życie, swoje łóżko. Ona i on w nim. On zaczyna ją całować, powoli,
delikatnie. Jak nikt nigdy dotąd. Nie spieszy się, jak zdarzało się to jej
mężowi. Wszystko robi powoli, ze starannością, rozpina guziki jej koszuli,
delikatnie zsuwa ją z jej ramion.
- O czym myślisz? – zapytał
Wawrzyniec.
Uśmiechnęła się, przecież nie mogła
mu tego powiedzieć.
Kończył jeść zupę, wstał podając jej
talerz. Odłożyła go. Przyciągnął ją do siebie i przywarł do niej całym ciałem.
Poczuła drżenie swoje i jego. Całował ją po włosach, po karku, po policzkach,
aż dotarł do ust. Zatracili się w tym grzesznym pocałunku. Bo tak myślała
Laura, wszystko co się zdarza jest takie grzeszne i nie powinno było się
zdarzyć. Nie potrafiła jednak tego
odrzucić. Czuła baszert, a temu człowiek nie powinien się opierać. Przecież tak
mówiła jej żydowska matka.
- Lauro, mam do ciebie prośbę. Czy
możesz dać mi swoje zdjęcie? – zapytał.
Podeszła do kredensu i z szuflady
wyjęła zdjęcie. Stała w odświętnym
stroju, na tle kwitnącej jabłoni i uśmiechała się delikatnie.
- Piękne – powiedział, dotknął
zdjęcia ustami i schował do kieszeni.
- Musze już iść, ale chcę cię
zobaczyć znowu. Moje wizyty jednak w ciągu dnia nie są bezpieczne. Lauro czy
jesteś w stanie spotkać się ze mną? Jeśli oczywiście będę mógł przyjść. Za dwa
dni, po zachodzie słońca, przy tym starym drzewie, tam gdzie kapliczka.
- Dobrze – przyjdę – odpowiedziała
zdecydowanie. Zaskoczona tym swoim zdecydowaniem.
Stanęła w drzwiach domu i patrzyła
jak odchodzi szybkim krokiem w kierunku lasu. Starała się zapisać w pamięci
każdy element jego sylwetki, każdy ruch.
Następne dwa dni były niczym więcej niż
oczekiwaniem na spotkanie.
Wieczorem powiedziała matce, że
czuje się bardzo niespokojna, przepełniona lękiem i musi wyjść, żeby trochę się
przejść. Matka protestowała, bo słońce już zachodziło, ale Laura była
nieubłagana.
Wyszła. Szła w stronę kapliczki
drżąc. Nie była pewna, czy Wawrzyniec przyjdzie, powiedział przecież, że
przyjdzie jeśli będzie mógł.
Słońce schowało się za horyzontem
kiedy doszła na miejsce. Było bardzo ciepło, zapachy lata odurzały.
Ujrzała go stojącego pod drzewem,
uśmiechnęła się całą sobą i natychmiast przywarli do siebie.
- Kochana – szeptał.
- Nie, nie możesz tak mówić –
wyrwała się z jego ramion – to co robimy nie jest dobre. Jestem mężatką.
Przygarnął ją znowu do siebie.
- Ciiii … wiem, wiem kochana, wiem,
ale to jest silniejsze ode mnie, a ty przecież czujesz to samo. Przecież
czujesz, powiedz? – zapytał.
- Tak, tak – wyszeptała i zaczęła
całować go po oczach, po twarzy, przytuliła się do policzka, znowu poczuła tę
miękkość przebijającą przez szorstkość zarostu. Pachniał lasem.
- Co dalej z tym zrobimy? Co
zrobimy? – zapytała.
- Nie martw się, będę przychodził
tak często jak będę mógł, obiecuję.
Potem opowiadał jej o sobie. O tym
skąd jest, co robił wcześniej, jak jest w partyzantce. Ona opowiedziała mu o
swoim życiu, tym przed wojną i tym teraz. Zrozumiała, że od dzisiaj będzie się
martwić o niego, przez to jego partyzanckie życie. Ono przecież było
balansowaniem na krawędzi życia i śmierci.
Rozstali się niechętnie, obiecując
sobie spotkanie za cztery dni.
Doszło do niego wcześniej. Zupełnie niespodziewanie. Lato
chyliło się co prawda ku końcu, ale wciąż było bardzo, bardzo gorąco. Zmęczona
całodzienną pracą, Laura poszła nad rzekę. Woda zapraszała. Rozglądnęła się
uważnie, czy nie ma nikogo w pobliżu, zsunęła
z siebie sukienkę. Weszła do rzeki, zanurzyła się… po chwili wstała i
zaczęła powoli myć swoje ciało. Poczuła na sobie wzrok. Podniosła głowę.
Wawrzyniec stał na brzegu, trwając w zdumieniu. Zaczął rozpinać guziki swojego
munduru i po chwili był już przy niej. Objął je delikatnie, pocałował w usta,
po czym zaczął całować ja po szyi, a po chwili usta powędrowały w kierunku
piersi.
Zadrżała. I znowu to poczucie, że
coś takiego czuje po raz pierwszy.
Sprzeczność uczuć. Chciała, nie
chciała uciekać. Chciała uciekać, bo Tadeusz, chciała zostać z Wawrzyńcem na
zawsze. Wziął ją za rękę. Wyprowadził z rzeki i poprowadził do zagajnika. Tam
kochali się po raz pierwszy. Nie ostatni. Wydawało im się, że nie mają
świadków. Że tylko las jest świadkiem ich szczęścia.
Laura
walczyła z tym co działo się w jej duszy, sercu. Z radością i poczuciem grzechu. To nie było
łatwe.
Nie mogła jednak oprzeć się
Wawrzyńcowi, jej przeznaczeniu. Kochała go coraz mocniej.
Spotykali się tak często jak to było
możliwe, a było to coraz trudniejsze, bo nadeszła jesień, a potem zima. I znowu
wiosna….
Wiosną wszystko stawało się
łatwiejsze, natura sprzyjała kochankom.
Aż do tamtego dnia. Dnia kiedy było
już po wojnie. Tadeusz nie wrócił, pomimo końca wojny. Nie miała żadnych
wiadomości.
Laura krzątała się na podwórku.
I zobaczyła go. Zobaczyła jak szedł
stawiając ciężko nogę za nogą. Jej mąż Tadeusz. Kiedy podszedł bliżej
zobaczyła, że wygląda jakby się postarzał o dziesięć lat.
Przytulił ją mocno. Pocałował, a ona
nie poczuła niczego co czuła przy Wawrzyńcu. Była chłodna i niedostępna, co on
od razu wyczuł.
- Lauro, nie cieszysz się, że
jestem? – zapytał zdziwiony.
- Jestem zaskoczona. Tak długi czas
nie miałam wieści o tobie.
- Byłem w Berlinie. Walczyłem. Długo
wracałem. To niełatwe teraz.
Od
kiedy wrócił Tadeusz spotkała się z Wawrzyńcem tylko raz. Było to spotkanie
pełne bólu.
Powiedziała mu, że już spotykać się
nie mogą, że to zbyt niebezpieczne. Wawrzyniec nie mógł się z tym pogodzić, ale
była zdecydowana. Wiedziała, że teraz wszystko musi się zmienić. Pożegnała się
z nim, a łzy płynęły po jej policzkach i nie mogła tego opanować. Myślała, że
widzi go po raz ostatni.
Nie był to jednak ostatni raz.
Któregoś
dnia Tadeusz wrócił z karczmy. Stała przy kuchni i szykowała mu kolację. Był
pijany. Podszedł do niej, szarpnął za ramię. Popatrzył z nienawiścią.
- Myślałaś, że się nie dowiem?
Myślałaś, że jesteś bezkarna? Myślałaś, że nikt nie wie? Że nikt was nigdy nie
widział. Myliłaś się. Jesteś dziwką, wiesz o tym? Dziwko!
Uderzył ją w twarz. Zabolało.
Przewróciła się. Znowu chwycił ją za ramię, szarpnął i podniósł z podłogi.
Twarz wykrzywiała mu złość. Złość jakiej nigdy wcześniej Laura nie widziała.
- Jesteś moja, zapamiętaj! Moja i
niczyja inna nie będziesz. Wyjedziemy stąd daleko, jak tylko pozałatwiam swoje sprawy.
Nigdy go nie zobaczysz. O ile on w ogóle
przeżyje. Bo zrobię wszystko, by jak najszybciej trafił do więzienia. Jest
wrogiem Polski.
Tego lata
zmarła jej żydowska matka. Zgodnie ze swoją wolą została pochowana na żydowskim
cmentarzu w Rzepienniku. To było możliwe, chociaż był przechrzczona. Nie było
już we wsi ani jednego religijnego Żyda, który protestowałby. Kiedy mogła,
Laura chodziła tam kłaść kamyk. Czuła, że tak chciała być matka, że w głębi
duszy nigdy nie wyrzekła się swojej żydowskiej wiary.
Tadeusz zrobił co powiedział. Załatwił wyjazd, załatwił sobie pracę w
mieście na Dolnym Śląsku. Miał tam zostać sekretarzem partii. Brak
wykształcenia nie przeszkadzał. To były właśnie takie czasy.
Gdzie mógł, zwłaszcza w karczmie
mówił o dacie ich wyjazdu. Chciał by ta wiadomość dotarła do dowódcy
partyzantów, którzy gdzieś wciąż byli w lesie. By go to bolało. Żeby cierpiał.
Któregoś dnia kazał jej się pakować. Połykając
łzy Laura pakowała swoje nieliczne rzeczy do skórzanej walizki.
Mieli wyjechać nazajutrz. Walizka
leżała niedomknięta w kuchni, na wygaszonym kaflowym piecu.
Tadeusz myślał, że wyjazd sprawi, że
uczucie jego żony do dowódcy partyzantów minie.
Laura szykowała się do snu, kiedy
nagle ktoś wtargnął do ich domu. Nie zdążyła jeszcze zamknąć drzwi.
Zobaczyła Wawrzyńca. Spojrzała
zdumiona. W ręku miał broń.
- Weź tę walizkę i chodź ze mną –
powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu – nie możesz wyjechać.
Wtedy z izby obok wyszedł Tadeusz
również z bronią w ręku.
Wszystko stało się nagle, w mgnieniu
oka. Broń z jednej i drugiej strony wypaliła.
Zanim wypaliła, Laura ruszyła w stronę
Wawrzyńca. Wtedy dosięgnęła ją śmierć. Z najmniej spodziewanej strony.
Bo kula przeznaczona dla Tadeusza
stała się jej przeznaczeniem.
***
Tamtego
dnia, po wojnie kiedy wędrowała na cmentarz,
Maria po wizycie w zrujnowanym domu, weszła do domu ludzi najbliżej
mieszkających. Dom nie dawał jej
spokoju. Walizka na piecu była zapowiedzią historii. Mogła ją sobie
dopowiedzieć sama, ale miała przeczucie, że może dowiedzieć się chociaż
fragmentu prawdy o mieszkańcach domu.
Ludzie z sąsiedztwa opowiedzieli jej historię
dziewczyny. Dziewczyna miała na imię Laura.
Opowiedzieli jej jak zginęła. Szczegółów nie znali. Wiedzieli tylko
tyle, że miała romans z dowódcą partyzantów. Wiedzieli, że zginęła w
strzelaninie. Kto ją zabił? Kochanek czy zazdrosny mąż? Tego nie wiedzieli. Ale
po wsi krążyły już legendy. Takie historie często stają się legendami.
Na wsi mówiono, że dosięgła ją kula
kochanka. Aż tak nie mógł pogodzić się z jej wyjazdem? Takie pogłoski krążyły
po wsi.
Tamtej nocy Maria wyśniła historię
Laury i Wawrzyńca. Spotkanie po spotkaniu. Spojrzenie po spojrzeniu. Dotyk po
dotyku. Pocałunek po pocałunku. Zbliżenie po zbliżeniu. Słowo po słowie. Aż do
śmierci Laury. Wyśniła ich twarze, chociaż ludzie ze wsi nie opisali ich.
Już wiedziała co oznaczała porzucona
walizka na kaflowym piecu.
Laura i Wawrzyniec zostali z nią na
zawsze. Wiedziała, że kiedyś o nich napisze.
Wracała
jeszcze na cmentarz w Rzepienniku Strzyżewskim. Tam kładła Laurze kamyk, choć
nie wiedziała, czy tam jest pochowana. Ale mogła być, była przecież wedle
żydowskiego prawa Żydówką.
Kiedy
zobaczyła ten dom, tak podobny do domu Laury, który widziała wiele lat
wcześniej, zrozumiała, że nadszedł czas by historia została opowiedziana.
Zaczęła ją spisywać następnego dnia. Wiedziała, że musi to zrobić.
Nieopowiedziane historie nawet jeśli stają się legendami, prędzej czy później
mogą stać się zapomniane, a niektóre historie nie powinny takimi zostać. I ich bohaterowie nie powinni pozostać w
zapomnieniu. Ludziom należy się pamięć, zwłaszcza tym, którzy potrafili mocno
kochać i umrzeć z miłości.
Mogiła zbiorowa 364 Żydów w Lesie Dąbry, Rzepiennik Strzyżewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz