Archiwum bloga

wtorek, 5 grudnia 2023

Niezawodna. Opowieść o Józefie Luboch służącej żydowskiej rodziny Finków z Mielca

 

Józefa Luboch, zdjęcie pochodzi z bazy Arolsen archives



Mówiono „murowane” dokumenty. Ja takich nie widziałem, ale widziałem niezawodnych ludzi, którzy dla ratowania cudzych istnień narażali życie własne1

(ze wstępu do książki Bogdana Wojdowskiego Chleb rzucony umarłym)

Oto historia jednej z takich osób. Jednej z niewielu.

 

Urodziła się w chłopskiej rodzinie pochodzącej z Czajkowej pod Mielcem. Pochodzenie zdeterminowało jej los. Takie były czasy. Mogła pracować na wsi lub mogła jak wiele wiejskich dziewcząt spróbować szczęścia w mieście. Na służbie u innych. Ostatecznie została służącą. Wojna, która wybuchła kiedy miała 26 lat, sprawiła, że dla swoich chlebodawców była już nie tylko służącą, stała się wybawicielką i przyjaciółką. Nie wydarzyłoby się  to jednak, gdyby ich wzajemne  relacje nie były dobre jeszcze przed wojną. Tak być musiało, bo Józia uwielbiała swoją panią.

W stosunkach pracodawców i służących odnajdziemy wszystkie rejestry uczuć, jakie towarzyszą związkom. Płaszczyznami tej relacji są wprawdzie dominacja z jednej strony i podporządkowanie się z drugiej, ale na ich przecięciu powstaje przestrzeń zapełniona przez rozmaite uczucia. Czasem gniewu i niechęci, ale w innych konfiguracjach miłości i głębokiego przywiązania. Ton nadaje chlebodawca „Pani dobra, to i służba dobra” – mówi służąca i ten czynnik prawdopodobnie jest decydujący. Ale tak jak w miłości czy przyjaźni, najważniejsze jest to, czy obie strony dobrały się odpowiednio, spotkały się w optymalnej konfiguracji. Bowiem relacja pracodawca – służąca nie jest opierającym się na wymianie usług na pieniądze układem mniej lub bardziej anonimowego szefa z odległym pracownikiem. To relacja intymna. Wspólne mieszkanie rodzi nie tylko bliskość fizyczną, ale też wzbudza emocje, niekiedy bardzo silne2 – pisze w książce Służące do wszystkiego Joanna Kuciel – Frydryszak.

U Józefy emocje były bardzo silne. Można się  o tym przekonać czytając jej wspomnienia  opracowane po wojnie przez Bertę Lichtig, mielecką nauczycielkę (Lichtig zajmowała się po wojnie spisywaniem relacji dla Żydowskiej Komisji Historycznej).

  Wspomnienia zostały dostarczone Komisji  przez Bertę w czerwcu 1946 roku pod nazwą Pamiętnik Józi na tle wydarzeń w Mielcu za okupacji niemieckiej oraz historia rodziny żydowskiej u której Józia przebywała.

 

Strona tytułowa Pamiętnika Józi, zbiory ŻIH

Józefa Luboch przyszła na świat 22 sierpnia 1913 w Lipsku. Dlaczego właśnie tam? Tego nie wiem. Przypuszczam, że być może jej matka jak wiele kobiet w tamtych czasach z powodu dużej biedy wyjechała na emigrację za chlebem. Z pewnością jednak dzieciństwo, Józia spędziła we wsi położonej na skraju Puszczy Sandomierskiej.

            Pierwszy zapis dotyczący Czajkowej pochodzi z 1569 roku z tak zwanego protokołu lustracyjnego (była to lustracja dóbr królewskich).

W XVI wieku początkowo używano nazwy Czaków, taką informację znalazłam w publikacji  Polskiej Akademii Nauk  pod tytułem Województwo Sandomierskie w drugiej połowie XVI wieku.

Według Włodzimierza Gąsiewskiego,  Czajkowa była wzmiankowana w 1660 roku jako wieś królewska zwana folwarkiem. W końcu  XVI wieku istniał we wsi młyn. Za czasów galicyjskich była tu czynna  kopalnia rudy darniowej. W okresie międzywojennym miejscowość miała swoją pieczęć: na polu pięczętnym umieszczona była czajka.

Słownik geograficzny Królestwa Polskiego z 1880 roku tak charakteryzuje tę wieś:

Czajkowa (Czaykowa), wieś w powiecie mieleckim, 4366 metrów rozległości, w tem 2811 metrów lasu, 118 domów, 657 mieszkańców, parafia w Padwi, gorzelnia, położenie płaskie, gleba piaszczysta. Czajkowa leży koło drogi krajowej z Dębicy do Nadbrzezia3.

Zdjęcie pochodzi ze słownika geograficznego

W opracowaniu, które powstało w 1931  roku (Osadnictwo Puszczy Sandomierskiej między Wisłą a Sanem) autorka Maria Dobrowolska pisze, że teren na którym powstała Czajkowa, charakteryzował się tym, że wsie były rozproszone, co było  typowe dla osadnictwa puszczańskiego. Osady położone w Puszczy Sandomierskiej  w wieku XV i XVI cechował większy prymitywizm życia gospodarczego. Wsie były wsiami leśnymi, oprócz uprawy roli, znaczny udział przypadał na zajęcia związane z puszczą typu:  bartnictwo, łowiectwo, rybołówstwo, myślistwo, chów bydła, świń, owiec.

Teren charakteryzował się bogactwem zwierza, stąd nazwy Turza, Dzikowiec, Łowisko4.

Umożliwiało to utrzymywanie się osad z łowiectwa.

Jeszcze w XVI wieku spotykamy wsie, które na łowiectwie stały np. Czajkowa, bardzo mało roli posiadają, dają dań miodową, nieco sera, żołądź i barany5.

Bez wątpienia  z powodu piaszczystych, nieurodzajnych gleb nie było łatwo utrzymać się tutaj z roli. W takiej właśnie miejscowości spędziła swoje dzieciństwo i młodość bohaterka mojej opowieści.

Według spisu ludności z 2021 roku  Czajkową zamieszkiwało  628 mieszkańców, 47,9% kobiet, 52,1% mężczyzn, przez wieś płynie rzeczka Babulówka,  miejscowość leży w gminie Tuszów Narodowy, której 30 procent zajmują lasy.

 

Czajkowa 2021r, zbiory własne

            Kiedy w 2021 roku rozpoczynam poszukiwania informacji o Józefie, nie wiem skąd pochodziła.  Czytam dokładnie Pamiętnik i to co znajduję w jego treści, pozwala mi przypuszczać, że pochodziła z Jaślan lub okolic (wspomina, że udaje się po akt metrykalny do Jaślan). W Internecie znajduję podpis Józefy Lubochównej, uczennicy szkoły podstawowej w Czajkowej złożony w 1926 roku. Dzieci składały wówczas podpisy  z okazji Rocznicy Ogłoszenia Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych. Jestem właściwie pewna, że chodzi o nią. Po dwóch latach, udaje mi się ten fakt potwierdzić.


Zdjęcia pochodzą ze strony www.podpisy1926.pl

Józefie dopisało szczęście, że mogła uczęszczać do szkoły. Nie było to takie oczywiste w latach dwudziestych XX wieku pomimo tego, że nauka była bezpłatna. Po odzyskaniu niepodległości państwo polskie miało bardzo niski poziom szkolnictwa podstawowego.  Spis ludności z 1921 roku pokazuje, że 33,1% Polaków powyżej 10 roku życia było analfabetami. Nauka  w szkole powszechnej w czasach dzieciństwa Józi, była już co prawda obowiązkowa, ale były zwolnione z niej te dzieci, które do szkoły musiałby iść dłużej niż trzy kilometry. Dzieci nie były zobowiązane do skończenia wszystkich siedmiu klas. Poza tym  chłopskie dzieci od najmłodszych lat muszą pomagać swoim rodzicom w gospodarce, stąd opiekunowie często piszą podania do władz o zwolnienie pociech ze szkolnego obowiązku.  W wielu miejscowościach w ogóle nie ma szkół a wiele dzieci nie posiada butów, więc kiedy nadchodzą mrozy, nie mogą chodzić do szkoły.

 Czajkowa była jednak wyjątkowa, bo we wsi była szkoła i to nie byle jaka szkoła. Najstarszy zapis dotyczący tej placówki, zachował się w dokumentach kościelnych w Padwi Narodowej. Wynika z niego, że murowana szkoła w Czajkowej istniała już w połowie XIX wieku.   Powstała w  1848 roku, a  ufundował ją proboszcz parafii w Padwi, który był również nauczycielem. Po zakończeniu budowy nie podjął się nauczania w zorganizowanej przez siebie szkole, natomiast wyznaczył na swego zastępcę innego duchownego – pierwszego i jedynego wówczas nauczyciela w Czajkowej.
Rozpoczęcie działalności szkoły  przypadło na schyłek istnienia szkół parafialnych.
Po zreformowaniu szkolnictwa w 1869 roku przez władze austriackie, ta kościelna placówka musiała zostać przekształcona w szkołę ludową. Tak wówczas postąpiono ze szkołami wiejskimi w Galicji.
W okresie rozbiorów budynek szkolny w Czajkowej stanowił chlubny wyjątek w całej okolicy, gdyż w pobliskich wsiach szkół nie było. Do 1926 roku szkoła w Czajkowej była obiektem parterowym. Po dobudowaniu piętra zwiększyła się ilość sal, a szkoła stała się jednym z najładniejszych budynków szkolnych w powiecie mieleckim. Trudno powiedzieć czy Józia miała możliwość chodzić do szkoły po jej przebudowie.

W 1926 roku miała 13 lat i z pewnością kończyła wówczas swoją edukację.
W czasie II wojny światowej  szkoła została mocno uszkodzona. Odremontowano ją po zakończeniu wojny.

W czasie kiedy  Józia chodziła do szkoły, była to trzyklasowa szkoła mieszana. W jej klasie był jeden żydowski kolega, Szymon Schnall.


Szymon Schnall (pierwszy od lewej) z matką Ittą i ojcem Abrahamem, źródło zdjęcia: Yad Vashem

Józia na pewno nauczyła się  czytać. Świadczy o tym lektura jej Pamiętnika. Pocztówki, które w czasie wojny dostaje od swojej pani Netti Fink, odczytuje sama. W tamtym okresie nie było to takie oczywiste. Dzieci często uczęszczały do szkół zbyt krótko, aby przyswoić sobie umiejętność nauki czytania i pisania.

Z kart Pamiętnika wyłania się nam bardzo religijna osoba.

Zanim Józia trafi do małżeństwa Finków, pracuje w gospodarstwie rodziców w Czajkowej (pod numerem 54) od 1930  do  1 stycznia 1936 roku.  Potem  od 2 stycznia 1936 roku do 1 sierpnia 1936 pracuje  „przy zwierzętach” u gospodarza Władysława Bronika, również w Czajkowej.

 

Joanna Kuciel-  Frydryszak we wspomnianej już  książce,  pisze:

Opiekowanie się młodszymi dziećmi, pasanie krów. To najczęstszy los wiejskich dzieci „Było mi bardzo przykro, kiedy swoje dzieci oddałam na służbę do bogatych ludzi do pasienia krów. Taką szkołę służby u bogatych ludzi przeszło każde moje dziecko. Była tułaczka u wyzyskiwaczy za kawałek chleba i liche ubranie (matka 5 dzieci z Małopolski)” 6.

Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że dzieciństwo i młodość Lubochównej, nie należały do lekkich.

 Zostaje jednak służącą i opuszcza wieś. Jest rok 1936. Być może nawet spełnia się jej  marzenie? Jedzie do miasta i dostaje pracę w domu mieleckiego adwokata doktora Józefa Finka.  Czy tak bardzo spodobała się swoim chlebodawcom, że wybrali właśnie ją, czy po prostu o służącą nie było łatwo? Trudno powiedzieć jak było w galicyjskim miasteczku. W Warszawie służąca to najbardziej popularny zawód na początku XX wieku, w Królestwie Polskim służba domowa to 30 procent wszystkich zatrudnionych, z czego 80 procent stanowią kobiety. Zatrudnianiem służących zajmują się tam stręczyciele i rajfurki.  Mają złą sławę. Panie narzekają, że to naciągacze, przysyłają nieudolną służbę, aby wymieniać ją jak najczęściej. Dziewczyny zaś mają za złe, że kantory wprowadzają je do „niemoralnych domów i Żydów”.

 Jak przyjęli służbę u Żydów   rodzice  Józi i mieszkańcy wsi? Możemy przypuszczać, że bez entuzjazmu. To są czasy kiedy ksiądz straszy piekłem kobiety, które chcą pracować u Żydów. Stąd bardzo często w przedwojennych ogłoszeniach możemy znaleźć takie sformułowania: Służąca poszukuje pracy w domu chrześcijańskim albo tylko do domu chrześcijańskiego.

Bywało tak, że przyszłe chlebodawczynie przychodziły i wybierały sobie pracownice. Podobne to było do kupna konia, np. dziewczyna musiała być tęga, o zdrowym wyglądzie.

Józia zamieszkuje więc w Mielcu, kilkanaście kilometrów od swojej rodzinnej wsi. W miasteczku, gdzie połowę mieszkańców stanowią Żydzi. Finkowie mieszkają na ulicy Kościuszki 8 (dzisiejsza Kościuszki 12). Z lektury pamiętnika Józi, możemy wnioskować, że nie jest to ich dom, wynajmują tam jedynie mieszkanie.

 

Dom w którym mieszkali Finkowie, zdjęcie: google maps


Józef, syn Arona i Sary urodził się 3 września 1895 roku w Borysławiu. Był adwokatem.



 W czerwcu 1939 roku zostaje wybrany do Rady Miejskiej, ale we wrześniu 1939 roku Niemcy wkraczają do Mielca, wkrótce potem płonie mielecka synagoga wraz z modlącymi się w niej Żydami. Wszystko się zmienia.

W 1940 roku powstaje Judenrat –  z języka niemieckiego Żydowska Rada lub Rada Starszych,  a Józef Fink zostaje jej przewodniczącym.

 W swojej powojennej relacji Berta Lichtig  wspomina, że kiedy powstał Judenrat Żydzi stracili bezpośredni  kontakt z urzędami. Wszystkie ich sprawy musiały przejść przez Radę Żydowską, w której niestety zasiadali ludzie, jak to ujęła Lichtig, o różnym poziomie umysłowym.

Później ciągłe kłopoty i nieprzyjemności w Judenracie, którego dr Fink był prezesem, ciążyła więc na nim odpowiedzialność za wszystkich Żydów w Mielcu, z którymi trudno było dojść do ładu, bo każdy co innego potrzebował7 (słowa teściowej Finka, cytuje Berta Lichtig w Pamiętniku Józi).

 Żona Finka o dosyć nietypowym imieniu pochodzenia węgierskiego - Netti   urodziła się 20 czerwca 1902 roku jako  córka Gitli i Szlomo (Salomona) w Samborze (w bazie ofiar Szoa Instytutu Yad Vashem jako miejsce jej urodzenia podany jest Stryj, zachowało się jednak  podanie Netti o wydanie dowodu osobistego, gdzie ona sama jako miejsce urodzenia, wpisała Sambor). Z podania dowiadujemy się, że miała okrągłą twarz,  czarne włosy, czarne oczy i była średniego wzrostu.

Netti Fink, zbiory Muzeum Regionalnego w Mielcu



Małżeństwo ma dwoje dzieci:  syna Lucjana  urodzonego 13 września 1925 roku i córkę Alinę, prawdopodobnie urodzoną w 1936 roku.

Można przypuszczać, że zatrudnienie Józi związane było z przyjściem na świat córki Finków.

Żydzi byli podzieleni na warstwy, jak ciasto. To był rodzaj hierarchicznej struktury. Na górze byli bogacze – po nich profesjonaliści – potem rabinowie, ludzie siadający przy wschodniej ścianie synagogi. Wśród bogatych byli Verstandigowie, Salpeterowie  i Friedmanowie. Profesjonalistami byli prawnicy: Isenberg, Atlas i Fink. Potem był nasz rabin – Mendele – chudy mężczyzna z czarną brodą i czarnymi oczami, bardzo ortodoksyjny i bardzo ograniczony8 wspominał M. Keit w Mieleckiej Księdze pamięci (Wrażenia i sceny z Mielca).

 

            Relacje służąca - pracodawcy z pewnością są dobre. Gdyby takimi nie były, trudno sobie wyobrazić całą późniejszą ich wspólną wojenną historię. Finkowa zwracała się do swojej służącej  „Józiu”, ale w trzeciej   osobie, jak to było w zwyczaju mówić o służących (Józiu, widzę, że nie zawiodłam się na Józi – to fragment z Pamiętnika).

W 1940 roku Netti zostaje prezeską Centosu – Towarzystwa Opieki nad Dziećmi i Sierotami żydowskimi.  W działalności pomagała jej matka Gitla Schubert, która w czasie wojny zamieszkała z córką i zięciem. Gitla urodzona 1 grudnia 1879 roku w Samborze jest już wówczas wdową. Jej mąż Salomon umiera na początku wojny na atak serca. Gitla traci na początku wojny również synową Cesię, piękną i młodą kobietę, która ginie w Tarnowie wraz ze swoją matką. Cesia jest żoną jej syna Izydora, któremu udaje się przedostać do Lwowa, stamtąd do Wilna, a z Wilna do Ameryki. Podobną drogą wydostaje się z kraju drugi syn Gitli, z tymże on wyjeżdża do Palestyny. Obydwaj jej synowie byli adwokatami.

Według relacji Berty Lichtig, do Mielca  w 1940 roku przyjeżdża  pani Thon, delegatka Centosu  z projektem zorganizowania dożywiania dzieci. Oprócz starszych, kobiet w akcjach charytatywnych pomaga dwanaście dziewcząt. 13 grudnia 1941 roku Centos organizuje uroczyste zapalenie chanukowych świec, zapewne ostatnie takie wspólne w Mielcu.

Kierownikiem oddziału Centosu jest Szaje Altaman, szwagier Berty Lichtig. Wspomina on, że dzieci były przez Centos dożywianie ale zabraniano nauczania ich, jednak z wykorzystaniem różnych gier i zabaw, uczono je czytać, pisać, podtrzymywano ich na duchu, urządzano też przedstawienia w języku  żydowskim i hebrajskim, aby zdobyć fundusze na działalność ośrodka.

Wśród pomagających w Centosie  Berta Lichtig  wymienia panie: Czortokowerową, Berenstainową, Bergerową, Altamanową, Kliksbrunową, Gartnerową, Salę Korzennikówną, Fachlerową, Pohorylesową, Frydmanową i wspomnianą już matkę Netti. Dzieci za dowolną opłatą i bezpłatnie dostawały podwieczorek tj. bułkę lub kromkę chleba, kawę lub mleko. Pomoc Centos otrzymywał z Krakowa, ze składek comiesięcznych oraz z amerykańskiego Jointu. Prezesem kuchni był profesor Safir, kierownikiem Izak Flagebrum, w gotowaniu pomagały wszystkie panie, jak również profesor Kohn z Krakowa. Wydawano obiady: zupy, pęcak z grochem, ziemniaki. Próbowano zdobywać środki, ale często bez skutku i głodnych przybywało. Do Centosu zgłaszało się coraz więcej potrzebujących, w tym sierot, również z innych miast gdzie powstawały getta i ludzie stamtąd uciekali. Obiady i podwieczorki wydawano w budynku starej bożnicy przy ulicy Hetmańskiej.

            Finków spotyka bardzo niemiłe wydarzenie, Netti zostaje pobita,  pobity  i aresztowany zostaje jej mąż, po czym   Józef spędza kilka tygodni w obozie w Pustkowie.

Wydarzenie to opisane jest w Pamiętniku Józi:

Jednego razu kiedy nie był w stanie prawdopodobnie dostarczyć wyznaczonej liczby robotników (przypuszczalnie do Pustkowa) rozwścieczeni gestapowcy wpadli do niego do mieszkania, a nie zastawszy go w domu, gdyż ten wyczuł niebezpieczeństwo uszedł z domu, zabrali doktorową bijąc ją prowadzili przez miasto do Judenratu. Ta znosiła mężnie najdotkliwsze nawet razy, nie chciała zdradzić gdzie jest mąż, którego znaleźli potem sami w kępie przy Wisłoce i katowali tak okrutnie, że ten prosił ich aby już go zastrzelili – czego jednak nie chcieli zrobić. Po jakimś czasie zabrali go do obozu w Pustkowie, gdzie znowu bity i kopany spędził tam dwa albo zdaje się trzy tygodnie. Dzięki staraniom żony, która zrobiła wszystko by przyjść mu z pomocą, został zwolniony prowadząc dalej swój urząd9.

 Józia pracuje u Finków od 2 sierpnia 1936 roku do 1 września 1939 roku. Tak wynika z dokumentów znajdujących się w niemieckim archiwum Arolsen, ale być może jednak pracowała u nich i po 1 września 1939 roku? Z lektury Pamiętnika wynika bowiem, że Finkowie są przerażeni kiedy Józia  zostaje aresztowana  i wysłana na przymusowe roboty.   Aresztowanie Józi odbywa się  z niewiadomej przyczyny.  Nie jest obojętne Finkom ponieważ są do niej przywiązani, a poza tym jej pomoc jest im bardzo potrzebna. Na inną służącą nie mogli się zdecydować.

 

 Zachowane dokumenty świadczą o tym, że od września 1939  do czerwca 1940 Józia pracowała w gospodarstwie rodziców. W Pamiętniku znajduje się jeszcze zapis  z którego wynika, że Józia porzuciła na jakiś czas pracę u Finków, zorientowała się potem, że postąpiła źle, ale jej miejsce było już zajęte. Być może to był właśnie ten okres pomiędzy wrześniem a czerwcem 1940 roku?

 Bez wątpienia od  3 lipca 1940 roku przebywa w Niemczech.

Strategia robót przymusowych w III Rzeszy powstała z uwagi na to, że niemieccy mężczyźni przebywali na froncie, a ideologia narodowo-socjalistyczna wykluczała wykorzystywanie do pracy kobiet niemieckich. Szacuje się, że na robotach przymusowych było w  Rzeszy od 10 – 12 milionów ludzi, z tego 2,5 miliona Polaków. Z danych dostępnych w Instytucie Pamięci Narodowej wynika, że na początku wojny 70 % Polaków pracowało w rolnictwie, pozostali w przemyśle, na kolei lub jako pomoc domowa. Na pewno pracowali w trudnych warunkach bytowych.

Plakat propagandowy, zbiory IPN


Dokumenty zachowane w bazie Arolsen archives pozwalają prześledzić  los Józi w Niemczech.


Możemy między innymi dokładnie obejrzeć tzw. Książkę pracy (niem. Arbeitsbuch Für Ausländer) – dokument identyfikacyjny dla polskiego robotnika. Polacy przebywający na robotach musieli nosić również naszywkę z literą „P”,  w celu łatwego odróżnienia ich od ludności niemieckiej.






Dokumenty Józefy Luboch, Arolsen archives

Od 3 lipca 1940 roku do 28 listopada 1940 pracuje w gospodarstwie rolnym  u Jakoba Neippa w Trossinger.

 Od 29 listopada 1940 do 15 listopada 1941 roku u Hansa Schlenkera, w tej samej miejscowości. Z jej dokumentu można się dowiedzieć, że jest narodowości polskiej, że jest niezamężna i nie ma dzieci, jest wyznania katolickiego i wykonuje zawód pracownika rolnego. Mieszka przy ulicy Löhstr. 19. Być może miejscowość Trossinger podobała się Jozefie. Może nawet przypominała Mielec? Trossingen to dzisiaj miasteczko w Badenii – Wirtembergii. Jest  małym miastem, zapewne takim było również w czasie wojny.

Do dokumentu dołączona jest fotografia Józefy, skan nie jest zbyt wyraźny, ale i tak osoby, którym pokazuję jej zdjęcie, twierdzą, że nie wyglądała  na 26 lat. To prawda. Ze zdjęcia spogląda na nas poważna kobieta. Musimy jednak pamiętać, że wiejskie kobiety pracowały ogromnie ciężko. Ciężka praca, złe odżywianie, złe warunki bytowe powodowały, że młode kobiety często wyglądały jak kobiety w średnim wieku. Ponadto w chwili robienia zdjęcia Józia zapewne była już na robotach.

W dokumencie jest również zapis o znakach szczególnych. Są to cztery złote zęby.

To może dziwić u tak młodej dziewczyny, ale przecież Józia była chłopską córką. Być może nie dojadała, a z pewnością w jej pożywieniu brakowało wszystkich niezbędnych składników.

Głównym pożywieniem chłopów przed wojną były ziemniaki. Były tanie. Jedzenie nie było urozmaicone, a i zabiegi higieniczne jak czyszczenie zębów należały zapewne do rzadkości.

Tak w przedwojennej gazecie Dobra służąca pisała Elżbieta Baderska:

Najmniej starania mają po części wszystkie służące o zęby, toteż często można spotkać młode, a już bezzębne dziewczyny, co bardzo brzydko wygląda. Aby zęby sobie długo zachować i bólu oszczędzić, koniecznym jest przed udaniem się na spoczynek, żeby szczoteczką i odpowiednią pastą porządnie zęby wyczyścić. Jedno i drugie za kilka trojaków w drogerii nabyć można10.

No tak, ale czy  na wsi i  bez pieniędzy? Pamiętam opowieść siostry mojego pradziadka, która również mieszkała przed wojną w Czajkowej  i nie była dużo starsza od Józi. Zęby czyszczono węglem.

 Józia  opuszcza Niemcy w listopadzie 1941 roku. W dokumentach znajduje się zapis: odesłana  z powodu ciąży.

W Pamiętniku wyjaśnia, że zaszła w ciążę celowo aby wrócić do Polski i swoich państwa (starała się zajść w ciążę i jako taką odwołali ją do domu). Bardzo chciała pomóc swojej pani.  Jest bardzo szczęśliwa, że może wrócić po dwóch latach rozłąki i być pod dachem drogich jej osób. Finkowie byli dla niej wszystkim i nie wyobrażała sobie życia bez nich. O swojej pani pisze jako ubóstwianej.

Wraca do Polski i z treści pamiętnika można wywnioskować, że służy u Finków. Tuż przed deportacją mieleckich Żydów w dniu 9 marca 1942 roku przebywa w szpitalu wraz z córeczką Wandą. Wspomina o chorobie. Być może jest to jakaś komplikacja po porodzie.

Finkowie opuszczają miasto w sobotę 7 marca 1942 roku. Szaje Altman, szwagier Berty Lichtig,  w swojej powojennej relacji pisze:

W ostatnich dniach przed 9-tym marca 1942 roku prezes Fink opuścił miasto, zabierając swoją żonę i dzieci. On jeden dostał przepustkę na wyjazd z miasta, bo w tym czasie nie pozwolono nikomu wyjeżdżać. Za oddalenie się od miasta groziła kara śmierci. Miasto zostało bez pasterza i wtedy wiedzieliśmy, że nasz los jest przypieczętowany11.

Józia zastanawia się dlaczego Finkowie nie powiadomili jej o wyjeździe.  Jest jej nawet wyraźnie przykro: czy tak mało dla  znaczyła dla swoich pracodawców?  Tłumaczy to jednak sobie w taki sposób, że być może wiedząc, że jest chora, nie chcieli jej martwić.

Co za okrutny sposób niszczenia ludzkości! Co za szatański pomysł Hitlera, poczuła do niego ogromną nienawiść i do wszystkich Niemców12tak Józia myśli o tym co dzieje się z Żydami.

 

9 marca 1942 roku musiał być dniem bardzo zimnym. Józia wspomina zamarznięte szyby w oknach. Przez te zamarznięte  szpitalne szyby będzie widziała potworny marsz mieleckich Żydów.

Tak to wspominała:

 

Piorunująca wieść wysiedlenie Żydów z Mielca lotem błyskawicy obiegła miasto. W naprężeniu oczekiwano  nadejścia tej chwili, przepowiadanej już od szeregu miesięcy. Teraz miała ona nadejść  już nieodwołalnie.

To też wśród Żydów zapanował ogromny zamęt – jedni modlili się o odwrócenie tego nieszczęścia, inni bluźnili – zaprzeczając istnieniu Boga, twierdząc, że gdyby istniał nie pozwoliłby na takie okrucieństwo. Rozpacz targała każdym żydowskim sercem, a jeszcze większe nastąpiło przygnębienie, gdy dowiedziano się, że cały Judenrat wraz z prezesem dr F. uciekli już z Mielca. Zrozumiano, że nie ma ratunku. To też oczekujących tej okropnej chwili, ogarnął strach paniczny przez nieznaną przeczuwaną przyszłością.

Ale cóż się dzieje? Może Żydów wysiedlają. Dreszcz przeszył ją od stóp do głów. Zwlokła się jednak z łóżka i niesamowity obraz przedstawił się jej oczom, człowiek nawet o najtwardszym sercu nie mógłby obojętnie patrzeć na to co się działo w tej chwili. Oto całą szerokością ulicy, posuwał się tłum Żydów z tobołkami na plecach, z wyrazem przerażenia na twarzach, złamani na wpół przytomni ledwo nogi za sobą wlekąc – mimo, że wędrówka dopiero się rozpoczęła. Popędzani jak bydło przez pachołków hitlerowskich, wlekli się w milczeniu, cicho tylko od czasu do czasu pojękując. Biedota i bogacze, prostacy i inteligencja, wszyscy jednakowo potraktowani. Co się działo w ich sercach, nietrudno chyba odgadnąć. Zostawili przecież wszystko, co posiadali, cały swój dobytek gromadzony przez całe życie – zabierając tylko to, co ze sobą zabrać mogli i szli na poniewierkę, a może i nawet na śmierć. Stała tak długo i rozmaite myśli nachodziły ją. W końcu przez zamarznięte szyby zaczęła szukać wzrokiem znajomych twarzy – niewiele jednak zdołała ich dostrzec, gdyż myśli jej krążyły gdzie indziej, wkoło innych osób. Gdzie oni teraz. Może też niewiele lepiej czują się od tych. W każdym bądź razie dobrze, że ich tu nie ma – nie przeżyłaby tego – widząc ich w takim upokorzeniu. Długo jeszcze stała walcząc z wzmagającym żalem, który jak kleszcze zaciskał jej gardło i z siłą powstrzymywanymi łzami, które wciąż zasłaniały jej widok. Tymczasem koniec pochodu się zbliżał, cały korowód zamykał doktor W. z rodziną. Szli objuczeni plecakami, raz jeszcze spojrzeli na pozostające za nimi miasto i poszli ze swemi współtowarzyszami.

A więc i pan – panie doktorze – rzekła do siebie i uśmiechnęła się.

Widzisz czego się doczekałeś? Kiedy przed paroma dniami posłano po ciebie byś udzielił pomocy lekarskiej, odmówiłeś! Nie chciało ci się przejść na drugą stronę ulicy – tłumacząc, że noc teraz, że ty jesteś przeziębiony. Dziś nie pytają cię czy możesz, tylko musisz drałować po śniegu i mrozie i kto wie ile kilometrów i tak nic złego ci nie życzę (doktor zginął w okropnych warunkach, w obozie w Pustkowie, a rodzina została wywieziona do Bełżca, a później wraz z innymi do pieca). Przecież niech ci Bóg da szczęście w tej wędrówce, a gdy wyjdziesz cało, popraw się w przyszłości – tak mówiąc spojrzała na niego z wielką litością. Mimo, że wszyscy przeszli, stała dalej, nie wierząc sobie, że patrzyła na rzeczywistość13.

 

Wysiedlenie Żydów z Mielca było dla Józefy okropnym ciosem. Spowodowało ponowną rozłąkę z ubóstwianą panią Fink. Dziwiła się sama sobie, skąd to głębokie uczucie do doktorowej, ale czuła, że bez niej życie stanie się bardzo ciężkie i smutne.

Popatrzyła na swoją córeczkę, nagle wydała się jej bardzo słodka. Poczuła zmianę w sercu do dziecka. Do tej pory była w stosunku do niego zimna i obojętna.

Może Bóg zesłał mi ciebie byś mi zastąpiła tamtych?14

 

Dzień po wysiedleniu Józia opuszcza szpital. Z Czajkowej furmanką przyjeżdża po nią  ojciec. Otuliła dziecko i najpierw pojechała do miasta po swoje rzeczy, które ulokowała pani Fink u gospodarza domu. Ruch w mieście był duży, ale tak jakoś dziwnie pusto jej się wydawało teraz. To miasto straciło dla niej cały urok. Domy żydowskie były opieczętowane i strzegła je policja niemiecka i polska. Kolejno odmykano je, wywożono co lepsze rzeczy, a co gorsze rozdzierała je biedota miejska cisnąc się przy tym i wyrywając co lepsze z rąk, tak, że często musiała interweniować policja okładając pałkami plecy by rozpędzić tę hołotę15.

Kiedy Józia  idzie po swoje rzeczy do mieszkania w którym mieszkali Finkowie, słyszy, że doktor Fink został złapany przez gestapo i rozstrzelany z całą swoją rodziną.  Zabiera walizki i załamana wychodzi z domu. Patrzy w puste okna, nie wierząc, że już nie zobaczy Finków. Na ulicy spotyka starszego mężczyznę,  jej dawnego  pracodawcę. Kiedy ten dowiaduje się, że jest bez zajęcia, proponuje jej posadę gospodyni. Józia przystaje na to, jest to dobra oferta ponieważ może być razem z dzieckiem. To zdarzało się nieczęsto, jeśli kobieta posiadała dziecko, a nie była zamężna, bardzo trudno jej było znaleźć posadę.

 Dziewczyna wraca do domu na wieś, by dojść do siebie. Kiedy przegląda  swoje walizki, które wydają się jej zdecydowanie za ciężkie, znajduje w nich  ubrania doktorowej. Józia była biedna i garderoba ta stanowiła dla niej dużą wartość, ale zupełnie jej to nie ucieszyło. Chciałaby oddać te rzeczy właścicielom, ale również w Czajkowej dochodzą do niej wieści, że Finkowie nie żyją.

Czytając o uczuciach Józi z tamtego okresu, z całą pewnością można stwierdzić, że dopadła ją wielka apatia, może nawet depresja.

Zbliża się wiosna, kiedy pewnego dnia do domu rodziców Józi przychodzi listonosz i podaje ojcu pocztówkę. Dziewczyna poznaje pismo doktorowej i natychmiast wyrwa pocztówkę z rąk ojca.

Kochana Józiu, gdziekolwiek jesteś, błagam cię, staraj się ze mną skomunikować. Jestem w okropnem położeniu. Znajdziesz mnie za Wisłą w Połańcu, u Adama. Nazwa ulicy. Czekam cię niecierpliwie. Nuśka16.

Rodzice od razu domyślają się od kogo jest pocztówka. Przyjmują  z wielkim niezadowoleniem fakt, że Finkowie żyją.

No i po cóż ty tam chcesz iść ? – zapytał zdenerwowany ojciec. Proszą mnie o to – odrzekła. Oj ty głuptasie – rzekł do niej kiwając głową. Będziesz chodzić za Żydami.

Ich i tak prędzej czy później diabli wezmą i cóż ci z nich przyjdzie. Czy wszystko należy robić tylko dla interesu, ja w każdym razie do tych nie należę.

Siedziałabyś na tyłku i nie włóczyłabyś się za nikim – wtrąciła się matka – te rzeczy zostaw dla siebie – przyda ci się, a im nie pisałabym nawet. Skąd oni będą wiedzieli, że otrzymałaś tę kartkę? Nie wiedzą gdzie jesteś17.

Józia nie posłuchała rodziców. Postanowiła zobaczyć się z Finkami.

Boś ty głupia i tyle. Przejmowałbym się Żydami. Niech zdechną. Już dawno powinni ich diabli wziąć! Dosyć się już nażerowali na polskiej ziemi – krzyczał pieniąc się ze złości ojciec18.

Stosunek chłopów do Żydów był różny, co odzwierciedlało się również w ich postawach wobec ludności żydowskiej w czasie wojny - zdarzało się, że pomagali żydowskim sąsiadom, ale zdarzało się, że ich  denucjowali.

Należy jednak zauważyć, że ten negatywny stosunek jaki możemy odczytać ze słów ojca Józefy, nie brał się  zapewne znikąd. Przedwojenna kampania antysemicka była silna, zwłaszcza jesli chodzi o środowiska skrajnie narodowe.

W czasopiśmie pod tytułem Hasło Narodowe z dnia 22 lutego 1925 roku możemy znaleźć artykuł Jak Żydzi niszczą chłopów. Przekonuje się w nim, że Żydzi wykupili w Małopolsce dużą ilość gospodarstw rolnych, że "Żydzi puścili pół miliona chłopów o kiju żebraczym", czego efektem jest konieczność szukania chleba na emigracji. Oczywiście takie są fakty - wielu Polaków emigrało, tyle tylko, że dotyczyło to również ich żydowskich sąsiadów. W artykule winą za zaistaniałą sytuacje obwinia się również chłopów, ponieważ są nieufni wobec księży, nauczycieli, a wierzą Żydom, a do tego bezmyślnie pożyczają od Żydów pieniądze.


 Jozia nie wyrusza od razu do Połańca z powodu dużego osłabienia i warunków pogodowych. Trwają właśnie wiosenne roztopy. Ponieważ zbliża się termin rozpoczęcia nowej pracy, pakuje się i wyjeżdża z domu. Było jej trudniej  wyruszyć stamtąd, bo nie miał kto zająć się Wandzią, ale w końcu udaje się jej znaleźć opiekę dla dziecka i może iść. Ma ze sobą bardzo duży bagaż, ale na szczęście dzień jest pogodny i słoneczny. Wraca też dobry nastrój.

Dochodzi do wału na Wiśle i przeprawia się przez rzekę. Widzi miasto, jest to Połaniec. Po raz pierwszy jest w tym mieście.

Boże jak tu spokojnie, zupełnie inaczej się tutaj oddycha, nie widząc tego roju szwabów, rozłożonego po wszystkich jak w Mielcu19.

Cieszy się, że nie widać ani jednego zielonego munduru. Żydzi mogą swobodnie chodzić po ulicach.

Połaniec – w tym miejscu  schroniło się wielu mieleckich Żydów. Miasteczko było małe i ciche, bez Niemców. Połaniec leżał wówczas w powiecie radomskim.  Historyk Tomasz Frydel dotarł do źródeł, które pozwoliły mu zidentyfikować 46 osób z Mielca ukrywających się w Połańcu. 24 osoby uciekły bezpośrednio z Mielca, 22 zbiegło z dystryktu lubelskiego, gdzie znaleźli się po wywózce. Połaniec był położony z dala od głównych szlaków, linii kolejowej, nie było w nim  stałych posterunków żandarmerii i gestapo, a miejscowe getto zlikwidowano dopiero w październiku 1942 roku. Żydom mieleckim udało się znaleźć schronienie na ponad pół roku.  Tomasz Frydel przypuszcza, że liczba mieleckich Żydów w Połańcu mogła sięgać kilkuset osób. Świadczy o tym fakt, że połanieccy Żydzi, byli zaniepokojeni obecnością mielczan w swoim miasteczku, o czym opowiadał w swoich wspomnieniach Szaje Altman. Zapewne wynikało to z faktu, że przed wojną w Połańcu mieszkało ok. 1000 Żydów, potem Żydzi zaczęli napływać do miasta  z okolic, przejściowych obozów i innych stron Polski. W swojej relacji Józefa wspomina, że w Połańcu była również matka pani Fink, pani Sz.  Z pomocą portali genealogicznych i spisu Judenratu udało mi się ustalić, że matka Netti nazywała się Gitla Schubert vel Gold. Tak więc z całą pewnością jest 47 zidentyfikowaną osobą, która ukrywała się w Połańcu.  Co ciekawe w Połańcu przebywała również Berta Lichtig i kilku jej krewnych.

Połaniec był miejscem gdzie schroniła się dość duża garstka Żydów, którzy uciekli zawczasu z Mielca, a i tych, którzy przyjechali z Dubienki, Bełżca i innych miasteczek […]w miasteczku tym powodziło się [im] bardzo dobrze, zarabiali wiele, a Niemców wprost nie znali, gdyż miasto leżało w widłach rzeki Wisły, otoczone rozległymi piaskami i bardzo daleko od stacji kolejowej. Spokój w tym mieście zaczął się pruć z każdym dniem, a Żydzi połanieccy przypisywali winę Żydom mieleckim i chcąc się wykupić od Volksdeutschów zamieszkałych w okolicy, zbierali wśród Żydów mieleckich kontrybucję20wspomina Szaje Altman.

Mosze Horn, mieszkaniec Borowej, który również przez jakiś czas ukrywał się w Połańcu, wspomina w swoim dzienniku, że Niemcy nazywali Połaniec Sewastopolem. Pisze też, że populacja w Połańcu wzrosła wraz z napływem Żydów z innych miejscowości, a oni, napływowi Żydzi byli nazywani przez miejscowych obcokrajowcami.  Musieli też płacić więcej za mieszkania i towary w sklepach.

 

Pierwszą osobą z rodziny Finków, którą spotyka Józia jest sześcioletnia Alinka bawiąca się w ogródku.  Alinkę Józia opisuje jako dziewczynkę z czarnymi okrągłymi oczami i oliwkową cerą. Józefa nareszcie może zobaczyć swoją ubóstwianą panią. Powitanie  było niezwykle serdeczne. Jakby zniknęła zapora, która do tej pory je dzieliła i wynikała ze stosunku służąca - pani. Józia teraz stała się przyjaciółką Finkowej. Tak to odczuła.

Pani Sz. spytała jak Mielec teraz wygląda ale Józia odpowiedziała, że dla niej jest głuchy i pusty, stara się jak najmniej chodzić do miasta, by uniknąć przykrych wspomnień21.

Finkowie mieszkają w bardzo skromnych warunkach. Netti pokazuje Józi łóżko na którym spała, wyścielone słomą. Wspomina, że nie mają nic, że mają tylko to co na sobie, że teraz dopiero rozumie jak wcześniej byli bogaci. Józia przyniosła połowę rzeczy, które zostawiła jej w walizkach Netti. Wdzięczna doktorowa, obiecuje jej, że jeśli przeżyją,  na pewno się odwdzięczy.

Przecież Józia mogła sobie te rzeczy przywłaszczyć, a nie zrobiła tego, takich ludzi niestety jest teraz bardzo mało, dlatego jest tak źle na świecie22.

Matka Netti mówi Józi, że jej córka robi już plany, że jeśli przeżyją, to wynajmą obszerne mieszkanie a Józia będzie miała w nim swój pokój. Netti zaś mówi Józi, że gdyby mieli pieniądze, mogliby się uratować za pomocą aryjskich papierów. Wspomina też, że w Mielcu u gospodarza, od którego wynajmowali mieszkanie jest kosz z rzeczami, które zostawili na przechowanie, już po niego posyłali, ale gospodarz powiedział, że zabrali go Niemcy. W koszu miały znajdować się wartościowe rzeczy. Finkowa podejrzewa jednak, że gospodarz boi się wysłać rzeczy i dlatego powiedział o Niemcach. Prosi Józię o pomoc. Tego dnia Józefa ma okazję spotkać również doktora Finka i syna Lucjana, wówczas 17 letniego. Fink zdaniem Józi wygląda źle, wydaje się jej inny niż zwykle. Rozmawiają o sytuacji w Mielcu, wypytują też Józię o jej warunki życia  i wyraźnie są zadowoleni, że jest w dobrej sytuacji. Tymczasem jak wspomina Józia, nadjeżdża furmanka, którą przyjedża pewien adwokat z Mielca. Dziewczyna ma szczęście, może powrócić do Mielca furmanką.

Finkowa wspomni Józi, że chcą się przenieść do Radomyśla, ponieważ tam będzie im łatwiej przeżyć. Tutaj są bez grosza (a w  Mielcu  rozeszły się plotki, że Fink miał zabrać jakąś większą sumę z kasy Judenratu). Połaniec dał mieleckim Żydom okazję do ponownego połączenie rodzin (wśród tych, którzy zostali deportowani) zdobycia aryjskich papierów (tak się stało na przykład w przypadku Berty Lichtig) i planowanie dalszych kroków.

Ze względu na tę jedną kochaną rodzinę, pragnęła dobra dla całego narodu żydowskiego23

Dzisiaj jadąc z Mielca do Połańca trzeba przemierzyć 24 kilometry. Mniej więcej taką drogę przeszła Józefa niosąc rzeczy Finków.

 Józi nie udaje się odzyskać kosza z cennymi rzeczami. Zdaniem doktorowej w koszu była sztabka złota. W porozrzucanych w mieszkaniu Finków papierach, Józia znajduje zdjęcie Finkowej.

W tym miejscu należy zaznaczyć, że w Pamiętniku znajdują się fragmenty zdecydowanie świadczące o tym, że Józia nie mogła być świadkiem opisanych wydarzeń. Przypuszczam, że być może Berta Lichitg widywała się z Finkami w Połańcu, stąd takie, a nie inne fragmenty w złożonym w Żydowskiej Komisji Historycznej materiale.

Kolejne schronienie doktorstwo znajdują w  Radomyślu Wielkim. Józef Fink obejmuje tam stanowisko sekretarza w Delegaturze Żydowskiej Samopomocy Społecznej. Do czerwca 1942 roku czyni starania aby uruchomić warsztaty dla Żydów, którzy pracując w nich nie podlegaliby deportacji. Dzięki znajomości z mieleckim komisarzem ziemskim uzyskuje na to pozwolenie. Józefa kiedy dowiaduje się, że Finkowie są w Radomyślu, jedzie również i tam. Zawozi im małą sumę pieniędzy. Tyle ile może, bo pieniędzy nie ma. Zawozi im też beczułkę z kiszoną kapustą, ziemniaki, przyrządy do prania bielizny, naczynia kuchenne. Furman z którym jedzie Józia, kiedy widzi do kogo zawożone są rzeczy (rozpoznaje Finka), zażyczy sobie większej sumy pieniędzy. Józia nie mówiąc nic Finkom, dodaje mu 30 zł ze swoich skromnych zasobów. Finkowie mieszkają w Radomyślu w pokoju z kuchnią. Pracują. Nieprzyzwyczajona do takiej pracy doktorowa musi gotować, prać, robić zakupy.

Do Mielca  Józia wraca  z doktorem Finkiem. Pyta go czy nie boi się przyjeżdżać do Mielca, ale Fink odpowiada, że objął w Radomyślu stanowisko i że ma jakiegoś znajomego Niemca. Na ulicy w Mielcu ludzie na widok Finka  krzyczą: Żyd! Żyd!

Józia jest zdziwiona, że zaledwie kilka tygodni po wysiedleniu, pojawienie się Żyda uważa się za jakieś dziwne zjawisko. Przyjazd Finka budzi zdumienie w mieście, gdyż doktor był uznany za zamordowanego.

W Radomyślu tymczasem  robi się  coraz bardziej niebezpiecznie.

Lucjan, syn Finków w przeddzień likwidacji społeczności żydowskiej w Radomyślu (19 lipca 1942 – I.S)  zgłasza się jako ochotnik do firmy Baumer und Lesch. Wierzy w to, że jego rodzina jako rodzina robotnika będzie chroniona.

Józia  ponownie wyrusza do Radomyśla. Kłamie swojemu chlebodawcy, że idzie odwiedzić koleżankę. Ponieważ wraca  późną nocą, zostaje obrzucona obelgami za niemoralne prowadzenie się.

 W Radomyślu Józia i Finkowa spacerują po mieście. Budzą zdziwienie, bo  nie były to czasy kiedy katoliczka z Żydówką szła trzymając się pod rękę.

Tydzień po tej wizycie Józia słyszy pogłoski, że  w Radomyślu Żydzi są mordowani. Modli się o uratowanie Finków. Niestety pogłoski okazują się prawdziwe. Niemcy otoczyli miasto, mordowali starców, wywozili młodych do pracy, na dzieci szkoda im było kul, roztrzaskiwali  ich główki o mur, albo bili je kolbami karabinów. Józia  od razu myśli o losie Alinki, która pewnie zginęła w ten sposób. Wtedy przypomina sobie, że  Lucjan zgłosił się do obozu i jest gdzieś tutaj blisko Mielca. Postanawia, że trzeba go ratować.

Za jakiś czas otrzymuje pocztówkę:

Moja Józiu kochana! I znowu poniewierka. Piszę na stacji, czekając na pociąg by jechać, ale gdzie? Dokąd? Nie wiem. Jeśli będziemy na miejscu, napiszę do Józi. Znowu nie mamy ani ubrania, ani przykrycia, a zima się zbliża. Ale to jeszcze nie najgorsze, więcej trapi mnie, że Lusiek został tam sam i nie będzie miał mu nawet kto podać kawałka chleba. Całuję mocno Józię. Nuśka24.

Pocztówka jest wysłana z Czarnej. Józia zrozumiała, że Finkowie są w pobliżu Tarnowa i zapewne wyjadą  gdzieś daleko. Nie będzie mogła ich widywać. Kilka dni później dostaje list,  z informacją, że są w Bochni. Okazuje się również, że Lucjan uciekł z obozu i jest razem z nimi.

Bochnia stała się schronieniem dla tych, którym udało się uniknąć wysiedlenia z innych miast np. Krakowa, Mielca, Brzeska. Zyskała opinię miasta, które jest stosunkowo bezpieczne dla Żydów. Dlaczego tak było? Dagmara Swałtek – Niewińska w opracowaniu Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupacyjnej Polski zastanawia się czy przyczyną było skorumpowanie władz, specyficzny układ zależności między urzędnikami niemieckimi a opłacającymi ich miejscowymi Żydami czy też większa niż w innych miastach zaradność elit?

Zila Rennert ze Lwowa na początku 1942 roku postanowiła zaryzykować niebezpieczną podróż pociągiem. Wspominała:

Zachęceni listami przyjaciół mieszkających w getcie w Bochni, gdzie według nich represje antyżydowskie były mniej dotkliwe, zdecydowaliśmy się do nich dołączyć25.

Getto w Bochni obok Tarnowa uchodziło za najbardziej łagodne w okręgu krakowskim.

 

 Jednak  Finkowie przebywają w Bochni zaledwie 8 dni. Muszą uciekać przed kolejną akcją do Nowego Brzeska, za Wisłę. Żyją tam w nędzy, nie mają co jeść, proszą Józię aby przyjechała do nich, bo mają sprawę, którą mogą powierzyć tylko jej.

 Józia jedzie  pociągiem, który  zatrzymuje się w Dębicy. Niemcy przeprowadzają rewizję. Kontrolują wszystkich pasażerów mających bagaże. Podchodzi  więc do Niemca dowodzącego akcją i po niemiecku prosi by ją przepuścił. Tłumaczy, że jedzie na kilka dni do Bochni, a to co wiezie potrzebne jest jej do własnego użytku. Zostaje przepuszczona. Wsiada do następnego pociągu i dojeżdża do Bochni z której ma jeszcze 20 kilometrów do celu.  W Bochni widzi dużo  pustych żydowskich domów. Widzi Żyda, który jak duch wyłania się zza  ściany jednego z domów. Mówi jej, że to drugi dzień po akcji likwidacyjnej i niewielką część Żydów (około 700) pozostawiono przy życiu aby pracowali. Reszta została wywieziona albo zastrzelona, ale dzielnica żydowska nadal będzie tutaj działała.

Józia przez 7 km jedzie furmanką, później niestety musi iść  pieszo.  Bardzo ciąży jej walizka, w której wiezie jedzenie dla Finków. Jest ogromnie zmęczona. Walizkę niesie na kiju, który uciska jej ramię. Dochodzi do Puszczy Niepołomickiej i to przynosi jej chwilę wytchnienia. Zachwyca się przyrodą, o Puszczy usłyszała w szkole. Widzi bardzo dużo ściętych drzew i domyśla się, że to dzieło Niemców. W Puszczy  traci orientację. W czasie wędrówki rozmyśla co będzie z jej przyszłością, bo w związku z podróżą straciła posadę. Po długim okresie błądzenia w lesie dochodzi do gajówki, a potem  widzi Wisłę,  a po drugiej stronie rzeki  kościół i domy. Po wejściu do miasta spostrzega, że po mieście chodzą ludzie z opaskami z gwiazdą Dawida. Ulicami chodzą prawie wyłącznie Żydzi. Są to uciekinierzy z innych miejscowości.

Swoich państwa znajduje  w chałupie krytej strzechą.  Jest zrozpaczona na widok Pani Fink, która jest   mizerna, pożółkła, posiwiała i jakby o kilkanaście lat starsza.  Witają się serdecznie. Jest z nimi matka Finkowej.  Wyposażenie chałupy jest bardzo skromne: dwa połamane łóżka, stare krzesła, zamiast podłogi  klepisko.  Netti opowiada jak trudno było im dostać  to schronienie, dwa dni spali na zewnątrz.

Józiu, płakać mi się chce kiedy wspomnę Połaniec. Źle zrobiliśmy żeśmy stamtąd wyjechali, tam jeszcze spokój, a tu musieliśmy się już tyle poniewierać. Wszystko tu szalenie drogo, żywności mało, trudno coś dostać, a ludzie niedobrzy, wykorzystują okazję, dusze by z nas wydarli. Ciężko nam Józiu, bardzo ciężko26.

Netti pyta Józię jak chowa się dziecko, ta odpowiada, że dobrze, ale są w trudnym położeniu, bo straciła posadę. Finkowa pociesza ją, sądząc, że gospodarz zmieni zdanie. Okazuje się, że Alinka, córka Finków jest chora, ma gorączkę i zapalenie gardła. Dziewczynka czuje się tak źle, że nie cieszą ją nawet cukierki, które przywiozła Józia. Z Finkami przebywa  właściciel tartaku w Radomyślu, pan Gr., posiadający sporo pieniędzy. Z Doktorem Finkiem tworzą dobry duet, bo ten  drugi ma spore koneksje.

Józia dostaje misję do wypełnienia, Fink przekazuje jej dwie koperty, w jednej jest list do Landkomisarza w Mielcu, w drugiej 1000 złotych wraz z dyspozycjami. Wypełnia misję i Finkowie dostają nowe dokumenty dzięki, którym wkrótce wyjeżdżają do Bochni. Józef i Lucjan pracują w firmie drzewnej, jest to dla nich bardzo ciężka praca. Netti zajmuje się domem i Alinką. Pani Schubertowa stara się zdobywać  żywność.

 W tym czasie chlebodawca przebacza Józi, przyjmuje ją ponownie do pracy ale stawia warunek aby zakończyła swoje „wycieczki”.

Finkom jest w Bochni bardzo ciężko.

Pewnego dnia pani F. powiada: Józia koniecznie przydałaby się nam tutaj. Dostarczyłaby nam wszystko i jakoś żylibyśmy wspomagając się wspólnie. Ale jak to zrobić? Najgorsza sprawa z dzieckiem. Trzeba koniecznie coś wykombinować – dodała stanowczo – bo bez niej nie wyobrażała sobie tu życia - tym bardziej jeszcze, gdy nasza dzielnica zostanie ogrodzona. Napisz po nią i niech przyjedzie to omówimy razem tę sprawę, gdyż pisać o wszystkim nie można, może istotnie da się coś wymyśleć – doradzał jej mąż. Wyobrażam sobie jak Józia ucieszy się tą propozycja – zobaczysz mamuś, że zrobi wszystko by osiedlić się w Bochni. Wy przecież obie nie możecie bez siebie żyć, a Józia szczególnie zakochana jest w tobie po same uszy zawtórował jej Lusiek27.

Zastanawiam się nad tym silnym uczuciem Józefy do swojej pani.

Czy to nie było tak, że wychowana w chłopskiej rodzinie dziewczyna, pozbawiona być może czułości, zainteresowania ze strony dorosłych (tak często bywało) po raz pierwszy spotkała w życiu kogoś kto okazał jej zainteresowanie?

Józia jest w kłopocie kiedy otrzymuje wiadomość od Finków, bo przecież  gospodarz stanowczo zabronił kolejnych „wycieczek”. Zdaje sobie też sprawę, że musi dokonać wyboru między pewną i stałą posadą, a niepewnym losem w Bochni.

Ale czyż może opuścić tamtych w takim nieszczęściu. Czy może dopuścić by Pani F. wylewała łzy, że jej Józia, która okazała jej tyle serca, odpadła teraz od niej, teraz gdy ona najwięcej jej potrzebuje. Nie…tego nie zrobi… nie potrafi! Nie cofnie się i już. Pójdzie dalej z nimi przez wszystkie trudy, chociaż to wymagałoby od niej największej nawet ofiary. Była wierna dotąd nie zawróci więc z połowy drogi. Wytrwa przy nich do końca, nie opuści ich. I znowu serce zwyciężyło28.

Podejmuje decyzję, oznajmia chlebodawcy, że nie pozostanie u niego dłużej niż dwa tygodnie. Prosi panią Ch. o zaopiekowanie się dzieckiem (kobieta jest wtajemniczona we wszystko) do jej powrotu i jedzie do Bochni. Przyjeżdża do miasta o zmroku. Jej państwo mieszkają w przepełnionym domu na ulicy Kraszewskiego 18. Bez trudu ich odnajduje, Fink jest w Bochni znaną postacią.  Sporo osób przychodzi do niego po porady prawne. Józia zdumiona stwierdza, że mieszkanie jest całkiem przyzwoite.

Doktorowa mówi jej, że wszystko byłoby w porządku gdyby nie to, że wciąż są jakieś rozstrzeliwania albo wywózki, a teraz krążą pogłoski, że będą zabierać dzieci.

Gdybym je utraciła, nie miałaby już po co żyć na świecie29.

Józia pociesza panią:

Wojna wnet się skończy, może jakoś przetrwamy i to mówią wszyscy, że się jeszcze tego roku skończy30.

Następnego dnia Józia idzie oglądać miasto, szuka mieszkania w pobliżu getta, ale wszystkie okoliczne mieszkania są zajęte, ponadto warunkiem otrzymania mieszkania w Bochni  jest posiadanie jakiejś rządowej pracy w mieście.

Doktor Fink wpada na pomysł by ulokować Józie jako gospodynię u kierownika firmy drzewnej Jędrysiaka, bardzo solidnego człowieka. Gorzej przedstawia się sprawa ulokowania dziecka, ale i tu pojawiła się nadzieja, że będzie to jakoś załatwione.

Na tym kończy się historia opowiadana przez Bertę Lichtig. Pamiętnik Józi urywa się w miejscu, kiedy kobieta przyjeżdża na rekonesans do Bochni i ze swoją panią wspominają dawne czasy, mieleckie czasy. Pojawia się tutaj również Żydówka z Mielca, pani Herzigowa, która towarzyszy kobietom w rozmowie.

W tym miejscu należy się czytelnikom niniejszego tekstu wyjaśnienie – relacja, która nazwana jest  Pamiętnikiem Józi, nie jest jej dziennikiem. Są to  wspomnienia Józi opracowane w bardzo literackiej formie przez Bertę Lichtig. Trudno przypuszczać aby dziewczyna ze wsi, która jak myślę skończyła 3 klasy szkoły powszechnej i całe swoje życie ciężko pracowała, nie mając okazji do kształcenia się, posługiwała się takim językiem.

Jak sądzę, niektóre fragmenty Pamiętnika opowiadające o wydarzeniach, w  których Józia nie mogła brać udziału można zakwalifikować jako paraliteraturę, solidnie  opartą na faktach (myślę, że Berta Lichtig mogła dysponować sporą wiedzą na temat Finków).

Być może Józefa i Berta odbyły kilka spotkań podczas, których Józia opowiadała o swoich losach (Pamiętnik jest bardzo obszerny). Być może istniały też jakieś zapiski Jozi? Być może z jakichś powodów kobieta nie miała okazji dokończyć swojej opowieści. Może wyjechała? Może zachorowała? Może nawet zmarła? A może to Berta nie zdążyła spotkać się z Józią po raz kolejny ponieważ wyjechała z Polski (Berta Lichtig po wojnie znalazła się w Austrii, skąd wyjechała do Stanów Zjednoczonych, z Polski wyjechała w sierpniu 1946 roku).

Bez zwątpienia jednak znane są dalsze losy  Józefa, Netii, Lucjana i Aliny Finków, ponieważ w dwóch relacjach złożonych po wojnie przez Żydów przebywających w getcie Bochni, pojawiają się ich nazwiska.

Pierwsza z tych relacji to relacja  Abrahama Sternhella, który zdaje obszerne sprawozdanie z ostatniej akcji likwidacyjnej w bocheńskim getcie. Wspomina  między innymi o osobach  przeznaczonych do transportu do Bełżca –  znane było, że kto nie opłacił się sowicie kierownikowi Kurzabachowi, mimo kwalifikacji szedł do transportu, musiały być bowiem wolne miejsca dla bogaczy, którzy mogli się opłacić31. Wspomina również, że w getcie w Bochni były zorganizowane warsztaty pracy.

Bardzo dokładnie opisuje dzień, w którym zginęli Finkowie (nie podaje daty dziennej, ale tę odnajdujemy w świadectwie złożonym w Instytucie Yad Vashem przez syna Finków, jest to 3 września 1943 roku). Sternhell opisuje, że we wrześniu 1943 roku o 4 rano rozległy się gwizdki ODmanów, szczekanie psów, sygnały trąbek samochodowych, tupot maszerującego wojska, a getto zostało otoczone przez Łotyszów, Ukraińców i essesmanów. Ogłoszono, że Bochnia ma być judenfrei. Ludzi kopano, bito, byli szarpani przez psy i przestawiani, raz dzieci osobno, raz z rodzicami. Na apelplacu odbywała się selekcja. Trwała ona bardzo długo. Kilka godzin.

 Podczas jednego z wrześniowych apeli  rozstrzelano kilka osób. Stał obok niego doktor Fink z żoną i dzieckiem,  Niemcy kazali zabrać dziecko, więc matka poszła z dzieckiem, Fink razem z nimi bo nie chciał rozstawać się z rodziną.

Druga relacja, która opowiada o śmierci Finków, to relacja Wolfa Guttfreunda. Oto jej fragment:

Trzecią ofiarą była żona doktora Finka  z Mielca czy Dębicy z dzieckiem. Lagerf miał na nią od dawna oko, była to młoda przystojna kobieta. Pewnego razu Lagerffuhrer kazał ją zabrać do łaźni i szczotką ryżową wyszorować usta bo były karminowane. Mąż jej doktor Fink, prosił ich i błagał o litość na żoną i dzieckiem i powiedział (w języku niemieckim): Szefie, jeśli pan nie uwolni mojej żony i dziecka, ja pójdę także. Mueller odpowiedział mu: zanim zrobisz krok, zastanów się dobrze. Powrotu już nie będzie. Ale on wyszedł. Obok niego stał 17 letni syn i też chciał pójść. Ojciec zwrócił się do niego : słuchaj ty musisz zostać, ja nie mogę żyć bez mojej żony i dziecka. Ale ciebie zaklinam na nasze prochy, zostań ty nas musisz pomścić. Słowa te wypowiedział głośno, wszyscy je słyszeli. Stałem obok chłopca i trzymałem go za spodnie, żeby tylko nie wyszedł z szeregu. Nie pozwólcie mu wyjść i odszedł. Chłopak później przez kilka dni szalał, nie jadł, nie spał, chciał wyjść przez parkan, żeby go zastrzelili, koledzy pilnowali go, żeby nie robił głupstw32.

Ciała zamordowanych zostały przewiezione na tzw. Solną Górkę. Tam miały być złożone w drewnianym domku i spalone. Jednak ciał było aż około 800 i nie pomieściły się. Dlatego nakazano rozbiórkę domu i z desek poukładano stosy na których kładziono ciała. Swąd palonych ciał roznosił się po całym mieście i okolicy. Niemcy oglądali to popijając piwo. Płomień był tak wielki, że zajęły się sąsiednie domy.

            Niemcy utworzyli w Bochni getto w kwietniu 1941 roku.  W czasie jego istnienia przeszło przez nie 15 tys. ludzi. Byli to Żydzi pochodzący z samego miasta jak i również z okolicznych wsi, a nawet z Krakowa i Mielca. Teren getta obejmował starą dzielnicę żydowską i zawierał się w obrębie ulic Kowalskiej, Brackiej, Niecałej, Św. Leonarda, Solna Góra i Kraszewskiego.

Ostatnie dane pochodzące z getta w Bochni co do ilości Żydów w nim przebywających, pochodzą z marca 1943 roku i było to 4235 Żydów. W getcie znajdowało się wówczas niewiele dzieci poniżej 10 roku życia: 167  chłopców i 62  dziewczynki wśród nich Alina Fink.

Ostateczna likwidacja getta miała miejsce w dniach 2-4 września 1943 roku. Niezdolni do podróży, głównie osoby z getta B, zostali rozstrzelani na cmentarzu komunalnym (60 osób). Byli to, jak podczas wcześniejszej akcji, głównie starcy, chorzy i dzieci oraz żydowscy policjanci. Ich ciała zostały spalone na stosie. Pozostałych mieszkańców z getta B Niemcy wywieźli do obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Pozostałych 1000 osób przewieziono do obozu pracy w Szebniach, gdzie większość z nich zginęła.

Syn Finków  Lucjan przeżył wojnę. Jak podaje Andrzej Krempa w książce Sztetl Mielec. Z historii mieleckich Żydów był więźniem obozu w Pustkowie i został przewieziony do Buchenwaldu, który wyzwoliły wojska amerykańskie.

W istocie Lucjan trafił do obozu w Buchenwaldzie.

Niełatwo prześledzić jego wojenne losy.

Szukam go w bazie Arolsen, szukam na stronie Instytutu Pamięci Narodowej. Nie ma nic.

Mylę się.   Nic dziwnego, że się mylę skoro nie wiadomo z jakiej przyczyny Lucjan, figuruje w obydwu bazach jako Leopold urodzony w Krakowie (tak podane miejsce urodzenia jest konsekwencją tego, że Mielec znajdował się w województwie krakowskim i ktoś przepisując dane wpisał zamiast nazwy miasta nazwę województwa). Ale imię? Dlaczego takie? W dodatku na jednym z dokumentów jego matka figuruje jako Natalia z domu Schubert. Na szczęście znam panieńskie nazwisko Netti, więc bez wątpienia, chodzi o Lucjana Finka.

Poza tym jak się okazuje figuruje również w bazie  Żydowskiego Instytutu  Historycznego (jako Leopold Fink).

10 lutego 1945 roku Lucjan został przewieziony z KL Gross Rosen (to dzisiejsza wieś Rogoźnica w Polsce, obóz w Gross Rosen funkcjonował w latach 1940-1945) do KL Buchenwald (niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego w miejscowości Ettersberg w Niemczech,  który funkcjonował od 1937 roku do końca wojny).  Lucjan nosił numer obozowy 130218 i pracował jako spawacz. Tutaj jak już wcześniej wspominałam, doczekał wyzwolenia. Musiał jednak być w bardzo złym stanie zdrowotnym, ponieważ trafił do szpitala dla DP-isów w Sankt Ottilien (Dipisami od angielskich słów displaced persons nazywano osoby przemieszczone, w skrócie DPs, określenie  stosowane  było przez aliantów wobec osób, które w wyniku wojny znalazły się poza swoim państwem i chcą albo wrócić do kraju, albo znaleźć nową ojczyznę, lecz same nie są zdolne tego uczynić i wymagają pomocy).  Szpital znajdował się w zlikwidowanym klasztorze benedyktyńskim. Klasztor został przekształcony w szpital dla przesiedleńców, ośrodek rehabilitacyjny i obóz. W okresie jego funkcjonowania tj. od kwietnia 1945 r. do maja 1948 r.  opiekowano się tutaj około 6100 żydowskimi pacjentami, w tym wielu z obozu koncentracyjnego w Dachau. Pełnił  również funkcję centralnego ośrodka położniczego dla matek Żydówek, w którym urodziło się 431 dzieci. Tutaj miały miejsce ważne wydarzenia: 27 maja 1945 r. wyzwoleni więźniowie obozu zorganizowali Koncert Wyzwoleńczy. W dniach 25-26 lipca 1945 r. po raz pierwszy zebrali się tu wyzwoleni Żydzi ze wszystkich stref wojskowych i utworzyli komitet centralny.  Pod nadzorem rabina Szmuela Abba Sniega  redagowano Talmud Ocalałych.

Lucjan przebywał w szpitalu na pewno jeszcze w 1946 roku. W ankiecie dostępnej w bazie archiwum Arolsen jako kraj do którego chce wyjechać wymienia Palestynę. Udaje mu się zrealizować marzenie, po wojnie mieszkał w Izraelu. Ożenił się z Rebeką pochodzącą z Wilna, mieli dwoje dzieci. Był urzędnikiem. W 1964 roku złożył zeznania w procesie Rudolfa Zimmermanna.

Po wojnie nosi imię Arie.

Zdjęcie: Arolsen archives 

 

Czy Józia zdążyła zamieszkać w Bochni? Nie wiem.

 

Bez wątpienia jej postawa była pełna człowieczeństwa, empatii i miłości.

Emanuel Ringelblum opisując stosunki polsko - żydowskie w czasie II wojny światowej stwierdził:

Dużo serca i miłości bez granic okazały służące po aryjskiej stronie już na nowych posadach u chrześcijan. Służące te stały się łącznikami między stroną aryjską a gettem33.

Znane są przypadki kiedy służące zamieszkiwały ze swoimi chlebodawcami w getcie i ginęły razem z nimi.

Józefa Gibes, kobieta ze wsi Jadowniki Mokre przed wojną była tzw. szabes – gojką u żydowskiej rodziny Künstlich. W czasie wojny ukryła całą rodzinę w swoim domu, w specjalnie przygotowanej kryjówce.

Ocalały dzięki bohaterskiej postawie swojej matki (wydostała syna z getta i przewiozła kilkadziesiąt kilometrów na rowerze) i właśnie dzięki Józefie Gibes, Adam Merc w swojej książce pt Komnata napisał:

Nawet teraz kiedy piszę te wspomnienia o Józce Gibes, to się wzruszam do łez. To był cudowny człowiek, niespotykany, o sercu pełnym dobroci i sprawiedliwości. I ja zawsze daję tę osobę – Józefę Gibes jako przykład prawdziwego Polaka – Bohatera – Kobiety34.

 

  W  Służących do wszystkiego Joanna Kuciel – Frydryszak pisze, że wśród ratujących znalazły się jednak i te, które ksiądz straszył piekłem jeśli będą zadawać się  z Żydami. Niektóre z nich nie tylko wbrew katolickiemu nauczaniu podjęły prace w żydowskich domach, ale też podczas okupacji z narażeniem życia pomagały swoim chlebodawcom, a ich postawy, zwłaszcza gdy chroniły dzieci, z którymi czuły się szczególnie związane, bywały heroiczne. Zdarzały się też postawy odmienne, wśród służących były i takie, które współpracowały z gestapowcami i donosicielami, przekazując informacje o ukrytym żydowskim majątku. Większość z nich, nawet jeśli służyła u Żydów, wywodziła się ze środowisk narodowo-katolickich, w których antysemicka pogarda stanowiła naturalny odruch.

 

Postawa Józi nie była powszechna. Zdecydowanie była wyjątkowa.

 Tomasz Frydel analizując różne strategie przetrwania w okupacyjnym powiecie dębickim (w takim powiecie znalazł się Mielec w czasie wojny) w opracowaniu Dalej jest noc  stwierdza, że pomagające Żydom osoby ze środowiska chłopskiego stanowią zdecydowaną mniejszość: niezwykłą rzeczą jest, że u Luboch bunt wobec autorytetu rodzicielskiego splótł się z odrzuceniem tradycyjnej  wrogości wobec Żydów, co z kolei czyniło z niej przedstawicielkę mniejszości35.

 

            Nie są znane powojenne losy Józefy Luboch. Nie udało mi się dotrzeć do żadnych informacji na ten temat. Berta Lichtig opracowała pamiętnik w 1946 roku, należy więc domniemywać, że Józefa wówczas żyła. W jej rodzinnej wsi w chwili obecnej mieszka bardzo mało osób o nazwisku Luboch. Wydawałoby się więc, że powinni to być jej krewni. Być może tak jest. Jedyna osoba o tym nazwisku z którą udało mi się skontaktować, twierdzi, że nigdy nie słyszała o Józefie Luboch, ale jej dziadek nazywał się Józef Luboch.  Urodził się w 1915 roku. Rzeczywiście na liście z 1926 roku na której widnieje podpis Józi, jest również podpis Józefa. Przeszukałam wiele stron genealogicznych w poszukiwaniu Józefy i Wandy. Wysłałam pisma do proboszcza jaślańskiej parafii (pozostały bez odpowiedzi) i do kilku instytucji między innymi do rzeszowskiego archiwum państwowego. Byłam nawet w Czajkowej.  Pytałam w archiwum diecezjalnym (niestety nie ma tam dokumentów z parafii w Jaślanach z okresu, który mnie interesuje, a więc od roku 1913 i lat późniejszych). Być może  Józia  po wojnie wyszła za mąż. Podobnie jak i Wanda, mogła nosić zupełnie inne nazwisko. Trudno znaleźć jednak osobę, której nazwiska się nie zna. Myślę, że  po wojnie nie mieszkała w Czajkowej. Bo jak to możliwe, że nikt tam nie słyszał o niej?

Jedynym (być może) śladem, jest odnalezione przeze mnie drzewo genealogiczne rodziny Ronin, w którym jako córka Almy z domu Broda i Romana Ronina (Reicha) figuruje … Wanda Luboch Ronin (niestety w drzewie nie ma  daty urodzenia Wandy).

Skąd takie podwójne nazwisko? Nasunęła mi się myśl, że może coś się przydarzyło Józefie i jej dziecko zostało adoptowane?

Miała zamieszkać w Bochni, w pamiętniku znajdujemy taki fragment: gorzej jednak przedstawiała się sprawa ulokowania dziecka, ale i na to znalazła się rada, a przynajmniej nadzieja, że i to załatwione będzie36.

W opracowaniu Dalej jest noc znajduję nazwisko: Romek Reich. W jednej z relacji, Menachem Mendel Selinger OD-man wspomina, że jednym z OD-manów był Romek Reich z Podgórza, i że był kapusiem. Autorka tej części opracowania Dagmara Swałtek-Niewińska wyjaśnia w przypisach, że Reich był współpracownikiem konspiracji w bocheńskim getcie. Przez chwilę myślę, że może tak właśnie było, może Roman zaopiekował się Wandą, a następnie ją adoptował. Ale później dowiaduje się, że Romek Reich zginął w 1943 roku w krakowskim więzieniu przy Montelupich.

Na stronie Muzeum Ulmów umieszczone jest nazwisko i imię Józefy. Bez biogramu. Nie pamiętam już, ale być może to imię i nazwisko podałam Muzeum ja, a może jeszcze wcześniej, któryś z badaczy zajmujących się badaniem historii mieleckich Żydów. To bez wątpienia był czas, że o Józefie wiedzieliśmy tylko tyle ile wynikało z jej Pamiętnika.

Zdumiewa mnie to, że nikt o Józefie w Czajkowej nie słyszał, chociaż z drugiej strony, minęło już tyle lat.

Czajkowa to miejscowość, w której małżeństwo Dzudzików (Maciej i Zofia) ukryli dwóch braci Allweissów z Jaślan, którzy zbiegli z getta w Baranowie Sandomierskim. Ich kryjówka znana była innym mieszkańcom wsi, ale nikt ich nie wydał. Dudzikowie zostali odznaczeni medalem - Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.

W Czajkowej jak już wspomniałam mieszkała rodzina mojej babci. Niedawno dowiedziałam się, że brat mojego pradziadka był chrzestnym ojcem Żydówki Rifki Amsterdam, która ochrzciła się i wyszła za mąż za Polaka.


 

 Opowieść o odważnej  Józefie z Czajkowej pod Mielcem, pozostaje niedopowiedziana.

Kto wie, może tak właśnie ma być…

Pozostaje niedopowiedziana na ten moment.

Może jest w tym jakiś sens.

Jeśli coś usprawiedliwia literaturę, która kreśli nietrwałe znaki, to nietrwałość losu człowieka. Po to, by świadectwo (lub strzęp świadectwa, jak w moim przypadku) zostało kiedyś doniesione, wielu ludzi złączonych przypadkiem staje obok siebie37.

(ze wstępu do książki Bogdana Wojdowskiego Chleb rzucony umarłym)



 20 marca 2024 roku

 

Z pracowniczką Fundacji Zapomniane i Komisji Rabinicznej i pracownikiem Instytutu Pamięci Narodowej 19 marca 2024 roku pojechaliśmy do Czajkowej w poszukiwaniu informacji o zamordowanych tu w sierpniu 1942 roku Żydach.

Przy okazji postanowiłam zapytać o Józefę. Nasza pierwsza rozmówczyni (rocznik 1928) pamiętała zamordowaną żydowską rodzinę, ale Józefy nie.

 

 

Zapytałam o Józefę małżeństwo, u którego byliśmy potem.

 

- Tak, wiemy o kogo chodzi. Tak, ich było dwie (nie wiem czy mieli na myśli Józefę i Wandę, czy Józefę i na przykład siostrę, sprawdziłam raz jeszcze podpisy z 1926 roku, są podpisy Stanisławy Lubochównej i Magdaleny Lubochównej). Wyjechały stąd. Nie ma ich już tutaj, nikogo z tej rodziny.

 

- Moja mama pisała do nich listy, chyba, tak pamiętam – mówi pani O. - zapytam.

- Wyjechały gdzieś w okolice Szczecina.

- Kilka lat temu była tutaj z synem (mówię, że może Wanda, bo Józefa na pewno nie żyje).

- To była biedna rodzina, nie mieli swojej ziemi.

- A nazwisko Bronik coś Państwu mówi? - pytam – pracowała u niego przed wojną

- Tak, to leśniczy był.

 

 

Wyjechały. Tak właśnie przypuszczałam. Obstawiałam też ziemie zachodnie. Dlaczego?

Bo tam były większe możliwości, Józefa była biedna, miała dziecko, nie miała męża, czasy się zmieniły. Nie miała już zapewne u kogo służyć. Nie miała wykształcenia. Mogła być mocno zdesperowana.

Po wojnie z województwa rzeszowskiego na ziemie zachodnie wg danych z 1947 roku wyjechało 74 rodziny (ponad 200 osób).  Ludzie wyjeżdżali z przeludnionych województw. Wśród nich badacze podają również rzeszowskie. Byli to tzw. migranci wewnętrzni (mieszkający na terenie centralnej  Polski przed wojną), a nie na przykład przesiedleńcy z Kresów.

Mieli różne motywacje ale ta główna była ekonomiczną. Wyjazd był nadzieją na uzyskanie mieszkania, pracy. Była to alternatywa do mieszkania w ziemiankach, szałasach (bo tak często było po wojnie).

Wśród motywacji pojawia się tez strach, obawa.

 

No tak. Moja wczorajsza rozmówczyni mówiła: i po wojnie ludzi zabijali.

 

Może też Józefa jako służąca kiedyś u Żydów, nie miała wielkiego poważania na wsi? Może z tego powodu miała jakieś nieprzyjemności? Może bała się o Wandę?

To na pewno nie było dla niej łatwe. S. Banasiak w swojej pracy  Działalność osadnicza PUR na ziemiach odzyskanych w l. 1945-1947 (którą cytuję za Jędrzejem Chumińskim Motywy migracji ludności polskiej do Wrocławia 1945-1948 Słupskie studia historyczne) przedstawia fragment wspomnień jednej z kobiet samotnie wychowującej dwójkę dzieci, która wyjechała ze swojej miejscowości: Niektórzy przypisywali mi bohaterstwo, inni odwagę. Nie byłam ani jednym ani drugim. To była właśnie moja ostateczność. Ja nie miałam innego wyjścia.

Być może podobnie było z Józefą.

 

 

 

Izabela Sekulska

Listopad/grudzień 2023r.

iskabelamalecka@gmail.com

www.mayn.shtetele.mielec.pl

 

 

 

Opowieść o Józefie nie powstałaby gdyby któregoś dnia Tomasz Frydel wyraźnie zafascynowany postacią służącej Finków, nie zachęcił mnie do odszukania informacji o niej. Dzięki niemu zresztą poznałam jej Pamiętnik.

Dziękuję Tomkowi  za rozmowy, konsultacje i udostępnienie relacji świadków wydarzeń w bocheńskim getcie dzięki, którym udało się zweryfikować datę śmierci Netti, Aliny i Józefa Finków. Jak przypuszczam matka Netti również zginęła w bocheńskim getcie. Być może stało się to wcześniej niż we wrześniu 1943 roku.

Dziękuję Monice Taras z Żydowskiego Instytutu Historycznego za jej niezawodną pomoc i życzliwość.

Bez niej również nie byłoby tej opowieści.

Dziękuję Bogdanowi Kiebzakowi za tłumaczenie z języka niemieckiego dokumentów dotyczących pobytu Józi w Niemczech.

Dziękuję również Stanisławowi Wanatowiczowi za ciągłą gotowość do pomocy.

 

JEŚLI KTOKOLWIEK WIEDZIAŁBY COKOLWIEK O POWOJENNYCH LOSACH JÓZEFY, PROSZĘ O KONTAKT.


 Tekst ten jest wyłączną właśnością autorki, cytowanie jego fragmentów możliwe jest tylko za podaniem żródła.


Przypisy:

1 Wojdowski Bogdan Chleb rzucony umarłym, PIW, Warszawa 1973

2 Kuciel -Fryryszak Joanna Służące do wszystkiego Marginesy Warszawa 2022

3Słownik geograficzny Królestwa Polskiego 1880-1907, Warszawa 1880, http://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication/113

4 Maria Dobrowolska Osadnictwo Puszczy Sandomierskiej między Wisłą a Sanem 1931 Kraków, nakładem księgarni geograficznej Orbis https://www.pbc.rzeszow.pl/publication/2178

5 tamże

6 Kuciel -Frydyszak Joanna Służące do wszystkiego Marginesy Warszawa 2022

7 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

8 https://www.jewishgen.org/yizkor/mielec/mielec.html

9  AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

10  Kuciel -Frydyszak Joanna Służące do wszystkiego Marginesy Warszawa 2022

11 AŻIH 301/2973 relacja Szaje Altmana

12 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

13 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

14 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

15 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

16 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

17 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

18 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

19 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

20 AŻIH 301/2973 relacja Szaje Altmana

21 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

22 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

23 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

24 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

25 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

26 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

27 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

28 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

29 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

30 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

31 AIŻH 301/3400 relacja Abrahama Sternhella

32 AIŻH 301/3400 relacja Wolfa Guttfreunda

33 Kuciel -Frydryszak Joanna Służące do wszystkiego Marginesy Warszawa 2022

34 Merc Adam, Komnata. Wspomnienia spisane z wybiórczej pamięci 10 -letniego chłopca – dziś 85- letniego, 2016

35 Dalej jest noc. Losy Żydów w okupowanych w wybranych powiatach okupowanej Polski, pod redakcją Jana Grabowskiego i Barbary Engelking t.II

36 AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

37 Wojdowski Bogdan Chleb rzucony umarłym, PIW, Warszawa 1973

 

 

Bibliografia:

AIŻH 301/1634 relacja Józefy Luboch

AIŻH 301/1029 relacja Berty Lichtig

AIŻH 301/3443 relacja Wolfa Guttfreunda

AIŻH 301/3400 relacja Abrahama Sternhella

 AŻIH 301/2973 relacja Szaje Altmana

AIŻH 303/V/734/112/93459 (L.Fink) Księga ocalałych w obozach, Jerozolima 1945

AIŻH 209/224/25/11319

Dalej jest noc. Losy Żydów w  wybranych powiatach okupowanej Polski, pod redakcją Jana Grabowskiego i Barbary Engelking, t.II

Gąsiewski Włodzimierz Powiat Mielecki Przewodnik, 1999

Krempa Andrzej Sztetl Mielec. Z historii mieleckich Żydów, Biblioteka Muzeum Regionalnego w Mielcu, Mielec 2022

Kuciel- Frydryszak Joanna Chłopki Opowieść o naszych babkach, Marginesy, Warszawa 2023

Kuciel - Frydryszak Joanna Służące do wszystkiego Marginesy Warszawa 2022

Merc Adam, Komnata. Wspomnienia spisane z wybiórczej pamięci 10 -letniego chłopca – dziś 85- letniego, 2016

Przesmycka Elżbieta, Milkowska Ewa Wzrocowe szkoły wiejskie jedno- i dwuklasowe z okresu międzywojennego w Polsce, teka kom. Urb. Stud. Krajobr. – OLPAN, 2011, 168-176

Wojdowski Bogdan Chleb rzucony umarłym, PIW, Warszawa 1973

 

 

Internet:

https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/319712/PDF/NDIGCZAS013783_1935_001.pdf kalendarz na rok pański 1933

Podkarpacka Biblioteka Cyfrowa

https://www.pbc.rzeszow.pl/publication/2178

https://spczajkowa.edupage.org/ - dane dotyczące szkoły w Czajkowej

Słownik geograficzny Królestwa Polskiego 1880-1907, Warszawa 1880, http://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication/113

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C1386493%2Cokolo-25-mln-polakow-zmuszono-do-pracy-w-iii-rzeszy-blisko-150-tysiecy

https://www.polska1926.pl - podpisy uczniów

Słownik geograficzny Królestwa Polskiego 1880-1907, Warszawa 1880, http://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication/113

https://sztetl.org.pl/pl/miejscowosci/b/462-bochnia/116-miejsca-martyrologii/44810-getto-w-bochni

Maria Dobrowolska Osadnictwo Puszczy Sandomierskiej między Wisłą a Sanem 1931 Kraków, nakładem księgarni geograficznej Orbis https://www.pbc.rzeszow.pl/publication/2178

 www.polskawliczbach - dane - spis powszechny

Województwo Sandomierskie w drugiej połowie XVI wieku, Polska Akademia Nauk, Instytut Historii, t. II

https://rcin.org.pl/Content/5723/PDF/WA303_6808_III727-2-cz2_Woj-Sandom-kom.pdf

https://arolsen-archives.org.pl/ dokumenty dotyczące Józefy Luboch

https://www.jewishgen.org/yizkor/mielec/mielec.html

https://ofiary.ipn.gov.pl/ofi/z-archiwum-ipn/pracownicy-przymusowi

http://dphospital-ottilien.org/

https://yvng.yadvashem.org/index.html?language=en&s_id=&s_lastName=&s_firstName=&s_place=mielec&s_dateOfBirth=&cluster=true dane dotyczące rodziny Fink

https://documents.yadvashem.org/index.html?language=en&search=global&strSearch=9163&GridItemId=11047107 pamiętnik Mosesa Horna

https://jbc.bj.uj.edu.pl/Content/321155/PDF/NDICZAS012582_1925_006.pdf


http://bibliotekatuszow.pl - dane dotyczące wsi Czajkowa

https://bazhum.muzhp.pl/media//files/Slupskie_Studia_Historyczne/Slupskie_Studia_Historyczne-r1993-t3/Slupskie_Studia_Historyczne-r1993-t3-s113-143/Slupskie_Studia_Historyczne-r1993-t3-s113-143.pdf

https://rcin.org.pl/Content/16862/WA51_21995_r1963_nr40_Prace-Geogr.pdf




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twarze mieleckiego sztetla: Leib (Leon) Salpeter. Syjonista, farmaceuta uratowany przez Oskara Schindlera

    Zdjęcie pochodzi z książki K. Zimmerer Kronika Zamordowanego Świata           Po wpisaniu w internetową wyszukiwarkę imienia i nazwiska ...