Archiwum bloga

środa, 18 września 2024

85 rocznica spalenia mieleckiej synagogi


 

W tym roku obchodziliśmy 85 rocznicę spalenia mieleckiej synagogi, która przypadała na dzień 13 września. 15 września o godzinie 11, spotkaliśmy się na skwerze gdzie stała synagoga, aby upamiętnić ofiary. Naszymi gośćmi specjalnymi tego dnia byli aktywiści i aktywistki sieci Forum Dialogu - Grupa Podkarpacka. Po uroczytości przeszliśmy ulicami Starego Miasta wysłuchując opowieści Stanisława Wanatowicza o żydowskich mieszkańcach Mielca.















Słowa, które padły podczas uroczytości:

Szanowni Państwo

dzień dobry, szalom,

 

Pomimo tego, że spotykamy się z powodu smutnej rocznicy, jestem ogromnie szczęśliwa, że jesteśmy tutaj dzisiaj razem już po raz czwarty, spotykając się niezmiennie corocznie od 2020 roku, a to upamiętnienie wpisało się już w mielecki krajobraz.

 

Witam wszystkie mieszkanki i mieszkańców Mielca, witam również moich Gości z różnych stron Podkarpacia, aktywistki i aktywistów sieci Forum Dialogu, do której to grupy mam również honor należeć. Witam: Martę Wójcik z Rzeszowa koordynatorkę grupy, przedstawicielkę Stowarzyszenia Rajsze, Justynę Uchańską z pobliskiego Tarnobrzega, Martę Sochę i jej męża Ireneusza Sochę z jeszcze bardziej bliskiej Dębicy, Bardzo się cieszę, że jesteście z nami.

 

Stoimy w miejscu gdzie biło religijne serce mieleckiej społeczności żydowskiej. Tu stała synagoga, rytualna rzeźnia, mykwa, religijne szkoły.

Dzisiaj przypomina o tym pomnik i tablica, nie zachował się żaden z tych budynków.

Ale jest  nasza pamięć.

 

 

 

Tak, tak, na pewno. Żyje pamięć.

Choć w kalendarzu brak mi dat.

W sercu jak światło wciąż się łamie,

Skończone trwanie dawnych lat.

 

Pali się świeca. Jej migotem

Ktoś upomina się o myśl

A myśl się gmatwa, gdy z powrotem

W ten sam widnokrąg trzeba iść

 

 

 

Nasze spotkanie rozpoczął fragment wiersza Leona Kusmana pod tytułem Rocznica.

 

Spotykamy się dzisiaj aby zaznaczyć naszą pamięć o ofiarach spalenia mieleckiej synagogi w 85 rocznicę tego okrutnego wydarzenia.

Jesteśmy tutaj, my mieszkańcy dla dawnych mieszkańców, dla pamięci o nich.

Usłyszałam ostatnio takie zdanie dotyczące sąsiadów innej narodowości, kultury, wyznania… bo sąsiad to sąsiad.

No właśnie. Stosunki pomiędzy żydowskimi Polakami a Polakami nie  - Żydami, nie należały do idealnych. Często dochodziło do napięć, a nawet pogromów i nie możemy udawać, że w przedwojennej Polsce nie było antysmityzmu. Te dwie społeczności żyły odrębnie. 

Ale były też znajomości, przyjaźnie, wspólne interesy, a nawet miłość.  Nie zapominając o tym co nie było dobre, powinniśmy  pielęgnować w pamięci te dobre wspomnienia Polaków Nie Żydów, o ich sąsiadach. Bo i takie się zachowały.

 

Tak wspominała swoich sąsiadów mielecka nauczycielka  Bogumiła Gajowiec

 

Z rodziną Weissmanów moi rodzice byli zaprzyjaźnieni. Mojżesz Weissman i mój ojciec (chociaż znacznie od niego młodszy) mówili do siebie „Mosiek” i „Maniek”. Mama moja z panią Borgerową i Pinią Weissmanową wymieniały się przepisami kuchennymi.  Zawsze też z okazji żydowskich świąt otrzymywała macę i różne specjały np.  rodzaj biszkoptu z gotowanych ziemniaków, tzw. bubele. Często też mama przyrządzała żydowskie potrawy, np. owe bubele oraz rybne pulpety i karpia po żydowsku. Nie zastanawiałam się wówczas dlaczego mama nie częstuje Żydówek naszymi potrawami (były one dla Żydów „trefne”). Nasi znajomi Żydzi bardzo przestrzegali prawa mojżeszowego.

 

Rochelle Saidel, amerykańska Żydówka, która na skutek niezwykłego spotkania w jerozolimskiej synagodze z mielczaninem Mosze Borgerem napisała książkę Mielec the shtetl who became a nazi concentraicon camp tak opisywała Mielec:

 Mielec leżący w Polsce, to dzisiaj miasto o 65 tysiącach mieszkańców i o żadnym z nich nie mówi się, że jest Żydem. Centralnym punktem gospodarki Mielca jest EuroPark zbudowany dokładnie na miejscu nazistowskiej działalności w tym również lotniczego zakładu pracy przymusowej Heinkla oraz obozu koncentracyjnego. Jak potwierdzają liczni świadkowie cytowani na stronach niniejszej książki teren Europarku i obszary przylegające kryją masowe groby setek jeśli nie tysięcy polskich Żydów zamordowanych przez nazistów w kompleksie fabrycznym Heinkla. Tętniąca życiem wspólnota Żydów mieleckich powstała w XVI wieku, stała się już tylko wspomnieniem. Nawet należące do niej budynki komunalne i cmentarze zostały zburzone i zbezczeszczone. Mieleccy Żydzi mają wspólny los z losem milionów innych europejskich Żydów, którzy zostali wykorzenieni, deportowani i wymordowani podczas Holokaustu. Jednakże historia Mielca jest wyjątkowa ponieważ mielecka ustabilizowana wspólnota żydowska stała się ofiarą nazistowskich eksperymentów deportacyjnych. Dnia 9 marca 1942 roku cała żydowska ludność miasteczka, licząca 5000 osób, powiększona o co najmniej 1000 Żydów przybyłych z innych miejscowości została spędzona w jedno miejsce. Bardzo niewielu Żydów, którzy tego dnia byli w Mielcu zdołało przeżyć.

Zanim mielecka wspólnota żydowska została starta z powierzchni ziemi przez nazistów w jeden dzień, 9 marca 1942 roku, miała za sobą długą historię pełną sukcesów i porażek. Tuż przed początkiem XX wieku stanęła nowa synagoga , w miejscu starej, drewnianej, która spaliła się podczas wielkiego pożaru miasta w 1856 roku. Nowa synagoga miała dwie wieże i wnętrze dekorowane biblijnymi scenami stworzenia świata i potopu. Na ścianach były również cytaty z Tory i Talmudu oraz motywy geometryczne i roślinne. W sąsiednim budynku mieściła się rzeźnia rytualna, mykwa. Ten kwadratowy kompleks otaczały ulice o obecnych nazwach Wąska, Sandomierska, Berka Joselewicza i Nowy Rynek.

 Tak synagogę wspominał nieznany z imienia i nazwiska Żyd:

 Synagoga był wysoka i szeroka, z dwiema wieżami, po obu stronach na froncie, z drzwiami, które prowadziły wieloma schodami na górę, na babiniec, na pierwszym i drugim piętrze z większymi i mniejszymi oknami, z lufcikami wysoko oraz gipsowymi gzymsami naokoło. Wszystko to sprawiało wrażenie pałacu, prawdziwie świętego miejsca. Wewnątrz synagoga była pomalowana. Dokonali tego Icchak Fenichel i jego brat Jisroel. Malowidła były podziwiane przez każdego, kto wszedł do środka. Na malunki w synagodze składały się przede wszystkim sceny z Chumaszu. W pierwszym rogu na prawo od wejścia, wysoko, namalowani byli Żydzi urabiający w Egipcie glinę na cegły. Nad tym:  rusztowania na których Żydzi budowali mury Pithom i Raamses. Malarze nie zapomnieli nawet o dzieciach, które zostały wmurowane w ściany.  Tak ciągnęły się sceny z Chumaszu aż do Mojżesza stojącego przed gorejącym krzewem – który wyglądał, jakby naprawdę płonął. Mojżesz przedstawiony  był z siwymi pejsami i brodą, w szabasowym chałacie, z futrzaną czapką albo sztrajmlem, albo kołpakiem – a wszystko na wzór rebego z Tarnobrzega, którego chasydem był Icchak Fenichel.

Na wysokim suficie  namalowanych było dwanaście znaków zodiaku i różnorakie owoce z ziemi Izraela: etrogi, lulawy i jeszcze, jeszcze bez końca.

W piątek wieczorem kiedy synagoga była rozświetlona, w dawnych czasach lampami naftowymi, a później światłem elektrycznym – kolory nabierały jeszcze piękniejszego blasku, a malunki wyglądały jak żywe. Wchodzący na modlitwy za każdym razem rzucali okiem i podziwiali malowidła jakby widzieli je po raz pierwszy.

 

1 września 1939 roku wybuchła wojna z Niemcami. Mielczanin, Mosze Borger zapisał w swoim dzienniku:

 Wojna z Niemcami. Niemcy zaatakowali Polskę. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Zabieram się do ubezpieczania mieszkania. Do miasta nadchodzą  transporty uciekinierów znad granicy zaczynają przybywać do Mielca. Już są naloty samolotów nieprzyjacielskich. Człowiek nie wie jak schronić się. Ciągła obawa o nalot, który powtarza się, ciągle wyczerpuje człowieka. Dzień dłuży się strasznie. Wojna. Masy uciekinierów. Serce ściska się na widok ludzi, którzy musieli uciekać ze swoich domów. Wszyscy zapłakani, wymęczeni. Pierwsze dni wojny, a zdaje się jakby rok już upłynął. Wieczorem nie pamiętam co rano było. Nerwy wyczerpane ciągłymi nalotami. Noc jest też niespokojna. Źle.

Poetka, pisarka i dziennikarka, która wraz z rodzicami uciekła z warszawskiego getta, Jadwiga Stańczakowa, tak wspominała pierwsze dni po wybuchu wojny:

Kiedy wspominam tamte dni, uderza mnie jakby ich dwuwarstwowość. Na warstwę zwyczajną – powroty ludzi z urlopów, opalonych, nasyconych lasami, górami, morzem – nałożyła się straszliwa warstwa wojny. Alarmy, bombardowania. Terkotanie dział przeciwlotniczych. Walące się domy, pożary. Groźne komunikaty w radio, coraz straszniejsze.

 

Apolinary Frank, burmistrz miasta w swojej powojennej relacji wspominał:

 

8 września 1939 roku Niemcy weszli do miasta. Ludzie bali się, słysząc wybuchy ze wszystkich stron i widzieli uciekające polskie wojsko. Starali się ukrywać, zamykali domy i chowali się w piwnicach i strychach. Niemcy weszli dumni i aroganccy. Pewni zwycięstwa jechali przez miasto, wypełniali ulice, sprawdzili wszystkie ważne miejsca i wezwali miejskich urzędników. Kiedy ludzie już nie słyszeli strzałów (których bali się najbardziej) powoli, jeden po drugim zaczęli wychodzić z domów. Zaczęli robić sprawunki. Zaczęli przygotowania do święta Rosz ha – Szana. Szli do rzeźni rytualnej. Mężczyźni i kobiety tam szli, niosąc kurczęta, kaczki i inny drób, czekając na rzezaków. Gdy rzezaccy odmówili przyjścia, do ich domów powędrowała delegacja Żydów. Rzezakami byli Józef Beck i Chaim Kurz. Inni Żydzi poszli spokojnie do mykwy. W tym czasie grupa Niemców wróciła ze swojej przechadzki. Byli to Niemcy z trupimi czaszkami, którzy biegali wszędzie jak szaleni po mieście, zaglądając wszędzie. Przyszli również do rzeźni rytualnej i do mykwy, które stały obok siebie. Zobaczyli tam kapiących się Żydów i zabijających kurczęta i stali wściekli: my walczymy, a wy chcecie żreć i kąpać się? Krzyczeli. Wyrzucili kobiety z rzeźni. Wypędzili nagich Żydów z mykwy i zamknęli wraz z innymi Żydami. Przynieśli benzynę i podpalili rzeźnię. Kiedy zięć rzezaka Becka usłyszał co się dzieje, pobiegł do ognia aby ratować teścia. Ale Niemcy złapali go i wrzucili żywcem do ognia. Rozkazali aby przynieść naftę i benzynę i oblali nimi synagogę. Mieli również kilku polskich pomocników, którzy pokazywali im żydowskie domy. Jak złapali Żyda, to wrzucali żywcem do ognia. Jeden Żyd prawie uciekł z synagogi przez okno, ale Niemcy to zauważyli i go zastrzelili. On wypadł przez okno, a jego długi rytualny płaszcz się zaczepił i Żyd zawisł huśtając się nad płonącymi Żydami. Tego dnia zamordowano 27 Żydów. Synagoga paliła się przez dwa dni”.

 




 

Tak wspomniał wydarzenie 13 września Mosze Friedman:

13 września w przeddzień Rosz ha – Szana, w żydowskiej łaźni było 35 Żydów. Niemcy wypędzili tych Żydów z łaźni i nagich popędzili do pobliskiej rzeźni. Oblali budynek naftą i spalili. Z rzeźni dochodziły początkowo krzyki uwiezionych Żydów a później żałobna modlitwa umierających, gdy ofiary zrozumiały, że ich koniec jest bliski. Niemcy nie przerwali znęcania się i dali ofiarom zginąć. Tej samej nocy Rosz ha -Szana Niemcy podpalili synagogę i szkoły religijne i nie pozwolili Żydom zgasić ognia. W tym samym czasie złapali na ulicy 200 Żydów, postawili pod ścianą z podniesionymi rękoma i po kilku godzinach oznajmili, że ich rozstrzelają. Przerażeni Żydzi dalej stali pod ścianą spodziewając się, że każda chwila będzie ostatnią. Następnego ranka, 14 września, Niemcy podpalili synagogę oraz piętnaście żydowskich domów. Niemcy fotografowali te bohaterskie czyny, wyraźnie uznali, że trzeba uwiecznić barbarzyństwo. Fotografowali Żydów w różnych ośmieszających pozach. 15 września, w czasie gdy ich bestialstwo szalało po mieście, złapali czternastu Żydów na ulicy, wyprowadzili za miasto i rozstrzelali. W okresie pierwszych kilku dni niemieckiej okupacji miasta liczba żydowskich ofiar, wliczając spalonych w rzeźni, doszła do 47.

 

 

Chana Reiss Lind tak wspominała życie w okupowanym Mielcu:

Żydowskie życie rodzinne, rytualne obrzezania i śluby wszystko to wyglądało nierealnie. Rzeczywistością była niemiecka okupacja i wszystkie skierowane przeciwko nam prawa, tak, że każdy dzień przynosił nowości i wrogość polskiej ludności. Taka była rzeczywistość, życie było sztuką przetrwania, trudno nazywać to życiem. Jeśli chodzi o przyszłość – nie było o czym mówić. Nikt nie wiedział co się ma stać, ale wszyscy wiedzieli, że nie będzie to nic dobrego – nic dobrego dla nas ani nikogo innego.

To tak, jakby czarna chmura zawisła nad naszymi głowami, od samego rana, nawet jeśli wśród braci i w rodzinie spotykały nas drobne przyjemności, to było to w głębokim mroku, w niepewności jutra. Żyliśmy teraźniejszością, bez myśli o tym co będzie jutro, albo za dwa dni co dzieje się z naszymi rodzinami mieszkającymi gdzie indziej, z którymi nie mieliśmy kontaktu – w rzeczywistości straciliśmy kontakty z Krakowem, gdzie wraz z innymi, był brat mojego ojca z dziećmi. Praktycznie nic o nich nie wiedzieliśmy. Oni (naziści) pod względem łączności już nasze życie utrudnili w sprawach poczty – w każdy sposób ograbiali nas z normalnego życia. My tylko istnieliśmy.

 

 

 

Umarłych wieczność dotąd trwa, póki pamięcią im się płaci –  napisała Wisława Szymborska.

Nie pozwólmy na to, aby miasto nie pamiętało o swoich żydowskich mieszkankach i mieszkańcach. Oni również je budowali, rozwijali, zapełniali mieleckie ulice. Pamiętajmy o tym spacerując ulicami naszego Starego Miasta.

Nie musimy pamiętać codziennie, ale jak napisał cytowany już przez ze mnie w ubiegłym roku Patryk Pufelski: od czasu do czasu możemy.

Dzisiaj jest ten Czas.

 

Po uroczytości z Grupą Podkarpacką odwiedziliśmy cmentarz przy ulicy Jadernych, cmentarz przy ulicy Traugutta i mogiłę zbiorową przy ulicy Świerkowej.




Tekst: Izabela Sekulska
Zdjęcia : uczestnicy uroczystości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twarze mieleckiego sztetla: Trompeterowie

  Zdjęcie pochodzi ze zbiorów Imperial War Museum w Londynie   Rodzina Trompeterów przed wojną. Po prawej stronie (biały kołnierz) Tauba, ...