W tym roku obchodziliśmy 85 rocznicę spalenia mieleckiej synagogi, która przypadała na dzień 13 września. 15 września o godzinie 11, spotkaliśmy się na skwerze gdzie stała synagoga, aby upamiętnić ofiary. Naszymi gośćmi specjalnymi tego dnia byli aktywiści i aktywistki sieci Forum Dialogu - Grupa Podkarpacka. Po uroczytości przeszliśmy ulicami Starego Miasta wysłuchując opowieści Stanisława Wanatowicza o żydowskich mieszkańcach Mielca.
Szanowni Państwo
dzień dobry, szalom,
Pomimo tego, że spotykamy się z powodu smutnej rocznicy, jestem ogromnie szczęśliwa, że jesteśmy tutaj dzisiaj razem już po raz czwarty, spotykając się niezmiennie corocznie od 2020 roku, a to upamiętnienie wpisało się już w mielecki krajobraz.
Witam wszystkie mieszkanki i mieszkańców Mielca, witam również moich Gości
z różnych stron Podkarpacia, aktywistki i aktywistów sieci Forum Dialogu, do
której to grupy mam również honor należeć. Witam: Martę Wójcik z Rzeszowa
koordynatorkę grupy, przedstawicielkę Stowarzyszenia Rajsze, Justynę Uchańską z
pobliskiego Tarnobrzega, Martę Sochę i jej męża Ireneusza Sochę z jeszcze bardziej bliskiej Dębicy, Bardzo
się cieszę, że jesteście z nami.
Stoimy w miejscu gdzie biło religijne serce mieleckiej
społeczności żydowskiej. Tu stała synagoga, rytualna rzeźnia, mykwa, religijne
szkoły.
Dzisiaj przypomina o tym pomnik i tablica, nie zachował się żaden z tych
budynków.
Ale jest nasza pamięć.
Tak, tak, na pewno. Żyje pamięć.
Choć w kalendarzu brak mi dat.
W sercu jak światło wciąż się łamie,
Skończone trwanie dawnych lat.
Pali się świeca. Jej migotem
Ktoś upomina się o myśl
A myśl się gmatwa, gdy z powrotem
W ten sam widnokrąg trzeba iść
Nasze spotkanie rozpoczął fragment wiersza Leona Kusmana pod tytułem
Rocznica.
Spotykamy się dzisiaj aby zaznaczyć naszą pamięć o ofiarach spalenia
mieleckiej synagogi w 85 rocznicę tego okrutnego wydarzenia.
Jesteśmy tutaj, my mieszkańcy dla dawnych mieszkańców, dla pamięci o nich.
Usłyszałam ostatnio takie zdanie dotyczące sąsiadów innej narodowości,
kultury, wyznania… bo sąsiad to sąsiad.
No właśnie. Stosunki pomiędzy żydowskimi Polakami a Polakami nie - Żydami, nie należały do idealnych. Często dochodziło do napięć, a nawet pogromów i nie możemy udawać, że w przedwojennej Polsce nie było antysmityzmu. Te dwie społeczności żyły odrębnie.
Ale były też znajomości, przyjaźnie, wspólne interesy, a nawet miłość. Nie zapominając o tym co nie było dobre, powinniśmy
pielęgnować w pamięci te dobre
wspomnienia Polaków Nie Żydów, o ich sąsiadach. Bo i takie się zachowały.
Tak wspominała swoich sąsiadów mielecka nauczycielka Bogumiła Gajowiec
Z rodziną Weissmanów moi
rodzice byli zaprzyjaźnieni. Mojżesz Weissman i mój ojciec (chociaż znacznie od
niego młodszy) mówili do siebie „Mosiek” i „Maniek”. Mama moja z panią
Borgerową i Pinią Weissmanową wymieniały się przepisami
kuchennymi. Zawsze też z okazji żydowskich świąt otrzymywała macę i
różne specjały np. rodzaj biszkoptu z gotowanych ziemniaków, tzw.
bubele. Często też mama przyrządzała żydowskie potrawy, np. owe bubele oraz
rybne pulpety i karpia po żydowsku. Nie zastanawiałam się wówczas dlaczego mama
nie częstuje Żydówek naszymi potrawami (były one dla Żydów „trefne”). Nasi
znajomi Żydzi bardzo przestrzegali prawa mojżeszowego.
Mielec leżący w Polsce, to dzisiaj miasto o 65
tysiącach mieszkańców i o żadnym z nich nie mówi się, że jest Żydem. Centralnym
punktem gospodarki Mielca jest EuroPark zbudowany dokładnie na miejscu
nazistowskiej działalności w tym również lotniczego zakładu pracy przymusowej
Heinkla oraz obozu koncentracyjnego. Jak potwierdzają liczni świadkowie
cytowani na stronach niniejszej książki teren Europarku i obszary przylegające
kryją masowe groby setek jeśli nie tysięcy polskich Żydów zamordowanych przez
nazistów w kompleksie fabrycznym Heinkla. Tętniąca życiem wspólnota Żydów
mieleckich powstała w XVI wieku, stała się już tylko wspomnieniem. Nawet
należące do niej budynki komunalne i cmentarze zostały zburzone i zbezczeszczone.
Mieleccy Żydzi mają wspólny los z losem milionów innych europejskich Żydów,
którzy zostali wykorzenieni, deportowani i wymordowani podczas Holokaustu.
Jednakże historia Mielca jest wyjątkowa ponieważ mielecka ustabilizowana
wspólnota żydowska stała się ofiarą nazistowskich eksperymentów deportacyjnych.
Dnia 9 marca 1942 roku cała żydowska ludność miasteczka, licząca 5000 osób,
powiększona o co najmniej 1000 Żydów przybyłych z innych miejscowości została
spędzona w jedno miejsce. Bardzo niewielu Żydów, którzy tego dnia byli w Mielcu
zdołało przeżyć.
Zanim mielecka wspólnota żydowska
została starta z powierzchni ziemi przez nazistów w jeden dzień, 9 marca 1942
roku, miała za sobą długą historię pełną sukcesów i porażek. Tuż przed
początkiem XX wieku stanęła nowa synagoga , w miejscu starej, drewnianej, która
spaliła się podczas wielkiego pożaru miasta w 1856 roku. Nowa synagoga miała
dwie wieże i wnętrze dekorowane biblijnymi scenami stworzenia świata i potopu.
Na ścianach były również cytaty z Tory i Talmudu oraz motywy geometryczne i
roślinne. W sąsiednim budynku mieściła się rzeźnia rytualna, mykwa. Ten
kwadratowy kompleks otaczały ulice o obecnych nazwach Wąska, Sandomierska,
Berka Joselewicza i Nowy Rynek.
Tak synagogę wspominał nieznany z
imienia i nazwiska Żyd:
Synagoga był
wysoka i szeroka, z dwiema wieżami, po obu stronach na froncie, z drzwiami,
które prowadziły wieloma schodami na górę, na babiniec, na pierwszym i drugim piętrze
z większymi i mniejszymi oknami, z lufcikami wysoko oraz gipsowymi gzymsami
naokoło. Wszystko to sprawiało wrażenie pałacu, prawdziwie świętego miejsca.
Wewnątrz synagoga była pomalowana. Dokonali tego Icchak Fenichel i jego brat
Jisroel. Malowidła były podziwiane przez każdego, kto wszedł do środka. Na
malunki w synagodze składały się przede wszystkim sceny z Chumaszu. W pierwszym
rogu na prawo od wejścia, wysoko, namalowani byli Żydzi urabiający w Egipcie
glinę na cegły. Nad tym: rusztowania na
których Żydzi budowali mury Pithom i Raamses. Malarze nie zapomnieli nawet o
dzieciach, które zostały wmurowane w ściany.
Tak ciągnęły się sceny z Chumaszu aż do Mojżesza stojącego przed
gorejącym krzewem – który wyglądał, jakby naprawdę płonął. Mojżesz
przedstawiony był z siwymi pejsami i
brodą, w szabasowym chałacie, z futrzaną czapką albo sztrajmlem, albo kołpakiem
– a wszystko na wzór rebego z Tarnobrzega, którego chasydem był Icchak
Fenichel.
Na wysokim suficie
namalowanych było dwanaście znaków zodiaku i różnorakie owoce z ziemi
Izraela: etrogi, lulawy i jeszcze, jeszcze bez końca.
W piątek wieczorem kiedy synagoga była rozświetlona, w
dawnych czasach lampami naftowymi, a później światłem elektrycznym – kolory
nabierały jeszcze piękniejszego blasku, a malunki wyglądały jak żywe. Wchodzący
na modlitwy za każdym razem rzucali okiem i podziwiali malowidła jakby widzieli
je po raz pierwszy.
1 września 1939 roku wybuchła wojna z Niemcami.
Mielczanin, Mosze Borger zapisał w swoim dzienniku:
Wojna z Niemcami. Niemcy zaatakowali
Polskę. Nie mogę sobie tego wyobrazić. Zabieram się do ubezpieczania
mieszkania. Do miasta nadchodzą transporty
uciekinierów znad granicy zaczynają przybywać do Mielca. Już są naloty
samolotów nieprzyjacielskich. Człowiek nie wie jak schronić się. Ciągła obawa o
nalot, który powtarza się, ciągle wyczerpuje człowieka. Dzień dłuży się
strasznie. Wojna. Masy uciekinierów. Serce ściska się na widok ludzi, którzy
musieli uciekać ze swoich domów. Wszyscy zapłakani, wymęczeni. Pierwsze dni
wojny, a zdaje się jakby rok już upłynął. Wieczorem nie pamiętam co rano było.
Nerwy wyczerpane ciągłymi nalotami. Noc jest też niespokojna. Źle.
Poetka, pisarka i
dziennikarka, która wraz z rodzicami uciekła z warszawskiego getta, Jadwiga
Stańczakowa, tak wspominała pierwsze dni po wybuchu wojny:
Kiedy wspominam
tamte dni, uderza mnie jakby ich dwuwarstwowość. Na warstwę zwyczajną – powroty
ludzi z urlopów, opalonych, nasyconych lasami, górami, morzem – nałożyła się
straszliwa warstwa wojny. Alarmy, bombardowania. Terkotanie dział
przeciwlotniczych. Walące się domy, pożary. Groźne komunikaty w radio, coraz
straszniejsze.
Apolinary
Frank, burmistrz miasta w swojej powojennej relacji wspominał:
8
września 1939 roku Niemcy weszli do miasta. Ludzie bali się, słysząc wybuchy ze
wszystkich stron i widzieli uciekające polskie wojsko. Starali się ukrywać,
zamykali domy i chowali się w piwnicach i strychach. Niemcy weszli dumni i
aroganccy. Pewni zwycięstwa jechali przez miasto, wypełniali ulice, sprawdzili
wszystkie ważne miejsca i wezwali miejskich urzędników. Kiedy ludzie już nie
słyszeli strzałów (których bali się najbardziej) powoli, jeden po drugim
zaczęli wychodzić z domów. Zaczęli robić sprawunki. Zaczęli przygotowania do
święta Rosz ha – Szana. Szli do rzeźni rytualnej. Mężczyźni i kobiety tam szli,
niosąc kurczęta, kaczki i inny drób, czekając na rzezaków. Gdy rzezaccy
odmówili przyjścia, do ich domów powędrowała delegacja Żydów. Rzezakami byli
Józef Beck i Chaim Kurz. Inni Żydzi poszli spokojnie do mykwy. W tym czasie
grupa Niemców wróciła ze swojej przechadzki. Byli to Niemcy z trupimi
czaszkami, którzy biegali wszędzie jak szaleni po mieście, zaglądając wszędzie.
Przyszli również do rzeźni rytualnej i do mykwy, które stały obok siebie.
Zobaczyli tam kapiących się Żydów i zabijających kurczęta i stali wściekli: my
walczymy, a wy chcecie żreć i kąpać się? Krzyczeli. Wyrzucili kobiety z rzeźni.
Wypędzili nagich Żydów z mykwy i zamknęli wraz z innymi Żydami. Przynieśli
benzynę i podpalili rzeźnię. Kiedy zięć rzezaka Becka usłyszał co się dzieje,
pobiegł do ognia aby ratować teścia. Ale Niemcy złapali go i wrzucili żywcem do
ognia. Rozkazali aby przynieść naftę i benzynę i oblali nimi synagogę. Mieli
również kilku polskich pomocników, którzy pokazywali im żydowskie domy. Jak
złapali Żyda, to wrzucali żywcem do ognia. Jeden Żyd prawie uciekł z synagogi
przez okno, ale Niemcy to zauważyli i go zastrzelili. On wypadł przez okno, a
jego długi rytualny płaszcz się zaczepił i Żyd zawisł huśtając się nad
płonącymi Żydami. Tego dnia zamordowano 27 Żydów. Synagoga paliła się przez dwa
dni”.
Tak wspomniał wydarzenie
13 września Mosze Friedman:
13 września w
przeddzień Rosz ha – Szana, w żydowskiej łaźni było 35 Żydów. Niemcy wypędzili
tych Żydów z łaźni i nagich popędzili do pobliskiej rzeźni. Oblali budynek
naftą i spalili. Z rzeźni dochodziły początkowo krzyki uwiezionych Żydów a
później żałobna modlitwa umierających, gdy ofiary zrozumiały, że ich koniec
jest bliski. Niemcy nie przerwali znęcania się i dali ofiarom zginąć. Tej samej
nocy Rosz ha -Szana Niemcy podpalili synagogę i szkoły religijne i nie
pozwolili Żydom zgasić ognia. W tym samym czasie złapali na ulicy 200 Żydów,
postawili pod ścianą z podniesionymi rękoma i po kilku godzinach oznajmili, że
ich rozstrzelają. Przerażeni Żydzi dalej stali pod ścianą spodziewając się, że
każda chwila będzie ostatnią. Następnego ranka, 14 września, Niemcy podpalili
synagogę oraz piętnaście żydowskich domów. Niemcy fotografowali te bohaterskie
czyny, wyraźnie uznali, że trzeba uwiecznić barbarzyństwo. Fotografowali Żydów
w różnych ośmieszających pozach. 15 września, w czasie gdy ich bestialstwo szalało
po mieście, złapali czternastu Żydów na ulicy, wyprowadzili za miasto i
rozstrzelali. W okresie pierwszych kilku dni niemieckiej okupacji miasta liczba
żydowskich ofiar, wliczając spalonych w rzeźni, doszła do 47.
Chana Reiss Lind tak
wspominała życie w okupowanym Mielcu:
Żydowskie życie
rodzinne, rytualne obrzezania i śluby wszystko to wyglądało nierealnie.
Rzeczywistością była niemiecka okupacja i wszystkie skierowane przeciwko nam
prawa, tak, że każdy dzień przynosił nowości i wrogość polskiej ludności. Taka
była rzeczywistość, życie było sztuką przetrwania, trudno nazywać to życiem.
Jeśli chodzi o przyszłość – nie było o czym mówić. Nikt nie wiedział co się ma
stać, ale wszyscy wiedzieli, że nie będzie to nic dobrego – nic dobrego dla nas
ani nikogo innego.
To tak, jakby
czarna chmura zawisła nad naszymi głowami, od samego rana, nawet jeśli wśród
braci i w rodzinie spotykały nas drobne przyjemności, to było to w głębokim
mroku, w niepewności jutra. Żyliśmy teraźniejszością, bez myśli o tym co będzie
jutro, albo za dwa dni co dzieje się z naszymi rodzinami mieszkającymi gdzie
indziej, z którymi nie mieliśmy kontaktu – w rzeczywistości straciliśmy
kontakty z Krakowem, gdzie wraz z innymi, był brat mojego ojca z dziećmi.
Praktycznie nic o nich nie wiedzieliśmy. Oni (naziści) pod względem łączności
już nasze życie utrudnili w sprawach poczty – w każdy sposób ograbiali nas z
normalnego życia. My tylko istnieliśmy.
Umarłych wieczność dotąd trwa, póki pamięcią im się
płaci – napisała Wisława Szymborska.
Nie pozwólmy na to, aby miasto nie pamiętało o swoich
żydowskich mieszkankach i mieszkańcach. Oni również je budowali, rozwijali,
zapełniali mieleckie ulice. Pamiętajmy o tym spacerując ulicami naszego Starego
Miasta.
Nie musimy pamiętać codziennie, ale jak napisał cytowany już
przez ze mnie w ubiegłym roku Patryk Pufelski: od czasu do czasu możemy.
Dzisiaj jest ten Czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz