Steve (Sacher) Israeler tuż po zakończeniu wojny
Steve - zdjęcie współczesne
Na końcu tekstu dostępne jest tłumaczenie na język angielski (google).
At the end of the text, there is a translation into English.
Mielecki obóz był filią KL Płaszów.
Kiedy
kilka lat temu zaangażowałam się w
przywracanie pamięci o Żydach, Darek
Popiela, mający w tym temacie o wiele większe doświadczenie, powiedział: zobaczysz, wydarzy się wiele niesamowitych
rzeczy, cudów można powiedzieć. To samo mówił Kamil Kmak. Mieli rację. Te cuda wciąż się zdarzają.
Dzisiaj opowiem Wam o jednym z nich.
Steve
Israeler któregoś dnia dołączył do grona moich znajomych na Facebooku. Zaakceptowałam jego zaproszenie,
chociaż nie znałam go wcześniej. Przeglądnęłam jednak profil Steve’a,
zobaczyłam, że mamy wielu wspólnych znajomych zainteresowanych historią Żydów. Wielokrotnie potem zwracałam uwagę na jego
komentarze pod moimi postami, pełne emocji, wyraźnej nostalgii za Polską,
wrażliwości i niepozbawione zachwytu nad światem i pięknem. Po prostu.
Kilka miesięcy temu zamieściłam na Facebooku
link do wpisu z bloga ze wspomnieniami więźnia mieleckiego obozu pracy, Samuela
Zylbersztajna. Steve pod postem dopisał
komentarz: „ to prawda, byłem tam”. Tu nastąpiło moje ogromnie zaskoczenie i
gonitwa myśli: jak to? gdzie? W Mielcu?
Czy Steve czegoś nie pomylił? Zdumiona zapytałam: „Gdzie? W Mielcu?”. „ Tak”.
– odpowiedział Steve. To był jeden z tych cudów, o których wspominali Darek i
Kamil. W takich kategoriach to traktuję, no bo jak wielu więźniów mieleckiego obozu może jeszcze żyć na świecie?
Los zapewne nie da mi już drugiej okazji porozmawiania z którymś z nich. O ile
w ogóle los jeszcze może dawać szanse na
rozmowy ze świadkami tamtych czasów. Odchodzą już. Każde
takie spotkanie, każda taka rozmowa, dla mnie jest cudem, szczególnie jeśli
rozmówca ma tak ścisły związek z moim rodzinnym Mielcem i Tarnowem, w którym
mieszkam obecnie.
Pomyślałam
też, że to nieprawdopodobne, bo dłuższego czasu znamy się wirtualnie ze Stevem,
a on nigdy nie wspomniał, że był w Mielcu. Co pomyślałam? Pomyślałam, że te
wspomnienia muszą być na tyle bolesne,
że on nie chce o tym mówić, wracać do tego, że dopiero mój wpis ze wspomnieniami Zylbersztajna okazał się na tyle silnym doznaniem, że Steve napisał: to prawda, byłem tam. Tym bardziej jestem mu wdzięczna, że
zdecydował się odpowiedzieć na kilka moich pytań.
Historia
mieleckiego obozu jest w mieście, z niezrozumiałych dla mnie względów bardzo
mało znana. Nie pamiętam by którykolwiek z moich nauczycieli historii wspominał
o tym na lekcjach. Wiem, że obecnie to
się zmienia, że są w Mielcu nauczyciele, którzy opowiadają swoim uczniom o tej części historii
miasta. Mam nadzieję, że wspomnienia Steve’ a również będą cegiełką do tej naszej
zbiorowej mieleckiej pamięci.
Tak
o mieleckim obozie pisze Andrzej Krempa:
„ W południowo-wschodniej części zakładów lotniczych w Mielcu na obszarze
około jednego hektara utworzono obóz dla pracujących Żydów. Obóz był ogrodzony
drutem kolczastym pod napięciem elektrycznym. Po wysiedleniu mieleckich Żydów w
dniu 9 marca 1942 r. obóz przyjął pierwsze 100 osób wyselekcjonowanych przy
mieleckich hangarach. W dalszym okresie do obozu przywożono ludność żydowską
pochodząca z różnych stron Polski i krajów okupowanych. W szczytowym okresie
zatrudnienia, w drugim kwartale 1944 r., na ogólną liczbę 5500 osób
zatrudnionych w zakładach lotniczych pracowało 2300 Żydów w tym 400 kobiet.
Za najmniejsze
uchybienie przy pracy byli bici i karani pozbawieniem pożywienia, które było i
tak bardzo skąpe. Skutkiem tego byli stale głodni, wręcz chodzili opuchnięci z
głodu.
W
trakcie pracy robotników żydowskich na oddziałach produkcyjnych, pomocniczych i
gospodarczych wykonywano tzw. „listy śmierci”, czyli wykazy osób nieprzydatnych
przy produkcji lotniczej. Listy były przekazywane do gestapo, które w Lasku
Berdechowskim wykonywało egzekucje. Duże natężenie rozstrzeliwań było w okresie
wybuchu epidemii tyfusu w obozie. Słabych i chorych rozstrzeliwano. Szacuje się, że w Lasku Berdechowskim
pochowanych jest około 800 obywateli polskich narodowości żydowskiej,
rozstrzelanych w tym miejscu lub przywiezionych martwych z obozu.
W 1943 r. w
północno-zachodniej części obozu wydzielono niewielki teren obejmujący część
baraku mieszkalnego. Był to obóz karny dla Polaków. Ta część ogrodzona była
drutem kolczastym pod napięciem elektrycznym, z oddzielnym wejściem od strony
zakładu. Przebywali w nim Polacy nieprzestrzegający przepisów o pracy lub
podejrzani o sabotaż. Trzymano ich przez krótki czas, od dwóch do czterech
tygodni, gdyż odpowiadali za mało znaczące przestępstwa”. 1
A tak
pierwszy dzień w obozie wspomina Samuel Zylbersztajn, więzień kilku obozów, w
tym mieleckiego.
„ Wszyscy wychodzą
z wagonów i stają na rampie zakładów „Heinkla” w Mielcu. Tu czeka już na nas
nowy władca, SS-Hauptsturmfuhrer Hering. Jest tu także żydowski komendant
Bitkower wraz z funkcyjnymi. Idziemy przez teren fabryki i dochodzimy do
naszych baraków. Przygotowano już tu dla nas pomieszczenia. Po drodze spotykamy
powracających z pracy polskich robotników. Na pierwszy rzut oka jesteśmy
zadowoleni. Będziemy mieszkali na terenie fabryki, nie będziemy musieli
chodzić 4 km do roboty pod eskortą Ukraińców, śpiewać i dostawać baty
przez całą drogę. I tu ich nie brak, ale pilnują tylko obozu.
Przede wszystkim zaprowadzono
nas do kuchni, gdzie nas uraczono zupą, po której przez trzy dni nie mogliśmy
nic jeść. Teraz następuje, jak zawsze zgonie z rytuałem obozowym, ścinanie
włosów, golenie brody, kąpiel i rewidowanie kieszeni przez Ukraińców; i oni
chcieliby coś zarobić na nowo przybyłych. Oni się tylko nieco spóźnili. Po
północy byliśmy gotowi. A teraz prowadzą nas do nowych apartamentów, będziemy
mieszkali po 20-30 osób w jednej izbie. Są w niej trzypiętrowe prycze sklecone
z paru desek. Nie ma słomy ani kocy. Oto nasze posłania, na których mamy złożyć
po ciężkiej podróży i po jeszcze cięższej pracy nasze zbolałe kości i wychudłe
ciała. Na ścianach paradowały pospołu pluskwy i wszy. Położyłem się na twardych
deskach i przykryłem się swoją wytartą już marynarką, którą miałem jeszcze z
Warszawy.
Z rana ustawiono nas
razem ze starymi żydowskimi więźniami - robotnikami na mieleckim placu
apelowym. Nasza grupa stoi osobno”.2
A nasz bohater Steve?
Steve przybył do Mielca w kwietniu 1944 roku,
tak musiało być, bo wtedy przyjechał do Mielca transport więźniów z Płaszowa.
On sam jednak nie pamięta ani miesiąca ani roku. Pamięta, że przyjechał wprost z obozu w Płaszowie (mielecki obóz był filią obozu płaszowskiego).
Jedno jest pewne, w 1944 roku miał
zaledwie 13 lat.
Trafiając
do płaszowskiego obozu był dwunastolatkiem. Kiedy tam przyjechał, w obozie
przebywało ostatnich 150 Żydów z tarnowskiego getta.
Obóz płaszowski Steve wspomina bardzo źle, było tam
dużo pluskiew i pcheł. Zgłosił się więc
do transportu do innego obozu, ale nie wiedział jakie będzie miejsce
przeznaczenia. Nikt nie mówił im, że jadą do Mielca.
Zylbersztajn:
„ Pod koniec kwietnia
1944 r. przybył do nas transport Żydów z obozu w Płaszowie. Znajdowała się tam
nasza centrala SS. Ten sam Lagerfuhrer Goeth inkasował pieniądze i za naszą
pracę w fabryce.
Krakowianom trudno było
się przystosować do warunków w naszym obozie, do ciężkiej pracy i do jeszcze
cięższych warunków życia. ” 3
Steve
urodził się w Polsce, w Krakowie, 19 stycznia 1931 roku jako Sacher Israeler.
Na moje pytanie jak wspomina przedwojenną Polskę odpowiada: kochałem Polskę, i kochałem Kraków szczególnie,
ale Polska nie lubiła mnie i Żydów.
Takie
jest wspomnienie Steve’a. Obserwując jego komentarze w sieci, czuję, że
jest w jego sercu spora nostalgia za Polską, za dzieciństwem spędzonym w
Polsce. Dzieciństwem, które było nim tylko do momentu wybuchu wojny. Potem
zostało brutalnie przerwane.
W mieleckim obozie przydzielono go do pracy w hali nr 3. Na tej hali produkowano
części do samolotu bombowego Heinkel He 111.
Zylbersztajn:
„ Fabryka pracowała bez
przerwy, nigdy nie stawała. Młot przechodził z rąk do rąk, od dziennej do
nocnej zmiany. Każda placówka pracy miała swego żydowskiego Gruppenfuhrera,
dwóch polskich robotników przypadało na jednego żydowskiego; był tu jeden
niemiecki vorarbeiter i jeden majster. Każdy z nich miał prawo bić więźniów. Za
najmniejsze uchybienie przy pracy każdy z nich wymierzał oddzielnie karę
delikwentowi. Wszyscy chcieli bić, nie wiedziało się komu najpierw wystawić
tylną część ciała do bicia”. 4
Mój rozmówca nie
dostawał paczek żywnościowych z zewnątrz. Nie tylko dlatego, że nie miał już mu kto
ich przysyłać. Nikt takich paczek nie dostawał. Nie było takiej możliwości. Tak
to pamięta Steve.
A nawet gdyby była,
jemu naprawdę nie miał już kto przysyłać paczek...
Więźniowe nie mogli
opuszczać terenu obozu, więc Steve nie wie jak wyglądał Mielec.
Pytam o to czy pamięta
jakichś funkcjonariuszy z obozu? Odpowiada, że tylko głównego komendanta i że
to był Austriak, wysoki, przystojny zabójca.
Nie pamięta delegacji z
Czerwonego Krzyża, nie pamięta też nalotu amerykańskich samolotów.
Mówi też, że nie
doświadczył żadnej pomocy z zewnątrz. Na przykład od mieszkańców miasta, czy
innych osób pracujących w fabryce.
Wspomina też, że Polacy
nie zachowywali się zbyt dobrze w stosunku do Żydów, z paroma wyjątkami.
Do dzisiaj zapamiętał dwa nazwiska współwięźniów: Mozesa
Steinkelera i Romka Weinstocka . Romek miał brata, ale jego nazwiska już nie
pamięta.
Zapytany o to, czy
pamięta rozstrzeliwania chorych w dniu likwidacji obozu, twierdzi, że wszyscy
byli bardzo młodzi i nie pamięta rozstrzeliwań. Jego zdaniem wśród więźniów
byli jeńcy przechwyceni z polskiej
Armii. Obóz żydowski był likwidowany w
bardzo krótkim czasie. Jego ewakuacja przebiegała bardzo szybko, w pośpiechu. Steve
nie pamięta aby w trakcie ewakuacji umierali więźniowie.
Transport odbywał się
pociągiem. Do wagonów pakowano od 80 do
100 osób. Pisząc to zdanie, zastanawiam się nad tym, czy nie powinnam użyć
sformułowania: w wagonach lokowano? Przecież piszę o ludziach. Potem myślę: ale
przecież tak to było… bydlęce wagony i zaganianie ludzi do nich. Słowo „lokowano” właśnie w tym przypadku
byłoby po prostu eufemizmem.
Więźniów wywieziono do Wieliczki, do kopalni soli gdzie mieli
budować fabrykę samolotów, ale nie doszło do tego, bo nadeszła Armia Czerwona.
„ Wszyscy już wiemy, że
niemiecka machina wojenna zaczyna trzeszczeć i pękać. Hitlerowski personel
fabryczny w tajemnicy pakuje już walizy. Pewnego dnia przyszedł do naszej
fabryki Lagerfuhrer i kazał nam odmaszerować do baraków. Tam zaś polecił nam
przygotować się do wyjazdu. Cały obóz w Mielcu zostanie zlikwidowany.
Przechodzimy do pociągu.
W wagonach jest już pełno Niemek z dziećmi, mają dużo bagażu zrabowanego w
Polsce. Nie chcą zrobić dla nas miejsca. Krzyczą do esesmanów: „Żydów to
wywozicie, a nas zostawiacie, żebyśmy się doczekały Rosjan”. Esesmani nie liczą
się teraz z czysto germańskimi, jasnowłosymi niewiastami, które teraz
zadowalają się nawet wagonami przeznaczonymi tylko dla bydła i Żydów, ale siłą
je usuwają. Nie mogą zapanować nad swoją złością. Żydzi wyjeżdżają, a one
niestety muszą pozostać”. 5
Obecnie
Steve mieszka w Nowym Jorku (od 1949 roku). Co robił w swoim powojennym życiu? Zajmował
się biznesem. Nigdy nie założył rodziny. Powiedział mi kiedyś, że nie ma dnia aby
nie myślał o swoich rodzicach i rodzeństwie, którzy nie przetrwali Zagłady.
Było ich ośmioro, rodzice : Dawid (pochodził z Kętów) i Ryfka (pochodziłą z Wadowic), rodzeństwo Miriam, Reizel, Jenta,
Chaja i brat Wolfi (Zev Dov) i on, Sacher. Kiedy skończyła się wojna, Steve miał
14 lat i był sierotą. Podzielił los wielu ocalonych z Zagłady. Z tak dużej
rodziny ocalał tylko On.
Rodzice i dwie najstarsze siostry Steve’a zostali zastrzeleni w Tarnowie, na ulicy Warzywnej, tuż przed ich mieszkaniem. To była jedna z pierwszych akcji w czerwcu 1942 roku kiedy Niemcy zaczęli likwidować tarnowskie getto. Rodzina przybyła do Tarnowa w 1940 roku. Tutaj mieszkała siostra mamy Steve'a, która wyszła za mąż za jednego z tarnowskich Żydów.
Do
Polski Steve przyjechał dopiero w 2005
roku i ponownie w 2019 roku. Dlaczego
dopiero wtedy? Mogę się tylko domyślić, że powrót do Polski z tak bardzo
złamanym sercem, do kraju gdzie zginęła cała jego rodzina, gdzie zaczęło się
jego życie, ale skończyło się dzieciństwo, a przeszłość i w pewnym sensie
przyszłość zostały mu zabrane, nie był
łatwy.
Kiedy myślę „ Steve Israeler”
mam przed oczami twarz tego ślicznego 14
letniego chłopca ze zdjęcia. Trudno
jest mi wyobrazić sobie ten ból. Ból chłopca, który ocalał, ale tak brutalnie
został pozbawiony WSZYSTKIEGO. W swoim dzienniku ocalały z Zagłady Moses Horn z podmieleckiej Borowej,
który podobnie jak Steve stracił w czasie wojny całą rodzinę, wspomina:
„ Wszyscy chcieliśmy przeżyć wojnę, ale
wielu z nas nie chciało dalej żyć. Niemniej
jednak przymus dalszego życia
najprawdopodobniej był bardzo silny”. 6
Kiedy myślę o dzieciach takich jak Steve, o
młodych ludziach takich jak Moses Horn, potworność Zagłady, jej rozmiar dociera
do mnie ze zdwojoną mocą.
Jesteś moim bohaterem Steve. Dziękuję Ci bardzo za poświęcony czas i powrót do tych bolesnych wspomnień.
Text in english:
Tekst: Izabela
Sekulska
iskabelamalecka@gmail.com
Dziękuję Julii Ziębie za przygotowanie pytań dla Steve' a w języku angielskim.
Więcej na temat obozu
pracy w Mielcu:
https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2021/09/wspomnienia-wieznia-obozu-pracy-w-mielcu.html
https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2021/09/oboz-pracy-w-mielcu-projekt.html
Przypisy:
1
https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2021/09/oboz-pracy-w-mielcu-projekt.html
2
wspomnienia Samuela Zylbersztajna, więźnia mieleckiego obozu, biuletyn
Żydowskiego Instytutu Historycznego nr 68/68.
3 tamże
4
tamże
5 tamże
6 dziennik
Mosesa Horna, oryginał znajduje się w Muzeum Yad Vashem, więcej na temat
historii Mosesa i jego rodziny https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2021/06/sara-rachela-i-dawid-horn-historia.html
Mielec. Pomnik upamiętniający więżniów mieleckiego obozu pracy. 29 stycznia 2022 rok
Pozostałości po ogrodzeniu mieleckiego obozu. 29 stycznia 2022 rok
Moja babcia ur.1914 pracowala w kuchni na fabryce ( miala ukonczone 4 klasy i kurs gotowania) wspominala, że "dokarmiali ukradkiem Żydów rzucali skibki za druty".
OdpowiedzUsuńTo są pewnie te nieliczne wyjątki o których wspomina Steve.
OdpowiedzUsuńFajną miałeś babcię.
Miał szczęście, że był młody i zdrowy !
OdpowiedzUsuńMoj teść pracowal na hali nr 2 ,było żniwa spieszył się do domu mieszkał w Tuszymie, Niemiec powiedział mu ze musi zostać dłużej w pracy ,odmówił, pod koniec zmiany został zatrzymany i pracował przez 4 dni gdy go puszczono do domu.
OdpowiedzUsuńZ Żydami nie pracował opowiadał że widział jak po pracy maszerowali i śpiewali Śmigły Rydz nie nauczył nas nic .....
Niemcy kazali maszerującym więźniom śpiewać:" Śmigly - Rydz nie nauczyły nas nic a Hitler nasz wódz złoty nauczył nas roboty". ( z przekazu ustnego mieszkańca Mielca ") Na hangarach przy mieleckim lotnisku gdzie skoszarowano deportowanych powinna byc tablica upamiętniająca.
UsuńTo prawda.
UsuńPowinna być.
Powinna też być na bramie obozu pracy przymusowej.
Na razie staramy się o oznaczenie mogiły zbiorowych w Lasku - to wydaje mi się najważniejsze, aby nie przyszło do głowy kiedyś komuś coś w tym miejscu wybudować
https://maynshtetelemielec.blogspot.com/2023/12/mogia-zbiorowa-zydow-w-lesie.html
Muy interesante... La historia Sr Steve
OdpowiedzUsuń