W dniu 14 września 2025 roku odbyła się uroczytość upamiętniająca ofiary spalenia mieleckiej synagogi.
Pomimo rzęsistego deszczu pojawiała się spora grupa mieszkańców Mielca. Po uroczytości w sali Państwoeej Szkoły Muzycznej odbył się koncert Marii Sławek w ramach projektu: po:miejsca.
Oto tekst przemówienia:
W
braku pamięci są korzenie wygnania, a w pamięci nasiona zbawienia
napisał Israel ben Eliezer
Od 2020 roku we wrześniu spotykamy się w tym MIEJSCU aby
pamiętać.
Aby pamiętać o
wydarzeniu, które w 1939 roku wstrząsnęło całym miastem. Aby pamiętać o
ofiarach.
Dziękuję Państwu za
przybycie. Dziękuję mieszkańcom Mielca, dziękuję członkom Grupy Mayn Shtetele Mielec, dziękuję
gościom spoza Mielca. Jest z nami Ewa z Warszawy, Marta i Krzysztof z Rzeszowa,
Ireneusz z Dębicy.
Mielec – przed
wojną 10 tysięczne miasteczko, sztetl, którego połowę mieszkańców stanowią
Żydzi. Pod koniec XIX w. na wysokości obecnej ulicy Berka
Joselewicza, wzniesiono murowaną
synagogę, o bardzo reprezentacyjnym
charakterze. Posiadała dwie piękne wieże w stylu mauretańskim. Jej wnętrze
zdobiła polichromia przedstawiająca sceny Stworzenia Świata i Potopu namalowane
przez miejscowego artystę samouka Izaaka Fenichela, który był
prawdopodobnie również autorem polichromii w synagodze w Dąbrowie Tarnowskiej
(z uwagi na fakt, że dąbrowska bożnica przetrwała zawieruchę wojenną, a dzisiaj
jest pięknie odrestaurowana, dzieła mielczanina można nadal
podziwiać). Fenichel wraz z rodziną mieszkał w sąsiedztwie synagogi przy
ulicy Wąskiej. Jego dom stoi tu do dzisiaj. Powszechnie przypisuje się
polichromie mieleckiej synagogi jedynie Izakowi, lecz w książce Marka
Verstandiga I rest my case znalazłam informację, że ściany i
sufit mieleckiej shul były ozdobione przez utalentowanych braci Fenichelów:
Izaka i Jisroela Hirsza. Podobną informację można znaleźć we wspomnieniach
nieznanego z nazwiska Żyda, które to wspomnienia są zamieszczone w książce Andrzeja
Krempy Sztetl Mielec. Z historii mieleckich Żydow. Synagoga
była religijnym sercem miasta.
Był
przeddzień RoszHaszana, żydowskiego Nowego Roku. Początek wojny. Ten początek
przeraził mieszkańców Mielca. Możemy sobie wyobrazić jak bardzo.
Już pod koniec
sierpnia 1939 roku ludzie się bali. Zapowiedzi wojny były widoczne. Mielecki
nastolatek, Mosze Borger zapisał w swoim dzienniku: Wojna wisi w
powietrzu. Dziwne, ale jestem spokojny. Ale wewnątrz buntuje się przeciwko
okolicznościom i warunkom, które umożliwiają taką katastrofę jaką jest wybuch
wojny. Kolejnego dnia zapisał: Psychoza wojenna opanowała
wszystkich w mieście. Zaczęto kopać rowy przeciwczołgowe. Dlaczego ludzie chcą
się wzajemnie zabijać?
Kolejne wpisy
mówiły o kopaniu rowów przeciwlotniczych. 31 sierpnia napisał: Ludzie w
mieście przygotowują się do wojny. Nocą ulice są puste.
1 września wybuchła
wojna, a kilka dni potem niemieckie oddziały były już w Mielcu. Ocalały z
Holokaustu (ocalały dzięki obywatelowi Niemiec) Jeruchem Apfel, którego relację
mogą przeczytać Państwo na tej tablicy, wspominał: Byłem ciekawskim
młodzikiem, stałem na zewnątrz i musiałem patrzyć jak niemiecka armia
przechodziła. Mialem wtedy piętnaście lat. Oni szli i szli w kolumnach, jedna
kolumna od strony Radomyśla, druga od Dębicy.
Wspominał, że
początkowo nic się nie działo, więc ludzie powoli zaczęli otwierać sklepy, a
potem wychodzić na ulice.
Panowało poczucie,
że sprawy nie mają się tak źle jak się spodziewano.
W przeddzień
Roszhaszana opiekunowi łaźni kazano ją otworzyć, nakłoniono rzezaka aby
przyszedł zabić kurczaki, aby można było świętować.
Nikt się nie bał.
Fragment jednego ze
wspomnień zamieszczony w książce Rochelle Saidel Mielec, sztetl, który stał się
obozem koncentracyjnym:
Było
to w przeddzień Roszhaszana, w przeddzień żydowskiego Nowego Roku 5749. Wielu
religijnych Żydów modliło się w synagodze, inni poszli do mykwy (łaźni), inni
czekali w rzeźni rytualnej. Niemcy przegonili 50 do 70 Żydów z synagogi do
rzeźni, zablokowali drzwi i okna i wystrzelali uwiezionych. Następnie oblali
benzyną synagogę wraz z dwoma domami modlitwy oraz rzeźnią i spalili.
Mendel, po wojnie
Marvin Balsam, ocalały z Holokaustu wspominał:
W
1939 roku, tuż przed Rosz Haszana, Niemcy wkroczyli do naszego miasta i w noc
Rosz Haszana spalili ludzi. Cóż, ujmę to tak. Chyba był szabat, piątkowa noc,
nie jestem pewien, czy dobrze pamiętam, Żydzi poszli do Beit HaMerchaz (czyt:
Merchac), mykwy i tak dalej, a rano niektórzy nawet kupowali kurczaki, które
szochet miał ubić. Niemcy się o tym dowiedzieli. Na placu stała bożnica, Beit
HaMidrasz, synagoga i dom, w którym ubijano kurczaki, tuż obok Beit HaMerchaz.
Był też Beit HaOrchim, gdzie biedni ludzie przychodzili do miasta, był dom, w
którym mogli spać, dostarczano ludziom posiłki i tak dalej. W noc Rosz HaSzana
spalili cały Beit HaMidrasz wraz z otaczającymi go budynkami. A ludzi, którzy
tam byli, wepchnęli do rzeźni i zastrzelili ich na miejscu. To byli ludzie z
Beit HaMerchaz. Wepchnęli ich nago do tego małego miejsca i zabili każdego, kto
tam był, i oni naprawdę ich spalili.
Podpalili
całe miejsce. Może dwóm lub trzem osobom udało się uciec. Jedną z nich był
chłopak w moim wieku, który miał co najmniej cztery, pięć ran postrzałowych,
kul w ciele. Udało mu się przeżyć. Później został zabrany, gdy jego rodzina
zniknęła gdzie indziej.
Tak
to się zaczęło.
A potem było już
coraz gorzej. 9 marca 1942 roku po deportacji Żydów z Mielca, sztetl przestał
istnieć. Wystarczyło kilka dni, aby miasto stało się Judenfrei, wolne od Żydów.
Nie znamy dokładnej
liczby ofiar, ani nie znamy wielu nazwisk jeśli chodzi o ofiary 13 września
1939 roku. Z całą pewnością tego dnia zginął jeden z rzezaków, zięć rzezaka
Józefa Becka – Weinrab z Borowej. Został wrzucony żywcem do ognia.
Prawdopodobnie zginął również jego teść i Chaim Kurz, również rzezak.
We wspomnieniach i
relacjach świadków padają różne liczby, czasem krańcowo różne jeśli chodzi o
ofiary. Od 27 osób do nawet 800.
Najbardziej
rzetelną kwerendę w tej kwestii przeprowadziła wspomniana już Rochelle Saidel.
Twierdzi ona, że
życie straciło wówczas nie więcej niż 40 osób.
Liczbę 27 osób podał
ówczesny burmistrz Mielca Apolinary Frank. Frank brał udział w pogrzebie ofiar.
Szczątki spalonych żywcem najprawdopodobniej zostały pochowane gdzieś w obrębie
bożniczego kwartału. Pogrzeb wspominała ocalała Irene Eber, która widziała go z
balkonu pobliskiego domu:
Kilku ludzi przyszło z łopatami i pospiesznie zaczęło kopać
duży dół. Chociaż nie było słońca, dzień stawał się gorący i duszny, a kopiący
mężczyźni często zatrzymywali się, by wytrzeć czoła. Inni mężczyźni
tłoczyli się na podwórzu, niosąc tobołki, które ostrożnie kładli na ziemi w
pewnej odległości od dołu. W milczeniu gestykulowali, nie płakali ani nie
jęczeli. Milczący tłum obserwował milczących kopiących mężczyzn. Kiedy dół
został wykopany, ostrożnie umieścili w nim tobołki, jeden po drugim.
Odmówili ledwie słyszalną modlitwę, szybko zasypali dół i wybiegli na ulicę.
Żadna wojna nie
dzieje się z dnia na dzień.
Pamiętajmy o
ofiarach z 13 września 1939 roku, pamiętajmy o wszystkich ofirach II wojny
światowej, pamiętajmy, że wojny dzieją się również teraz. Całkiem blisko. Wspierajmy je.
W swoim słynnym
przemówieniu wygłoszonym w Auschwitz, ocalały z Holokaustu Marian Turski
powiedział: nie bądzcie obojętni, bo jeśli będziecie, jakieś Auschwitz, spadnie z nieba.
Ale wojna nie spada z nieba, są jej symptomy.
Zanim
położymy pod pomnikiem kamyki, kwiaty i zapalimy znicze, posłuchajmy razem
wiersza Izraela Aszendorfa. Nosi on tytuł: Minuta milczenia:
Pamięci pomordowanych
-
minuta
ciszy
Strumień krwią ich wezbrany
w milczeniu słyszę.
I wiatru lodowy powiew
Dotyka wargi.
I widzę, patrząc spod powiek
-
idą
umarli.
Idą, ciągną mary cmentarne,
Wskrzeszeni ludzie
Sześc milionów razy umarłem
-
w
jednej minucie.
Tyleż razy i oni z kremacji
Powstali i moru.
Proch i popiół sióstr mych i braci,
Dym Sobiborów.
I otaczając nas kołem
Patrzą w milczeniu.
Stoimy, spuściwszy czoła,
W ciemnym pierścieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz