Archiwum bloga

niedziela, 14 sierpnia 2022

Laura










 


Spacer jakich odbywała wiele. I nagle ten dom, tak podobny do tamtego z przeszłości, który tak bardzo zapisał się w jej pamięci. Czas powojenny i jej zimowa wędrówka. Tamta wędrówka nie była spacerem jakich wiele. Miała cel.

 Wieś… koniecznie chciała do niej dotrzeć. Wiedziała, że jest tam cmentarz. Nigdy na nim nie była. Żydowski cmentarz. Tam spoczywali  jej pradziadkowie. To tyle co zostało jej… w spadku po jej żydowskiej tożsamości. Macewy. O ile jeszcze były… o ile nie wybrukowano nimi ulic.

Bo NIKOGO już nie było. Była jedyną ocalałą z rodziny. Ona .. Miriam. Dzisiaj po prostu Maria.

Dzisiaj z polskim nazwiskiem, tym które pozwoliło jej na przetrwanie wojny. Ono i para dobrych Polaków.

Dzień był wyjątkowy. Jeden z tych pięknych dni, kiedy natura koiła. Droga wydawała się prowadzić do nieskończoności. Słońce pojawiało się i znikało zmieniając barwy nieba i krajobrazu. Szła i myślała, że są takie miejsca na świecie, miejsca gdzie jeden dom oddalony jest od drugiego  o kilka kilometrów, a czas biegnie tam dużo wolniej. Świat jakby się tu zatrzymał i wcale nie chciał ruszyć do przodu. Zupełnie nie miał takiej potrzeby.

 

Zobaczyła dom. Ktoś pewnie powiedziałby, że ruinę, nie dom. Dla niej jednak takie domy nigdy nie były ruinami. Dawała im życie tworząc opowieść. Przecież każdy dom miał swoją historię. Bez względu na to jak wyglądał.

                Weszła na podwórko. Dość nieśmiało. Najpierw zobaczyła stare metalowe wiadro. Zniekształcone czasem i rdzą. Była w nim woda. Zamarznięta. Ktoś kiedyś tym wiadrem czerpał wodę ze studni. Wodę do mycia, na herbatę, na zupę – wodę do życia.

Potem była studnia. Betonowy krąg przykryty drewnianą klapą. Zielono – brązową, bo wilgoć dawała szansę na życie dla mchu. Wydobyła z pamięci dźwięk  łańcucha spuszczanego wraz z wiadrem w głąb studni . Uśmiechnęła się. Dokładnie taka studnia stała na podwórku domu babci.

                Drzwi do domu miały kolor orzechowy i zapraszały. Były uchylone. Jak mogłaby nie wejść? Nad  drzwiami pięły się gałęzie jakiejś rośliny. Winogrona, dzikie wino? Nie potrafiła odgadnąć. Weszła. Drzwi otwierały się z trudem. Najpierw zobaczyła wielką drewnianą szafę. I niebieską sień. Sień – tak mówiła babcia. Nie przedpokój, a właśnie sień.

 

Sporo gruzu znajdowało się w tej sieni.

Stał też tam brązowy mebel, coś w rodzaju kredensu. Okna zasnute były pajęczyną. Kuchnia.. ach ta kuchnia. Kaflowy piec w kolorze orzechowym. Wróciły wspomnienia zimowych szabasowych wieczorów u babci, kiedy stawiała taboret przy piecu, opierała się o piec plecami. 

 Orzechowa, przepiękna ławka z oparciem stała na środku kuchni. Na piecu leżała brązowa, skórzana walizka. Ktoś nie zdążył wyjechać?

Nie miała odwagi zajrzeć do środka.

Biały kredens.  Drzwiczki, szyby, mnóstwo szufladek. Co kryły kiedyś te szuflady? Sztućce, rodzinne pamiątki?  Niebieskie ściany w kuchni. Najbardziej rozczulił ją drewniany karnisz. Zupełnie taki jak ten, który widywała w domu babci. Wspomnienia. Przeszłość. Jej żydowska przeszłość.

 

 

 

                                                                           ***

            Wiosna przyszła mimo wojny. Wystrzeliła nagle  kolorami i zapachami. Bezczelna w tej swojej zachłanności i gotowości do zmieniania krajobrazu. Pomimo wojny. Wiosna ma to do siebie, że przychodzi. Bez względu na wszystko. Taki jest porządek świata.

Laura myślała o tym nabierając wodę ze studni.

Potrafiła cieszyć się tą wiosną, pomimo tego, że lękiem napawała ją wojna, z frontu dawno nie było żadnych wieści. Nie wiedziała co dzieje się z jej mężem Tadeuszem, nie wiedziała co dzieje się z Władkiem, jej bratem.

W domu została jedynie jej matka. Jej żydowska matka. W okolicach Rzepiennika Strzyżewskiego, wsi między Tarnowem a Bobową mieszkało kilkuset Żydów.  W Rzepienniku była bożnica i był cmentarz żydowski, w lesie na zboczu wzgórza.

Jej matka, kiedyś Sara, a po chrzcie po prostu Helena, miała polskiego męża. To pozwalało im jakoś trwać w tych złych czasach. Bo w Rzepienniku nie było już Żydów. Wszyscy, którzy byli, „mieszkali” już w lesie. Któregoś dnia zostali tam zabrani, by nigdy już nie wrócić. Laurze i jej matce cudem udało się uniknąć śmierci. Może zawdzięczały to temu, że mieszkały z dala od innych, a może miały po prostu dużo szczęścia i dobrych sąsiadów, którzy nie rozpowiadali o ich żydowskich korzeniach. I tacy sąsiedzi się zdarzali.

 Laura dostała mało żydowskie imię, ze względu na polskiego ojca.  Imię pochodzenia łacińskiego oznaczało laur, wawrzyn.

Jej ojciec zmarł jeszcze przed wojną, tuż po jej ślubie z Tadeuszem.

Ochrzczona matka dalej w piątki zapalała szabasowe świece. Mimo chrztu próbowała podtrzymać swoją żydowską tożsamość. W czasie wojny robiła to w ukryciu, ale z jeszcze większą gorliwością. „Shabbat shalom” słyszała  Laura co piątek po zachodzie słońca.

 

            Laura.

 Laura była jedną z najpiękniejszych dziewczyn we wsi. Wysoka i smukła, o pociągłej twarzy. Duże, ciemne i oczy, w których było dużo smutku, jakby były przepowiednią, kruczoczarne długie, kręcone włosy. Nic dziwnego, że Tadeusz zakochał się w niej tak bardzo.

 Laura też trwała w przekonaniu, że się zakochała, chociaż początkowo nie była pewna tego uczucia. Była młoda, nie miała doświadczenia z mężczyznami. Nie miała pewności czy to ten – jedyny na całe życie.  Matka jednak powiedziała: spójrz jak on cię bardzo kocha, to dobry człowiek, dobry gospodarz. Matka po prostu wiedziała, że polski mąż może ochronić jej córkę. Laura miała w sobie dużo sympatii do Tadeusza, był dobrym i przystojnym mężczyzną. To wydawało się wystarczać.

 Wyszła więc za mąż. Przeprowadziła się do Tadeusza, a po śmierci ojca dołączyła do nich jej matka.

Gospodarka pozwalała  im przeżyć, chociaż czasy były niełatwe. Polska po wielu latach zaborów, po bolesnej wojnie, dźwigała się ku nowej niepodległej rzeczywistości.

A potem przyszła kolejna wojna i wszystko się zmieniło. Tadeusz poszedł na wojnę.

Laura musiała  sobie jakoś radzić.

 Z pomocą matki zajmowała się gospodarką, zwierzętami. Robiły co mogły by jakoś dalej można było żyć, przeżyć, mieć co jeść. I czekały na powrót Tadeusza i Władka.

 

 

                                                           ***

 

            To był dzień jak każdy inny, taki którego Laura nastawiała się na przetrwanie i niczego innego nie oczekiwała. Wojenny czas niósł ze sobą właśnie to – gotowość jedynie na przetrwanie. Wszystko inne poszło w zapomnienie. Nie można było marzyć, nie można było robić żadnych planów – jedynie walka o przetrwanie była sensem. Sensem każdego dnia.

U jego początku pojawiało się pytanie: przeżyję kolejny dzień czy go nie przeżyję? Co się wydarzy? Czy będą jakieś wieści z frontu?

Niełatwo się żyje bez przyszłości. Trzeba mieć w sobie sporo siły.

 

To był właśnie taki dzień. Dzień przetrwania, ale letni i piękny, jakby wojna była daleko. Może i była daleko, chociaż w lesie przecież byli partyzanci, całkiem obok…  Słyszała o nich.

Dla Laury realnie była jednak daleko. Każdego dnia wstawała do swoich zajęć.  Bała się nadchodzącego dnia, nie słyszała jednak odgłosów wojny, nie było w pobliżu miasta, gdzie byłyby łapanki. W myślach wojna była blisko  - Tadeusz i jej brat byli przecież na froncie, a ona wciąż wyczekiwała wieści. Wyobrażała sobie jak wygląda ich życie.

Sprzątała podwórko, kiedy nagle pojawili się oni. Partyzanci. Słyszała, że gdzieś tam w lesie są, ale ich nigdy nie widziała. Aż do tego dnia.

Było ich czterech.  Jeden z nich podszedł do Laury. Zobaczyła bardzo przystojnego mężczyznę. Tak pięknego jakiego nigdy jeszcze nie widziała. Jasne włosy, oczy błękitne tak jak błękitne tego dnia było letnie niebo.

Pomyślała nawet: niemożliwe być tak pięknym.

- Dzień dobry – powiedział.

Ich spojrzenia połączyły się na długą chwilę… Poczuła .. poczuła coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Magnetyczną siłę przyciągania.

Przez chwilę obydwoje zamilkli, wpatrując się w siebie. Jakby nagle po długim czasie szukania, wreszcie się odnaleźli. Tak wtedy pomyślała, i zaraz potem, że nie wolno jej tak myśleć, ma przecież męża.

- Jestem dowódcą partyzanckiego oddziału, a tobie nie wolno powiedzieć nikomu, że tu byliśmy. Zapamiętaj to dobrze – powiedział wreszcie. Miał bardzo głęboki, piękny głos. Zniewalający.

- Rozumiem – odpowiedziała nie bez strachu. Nie wiedziała czego może się spodziewać po tych ludziach. Dużo słyszała o partyzantach, nie zawsze były to dobre wiadomości. Czasem potrafili być okrutni dla miejscowej ludności. Często wynosili z domów cały zapas jedzenia, tłumacząc to wyższym celem – walką o wolność. O Polskę.

 

- Potrzebujemy jedzenia, wyczerpały się nam wszystkie zapasy. Musicie nam pomóc.

- Ale my sami niewiele mamy.

- Musicie się tym podzielić.

Spojrzała z przerażeniem, bo przecież ledwie  wiązały koniec z końcem.

- Zaprowadź mnie do swojej spiżarni.

Skinęła głową w stronę domu.

- Proszę iść za mną – powiedziała. Otworzyła orzechowe drzwi i zaprowadziła ich do  kuchni.  Jej błękitnej kuchni. Na kaflowym piecu gotowała się zupa.

On i jego towarzysze usiedli na brązowej ławie, przy stole.

- Może poczęstujesz nas tą zupą? – zapytał.

Pokiwała głową i sięgnęła do kredensu. Rozłożyła na stole talerze.  Obok położyła łyżki z jej ślubnej zastawy.  Czuła na sobie jego wzrok.

Postawiła na stole garnek z zupą i zaczęła ją powoli nalewać. Potem stała oparta o piec i obserwowała jak jedzą.

Dowódca co chwilę podnosił głowę znad talerza i patrzył na nią. Przeciągle i długo. Peszyło ją to spojrzenie, nerwowo poprawiała kosmyk czarnych włosów opadający na policzek, ale nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Spojrzenie za spojrzenie. Dar za dar. Takie spojrzenia to dary. Nie wszystkim się zdarzają.

 Kiedy on pochylał głowę nad talerzem, ona patrzyła jak je. I rodziła się w niej nagła i niespodziewana czułość dla tego nieznajomego mężczyzny. Ze strachem myślała o tym co czuje, przecież nie wolno jej było tak czuć. To nie było w porządku w stosunku do jej męża. A czy do samej siebie w porządku? Czy ona, Laura mogła sobie pozwalać na takie emocje? Nie wiedziała. To nie był czas na szukanie odpowiedzi. Ten czas przyszedł potem.

Kiedy zjedli, nalała im do kubków mleka. Pili zachłannie. Pomyślała: chyba do końca świata mogłabym patrzeć na niego.

I znowu niepokój myśli… co się ze mną dzieje? – pojawiało się pytanie.

A potem zaprowadziła ich do spiżarni. Pakowali do worków jedzenie. Nie potrafiła protestować. Wiedziała, że to na nic,  i tak zabiorą ile będą chcieli. Poza tym chyba nie potrafiłaby już odmówić właśnie jemu.

Popatrzył na nią, podał jej rękę, długo przytrzymując jej dłoń w swojej dłoni. Poczuła ciepło, poczuła dreszcz przechodzący przez całe ciało.

- Wrócę… wrócimy tu – powiedział.

Jej uczucie zaskoczyło ją samą. Poczuła radość, że go jeszcze zobaczy. Kiedyś.

Tej nocy bardzo długo nie mogła zasnąć.  Miała przed oczami jego jasną twarz i błękitne oczy.  Słyszała głos. Powtarzała każde zdanie, które wypowiedział, w pamięci szukała każdego gestu. Czuła ciepło jego dłoni. Na nowo przeżywała wszystkie swoje emocje. W myślach miała tylko to. To spotkanie. Nie rozumiała tego uczucia. Nigdy wcześniej niczego takiego nie czuła. Nie do Tadeusza. Nie potrafiła nadać temu kształtu, zdefiniować, odpowiedzieć sobie na pytanie co czuje. Czym był ten zachwyt, te nagłe niespodziewane dla niej samej emocje i do czego miało ją to doprowadzić.

 

            Dni mijały. On nie wracał, a ona ku swojemu przerażeniu coraz bardziej tęskniła i miała go cały czas  w swoich myślach. Bała się swoich uczuć. Bywały momenty, że odsuwała je od siebie, starała się nie dopuścić do siebie tego co czuje. Ale „to” zwykle zwyciężało.

Tamtego dnia zajmowała się pieleniem w przydomowym ogródku. Była sama. Matka odpoczywała w domu.

Koszula zsunęła jej się  ramienia, opalonego letnim słońcem, czyniąc je .. odkrytym na spojrzenie. I to spojrzenie poczuła na sobie. Podniosła głowę. Stał tuż obok. On. Dowódca.

Patrzył nic nie mówiąc, wzrok biegł od jej twarzy po nagie ramię. Tam i z powrotem. W spojrzeniu zobaczyła… zachwyt. Bez granic.

Próbowała poprawić koszulę, ale ta wciąż się zsuwała.

- Dzień dobry – powiedział – nie obawiaj się – nie przyszedłem po jedzenie. Jeszcze je mamy. Przyszedłem tu… bo chciałem zobaczyć ciebie.

Spojrzała zdumiona śmiałością wyznania.

- Mnie? – spytała cicho – dlaczego?

Patrzył. Nic nie mówił. Długo nic nie mówił.

- Nie wiesz? Naprawdę nie wiesz? Nie poczułaś tego kiedy się zobaczyliśmy po raz pierwszy? – spytał.

Spuściła wzrok i milczała. Co miałaby powiedzieć temu obcemu mężczyźnie: że nie było dnia od ich spotkania kiedy by nie myślała o nim?

- Mam na imię Wawrzyniec, a ty?

Wawrzyniec – pomyślała – moje imię oznacza właśnie „laur, wawrzyn”. Czy to jest jakiś znak? Znak dla mnie?

- Laura – odpowiedziała.

- Muszę już iść, nie mogę dłużej zostać, chciałem cię po prostu zobaczyć. Jesteś piękna. Chciałabym móc na ciebie patrzeć bez końca.

Chciała zagłuszyć w sobie to co usłyszała, nie wolno było jej słyszeć czegoś takiego od kogoś kto nie był jej mężem.

Wziął jej dłoń w swoją i dotknął swojego policzka. Poczuła jego miękkość, choć kryła się ona pod zarostem. Był miękki i ciepły. Bliski. Tak bardzo bliski.

- Do zobaczenia – powiedział.

„ Do zobaczenia” – powiedział głębokim głosem, który pozostał jej w pamięci. Odtwarzała go każdego wieczora.

I tęskniła. Nigdy tak nie tęskniła za Tadeuszem.

Codzienność zamieniła się w wyczekiwanie,  tęsknotę, która stała się fizycznym  bólem. Nie rozumiała tych uczuć do nieznanego przecież mężczyzny. Czy w życiu zdarzały się takie rzeczy? Dotychczas czytała o nich tylko w książkach, albo słyszała w opowieściach matki. Powtarzało się w nich hebrajskie słowo „baszert” – przeznaczony.

„ Tak to jest Lauro w życiu… czasem ludzie są ze sobą tylko z powodu sziduch.. swatania.. i żyją dobrze, w przyjaźni i czułości, zgodnie. Rodzą się im dzieci,  ale są tacy którym przydarza się baszert przeznaczony… są jak dwie połówki i los sprawia, że się odnajdują. Ci są prawdziwymi szczęściarzami. Bo w życiu każdy powinien trafić na swojego baszert. Bo miłość jest w życiu najważniejsza. Sedno tkwi w tym, żeby nie przegapić swojego baszert, żeby go rozpoznać. Nie ominąć, wziąć za rękę i iść dalej razem. Nie bać się. Zaryzykować.  Źle jest przegapić swojego baszert. Ludzie jednak często to robią i nigdy nie są szczęśliwi tak do końca” – mówiła matka.

Czy on jest mi baszert? – myślała Laura w bezsenne noce. Przecież jest Tadeusz, ale on był raczej efektem sziduch… Matka tak ją przekonywała…że będzie dobrym mężem, a ona w to uwierzyła. Bardzo chciała uwierzyć.

 

            Lato powoli mijało, a Wawrzyniec się nie pokazywał. Więc czy naprawdę był baszert? A może ją przegapił? Ominął.

I nagle… niespodziewanie któregoś dnia ktoś zapukał do orzechowych drzwi jej domu. Wszedł. On Wawrzyniec. Ten o którym myślała przez ostatni miesiąc. Każdego dnia i każdej nocy.

Była w domu sama.

- Powiedziałem „do zobaczenia” – myślałem, że to będzie szybciej. Przepraszam cię… nie mogłem. Byłem ranny. Dość długo to trwało, zanim doszedłem do siebie.

„ Ranny” – pomyślała z przerażeniem i zdumiona swoją śmiałością podeszła do niego i mocno wtuliła się w jego pierś. Pogłaskał ją po głowie z dużą czułością.

Była przerażona swoją reakcją, wiedziała, że to nie powinno się zdarzyć, że jej nie wolno, ale zrobiła to.

Głaskał ją i głaskał, po czym uniósł jej głowę i zbliżył swoje usta do jej ust. Pocałunek był długi. Czuły. Nigdy nie doświadczyła tego z Tadeuszem.

„ Jest moim baszert” – pomyślała Laura z pewnością, która znowu zrodziła w niej lęk.

Przytulił ją tak mocno jak nigdy to nie zdarzało się jej mężowi. Trwali w tym przytuleniu i trwali.

- Chodź – powiedziała – ugotowałam właśnie zupę. Jestem sama. Matka jest u sąsiadów. Mają tam pogrzeb. Nie będzie jej chwilę.

Usiadł na brązowej ławie i spoglądał na to jak się krząta przy piecu, spoglądał z uśmiechem na ustach.

- Marzyłem o tym, żeby zobaczyć cię przy tym piecu – powiedział – marzyłem o tym by zobaczyć jak nalewasz zupę, jak nalewasz mleko. Jaka jesteś w swojej codzienności.  Jest w tobie taka subtelność i kobiecość. Jesteś piękna.

Uśmiechnęła się podając mu zupę i dotykając jego dłoni. Nieśmiało.

Patrzyła potem jak je i czuła, że chciałaby żeby tak wyglądała jej codzienność. Z nim w tej kuchni, z nim przy codziennych obowiązkach, z nim w nocy.

Noc… myśli wybiegły tak daleko, jak wiedziała, że wybiec nie powinny. Nie wolno jej było.

Ale tak, zaczęła myśleć również i o tym. O Wawrzyńcu u jej boku, w jej łóżku.

 Jej ? – pomyślała – przecież to jest małżeńskie łóżko jej i Tadeusza. Zaczęła więc wyobrażać sobie, że mają swój dom, swoje życie, swoje łóżko. Ona i on w nim. On zaczyna ją całować, powoli, delikatnie. Jak nikt nigdy dotąd. Nie spieszy się, jak zdarzało się to jej mężowi. Wszystko robi powoli, ze starannością, rozpina guziki jej koszuli, delikatnie zsuwa ją z jej ramion.

- O czym myślisz? – zapytał Wawrzyniec.

Uśmiechnęła się, przecież nie mogła mu tego powiedzieć.

Kończył jeść zupę, wstał podając jej talerz. Odłożyła go. Przyciągnął ją do siebie i przywarł do niej całym ciałem. Poczuła drżenie swoje i jego. Całował ją po włosach, po karku, po policzkach, aż dotarł do ust. Zatracili się w tym grzesznym pocałunku. Bo tak myślała Laura, wszystko co się zdarza jest takie grzeszne i nie powinno było się zdarzyć.  Nie potrafiła jednak tego odrzucić. Czuła baszert, a temu człowiek nie powinien się opierać. Przecież tak mówiła jej żydowska matka.

- Lauro, mam do ciebie prośbę. Czy możesz dać mi swoje zdjęcie? – zapytał.

Podeszła do kredensu i z szuflady wyjęła zdjęcie.  Stała w odświętnym stroju, na tle kwitnącej jabłoni i uśmiechała się delikatnie.

- Piękne – powiedział, dotknął zdjęcia ustami i schował do kieszeni.

- Musze już iść, ale chcę cię zobaczyć znowu. Moje wizyty jednak w ciągu dnia nie są bezpieczne. Lauro czy jesteś w stanie spotkać się ze mną? Jeśli oczywiście będę mógł przyjść. Za dwa dni, po zachodzie słońca, przy tym starym drzewie, tam gdzie kapliczka.

- Dobrze – przyjdę – odpowiedziała zdecydowanie. Zaskoczona tym swoim zdecydowaniem.

Stanęła w drzwiach domu i patrzyła jak odchodzi szybkim krokiem w kierunku lasu. Starała się zapisać w pamięci każdy element jego sylwetki, każdy ruch.

Następne dwa dni były niczym więcej niż oczekiwaniem na spotkanie.

Wieczorem powiedziała matce, że czuje się bardzo niespokojna, przepełniona lękiem i musi wyjść, żeby trochę się przejść. Matka protestowała, bo słońce już zachodziło, ale Laura była nieubłagana.

Wyszła. Szła w stronę kapliczki drżąc. Nie była pewna, czy Wawrzyniec przyjdzie, powiedział przecież, że przyjdzie jeśli będzie mógł.

Słońce schowało się za horyzontem kiedy doszła na miejsce. Było bardzo ciepło, zapachy lata odurzały.

Ujrzała go stojącego pod drzewem, uśmiechnęła się całą sobą i natychmiast przywarli do siebie.

- Kochana – szeptał.

- Nie, nie możesz tak mówić – wyrwała się z jego ramion – to co robimy nie jest dobre. Jestem mężatką.

Przygarnął ją znowu do siebie.

- Ciiii … wiem, wiem kochana, wiem, ale to jest silniejsze ode mnie, a ty przecież czujesz to samo. Przecież czujesz, powiedz? – zapytał.

- Tak, tak – wyszeptała i zaczęła całować go po oczach, po twarzy, przytuliła się do policzka, znowu poczuła tę miękkość przebijającą przez szorstkość zarostu. Pachniał lasem.

- Co dalej z tym zrobimy? Co zrobimy? – zapytała.

- Nie martw się, będę przychodził tak często jak będę mógł, obiecuję.

Potem opowiadał jej o sobie. O tym skąd jest, co robił wcześniej, jak jest w partyzantce. Ona opowiedziała mu o swoim życiu, tym przed wojną i tym teraz. Zrozumiała, że od dzisiaj będzie się martwić o niego, przez to jego partyzanckie życie. Ono przecież było balansowaniem na krawędzi życia i śmierci.

Rozstali się niechętnie, obiecując sobie spotkanie za cztery dni.

Doszło do niego  wcześniej. Zupełnie niespodziewanie. Lato chyliło się co prawda ku końcu, ale wciąż było bardzo, bardzo gorąco. Zmęczona całodzienną pracą, Laura poszła nad rzekę. Woda zapraszała. Rozglądnęła się uważnie, czy nie ma nikogo w pobliżu, zsunęła  z siebie sukienkę. Weszła do rzeki, zanurzyła się… po chwili wstała i zaczęła powoli myć swoje ciało. Poczuła na sobie wzrok. Podniosła głowę. Wawrzyniec stał na brzegu, trwając w zdumieniu. Zaczął rozpinać guziki swojego munduru i po chwili był już przy niej. Objął je delikatnie, pocałował w usta, po czym zaczął całować ja po szyi, a po chwili usta powędrowały w kierunku piersi.

Zadrżała. I znowu to poczucie, że coś takiego czuje po raz pierwszy.

Sprzeczność uczuć. Chciała, nie chciała uciekać. Chciała uciekać, bo Tadeusz, chciała zostać z Wawrzyńcem na zawsze. Wziął ją za rękę. Wyprowadził z rzeki i poprowadził do zagajnika. Tam kochali się po raz pierwszy. Nie ostatni. Wydawało im się, że nie mają świadków. Że tylko las jest świadkiem ich szczęścia.

Laura walczyła z tym co działo się w jej duszy, sercu.  Z radością i poczuciem grzechu. To nie było łatwe.

Nie mogła jednak oprzeć się Wawrzyńcowi, jej przeznaczeniu. Kochała go coraz mocniej.

Spotykali się tak często jak to było możliwe, a było to coraz trudniejsze, bo nadeszła jesień, a potem zima. I znowu wiosna….

Wiosną wszystko stawało się łatwiejsze, natura sprzyjała kochankom.

Aż do tamtego dnia. Dnia kiedy było już po wojnie. Tadeusz nie wrócił, pomimo końca wojny. Nie miała żadnych wiadomości.

 Laura krzątała się na podwórku.

I zobaczyła go. Zobaczyła jak szedł stawiając ciężko nogę za nogą. Jej mąż Tadeusz. Kiedy podszedł bliżej zobaczyła, że wygląda jakby się postarzał o dziesięć lat.

Przytulił ją mocno. Pocałował, a ona nie poczuła niczego co czuła przy Wawrzyńcu. Była chłodna i niedostępna, co on od razu wyczuł.

- Lauro, nie cieszysz się, że jestem? – zapytał zdziwiony.

- Jestem zaskoczona. Tak długi czas nie miałam wieści o tobie.

- Byłem w Berlinie. Walczyłem. Długo wracałem. To niełatwe teraz.

            Od kiedy wrócił Tadeusz spotkała się z Wawrzyńcem tylko raz. Było to spotkanie pełne bólu.

Powiedziała mu, że już spotykać się nie mogą, że to zbyt niebezpieczne. Wawrzyniec nie mógł się z tym pogodzić, ale była zdecydowana. Wiedziała, że teraz wszystko musi się zmienić. Pożegnała się z nim, a łzy płynęły po jej policzkach i nie mogła tego opanować. Myślała, że widzi go po raz ostatni.

Nie był to jednak ostatni raz.

            Któregoś dnia Tadeusz wrócił z karczmy. Stała przy kuchni i szykowała mu kolację. Był pijany. Podszedł do niej, szarpnął za ramię. Popatrzył z nienawiścią.

- Myślałaś, że się nie dowiem? Myślałaś, że jesteś bezkarna? Myślałaś, że nikt nie wie? Że nikt was nigdy nie widział. Myliłaś się. Jesteś dziwką, wiesz o tym? Dziwko!

Uderzył ją w twarz. Zabolało. Przewróciła się. Znowu chwycił ją za ramię, szarpnął i podniósł z podłogi. Twarz wykrzywiała mu złość. Złość jakiej nigdy wcześniej Laura nie widziała.

- Jesteś moja, zapamiętaj! Moja i niczyja inna nie będziesz. Wyjedziemy stąd daleko, jak tylko pozałatwiam swoje sprawy. Nigdy go nie zobaczysz.  O ile on w ogóle przeżyje. Bo zrobię wszystko, by jak najszybciej trafił do więzienia. Jest wrogiem Polski.

Tego lata zmarła jej żydowska matka. Zgodnie ze swoją wolą została pochowana na żydowskim cmentarzu w Rzepienniku. To było możliwe, chociaż był przechrzczona. Nie było już we wsi ani jednego religijnego Żyda, który protestowałby. Kiedy mogła, Laura chodziła tam kłaść kamyk. Czuła, że tak chciała być matka, że w głębi duszy nigdy nie wyrzekła się swojej żydowskiej wiary.

Tadeusz zrobił co powiedział.  Załatwił wyjazd, załatwił sobie pracę w mieście na Dolnym Śląsku. Miał tam zostać sekretarzem partii. Brak wykształcenia nie przeszkadzał. To były właśnie takie czasy.

Gdzie mógł, zwłaszcza w karczmie mówił o dacie ich wyjazdu. Chciał by ta wiadomość dotarła do dowódcy partyzantów, którzy gdzieś wciąż byli w lesie. By go to bolało. Żeby cierpiał.

 Któregoś dnia kazał jej się pakować. Połykając łzy Laura pakowała swoje nieliczne rzeczy do skórzanej walizki.

Mieli wyjechać nazajutrz. Walizka leżała niedomknięta w kuchni, na wygaszonym kaflowym piecu.

Tadeusz myślał, że wyjazd sprawi, że uczucie jego żony do dowódcy partyzantów minie.

Laura szykowała się do snu, kiedy nagle ktoś wtargnął do ich domu. Nie zdążyła jeszcze zamknąć drzwi.

Zobaczyła Wawrzyńca. Spojrzała zdumiona. W ręku miał broń.

- Weź tę walizkę i chodź ze mną – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu – nie możesz wyjechać.

Wtedy z izby obok wyszedł Tadeusz również z bronią w ręku.

Wszystko stało się nagle, w mgnieniu oka. Broń z jednej i drugiej strony wypaliła.

 Zanim wypaliła, Laura ruszyła w stronę Wawrzyńca. Wtedy dosięgnęła ją śmierć. Z najmniej spodziewanej strony.

Bo kula przeznaczona dla Tadeusza stała się jej przeznaczeniem.

 

                                                           ***

Tamtego dnia, po wojnie kiedy wędrowała na cmentarz,  Maria po wizycie w zrujnowanym domu, weszła do domu ludzi najbliżej mieszkających.  Dom nie dawał jej spokoju. Walizka na piecu była zapowiedzią historii. Mogła ją sobie dopowiedzieć sama, ale miała przeczucie, że może dowiedzieć się chociaż fragmentu prawdy o mieszkańcach domu.

  Ludzie z sąsiedztwa opowiedzieli jej historię dziewczyny. Dziewczyna miała na imię Laura.  Opowiedzieli jej jak zginęła. Szczegółów nie znali. Wiedzieli tylko tyle, że miała romans z dowódcą partyzantów. Wiedzieli, że zginęła w strzelaninie. Kto ją zabił? Kochanek czy zazdrosny mąż? Tego nie wiedzieli. Ale po wsi krążyły już legendy. Takie historie często stają się legendami.

Na wsi mówiono, że dosięgła ją kula kochanka. Aż tak nie mógł pogodzić się z jej wyjazdem? Takie pogłoski krążyły po wsi.

Tamtej nocy Maria wyśniła historię Laury i Wawrzyńca. Spotkanie po spotkaniu. Spojrzenie po spojrzeniu. Dotyk po dotyku. Pocałunek po pocałunku. Zbliżenie po zbliżeniu. Słowo po słowie. Aż do śmierci Laury. Wyśniła ich twarze, chociaż ludzie ze wsi nie opisali ich. 

Już wiedziała co oznaczała porzucona walizka na kaflowym piecu.

Laura i Wawrzyniec zostali z nią na zawsze. Wiedziała, że kiedyś o nich napisze.

Wracała jeszcze na cmentarz w Rzepienniku Strzyżewskim. Tam kładła Laurze kamyk, choć nie wiedziała, czy tam jest pochowana. Ale mogła być, była przecież wedle żydowskiego prawa Żydówką.

Kiedy zobaczyła ten dom, tak podobny do domu Laury, który widziała wiele lat wcześniej, zrozumiała, że nadszedł czas by historia została opowiedziana. Zaczęła ją spisywać następnego dnia. Wiedziała, że musi to zrobić. Nieopowiedziane historie nawet jeśli stają się legendami, prędzej czy później mogą stać się zapomniane, a niektóre historie nie powinny takimi zostać. I  ich bohaterowie nie powinni pozostać w zapomnieniu. Ludziom należy się pamięć, zwłaszcza tym, którzy potrafili mocno kochać i umrzeć z miłości.

 

 

 


                                                    Mogiła zbiorowa 364 Żydów w Lesie Dąbry, Rzepiennik Strzyżewski

Tarnów, 2020
Tekst: Izabela Sekulska

Historia Laury i Wawrzyńca jest fikcją, powstała jednak po mojej pierwszej wizycie w Rzepiennikiku Strżyżewskim, gdzie odwiedziłam mogiłę zbiorową w Lesie Dąbry, cmentarz żydowski, a na szlaku natknęłam się na opuszczony dom, gdzie na stole leżała skórzana walizka.
Ta historia jest też efektem spotkania z pewną mielczanką, która opowiedziała mi, że często śni sen, że jest Żydówką o imieniu Laura i ginie z rąk paryzanta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twarze mieleckiego sztetla: Listy do Pelusi. Rodzina Lichtigów

  Zdjęcie pocztówki pochodzi ze strony United States Holocaust Memorial Museum  - Mel Lichtig Papers Czytanie cudzych listów jest   jak podg...